„Miasto miłości i marzycieli”

[…] a to było w takim małym mieście leżącym nad Wisłą, gdzie rankiem wychodziłem na targ, aby kupować od chłopów, którzy towary swoje wieźli przez noc i których oczy czerwone były z braku snu; i pamiętam zapach rozkwitających drzew, mokrej sierści i alkoholu, a teraz wiedziałem, że nie zobaczę nigdy tego miasta, grubych koni i białych drzew, ale mogłem jeszcze o tym myśleć. Mogłem tylko tyle; i mogłem jeszcze myśleć o tym, że niczego mi nie żal. Szkoda mi było lata, które zwarzą wkrótce chłody, i szkoda mi było tych białych drzew, ale to już naprawdę wszystko.

(Sowa, córka piekarza)

Kazimierz Dolny nad Wisłą, którego reminiscencją jest ten fragment powieści, według ustaleń Andrzeja Czyżewskiego Hłasko odwiedzał kilkakrotnie. Zawsze też były to pobyty dobrze osadzone w legendzie miasteczka: z jednej strony jako kolonii artystycznej i miejsca pracy twórczej, z drugiej strony jako uroczej scenografii dla romantycznych uniesień, „miasta miłości i marzycieli”.

Właśnie to miejsce było – idealną za sprawą jego mitologii – scenerią serii słynnych zdjęć Hłaski z 1957 roku, a jednocześnie legendarnej gorączki uczuć, która wybuchła w urokliwych zaułkach, wąwozach, romantycznych ruinach i pięknych, nadwiślańskich plenerach między nim a Agnieszką Osiecką, a chwilę później, mimo planowanego ślubu z Osiecka, Sonją Ziemann.

3126_9f35193f_normal


Marek Hłasko w Kazimierzu Dolnym z Agnieszką Osiecką (fot. nieznany)  i z Sonią Ziemann (fot. Klaus Otto Skibowski, 1957 r.). Źródło: http://www.sofijon.pl/module/article/one/616. Marek Hłasko w Kazimierzu Dolnym z Agnieszką Osiecką (fot. nieznany) i z Sonją Ziemann (fot. Klaus Otto Skibowski, 1957). Źródło: http://www.sofijon.pl/module/article/one/616

Był to też ostatni rok, który autor Ósmego dnia tygodnia spędził w Polsce, ten sam, w którym otrzymał Nagrodę Wydawców i stypendium Ministerstwa Kultury umożliwiające wyjazd do Francji, a także skończył pisać Cmentarze w Domu Architekta przy kazimierzowskim Rynku.

800px-Polska_KazimierzDolny_015

Rynek w Kazimierzu. Fot. Dariusz Cierpiał, 2006 (CC BY-SA 3.0)

Henryk Bereza w rozmowie z Tadeuszem Sobolewskim (Jeden dzień z Hłaską) wspomina ten okres:

On jak gdyby na przekór mnie pojechał do Kazimierza. Najpierw z Andrzejem Romanem, dziennikarzem, opisywanym w wielu jego opowiadaniach. Potem przyjechała do niego Osiecka. A potem zadzwonił do mnie i powiedział, że mam natychmiast jechać do Kazimierza, że już to załatwił z Wackiem, szoferem Związku Literatów. I ja to wykonałem. I siedziałem ponad dwa miesiące w Kazimierzu. Pisał wtedy Następnego do raju.
[…]
W tym czasie, pamiętam, nie wziął kieliszka wódki, mimo przyjaźni z mężem szefowej SARP-u, legendarnym partyzantem, cudownym człowiekiem – wiem, bo obydwaj zaprzyjaźniliśmy się z nim i z jego psem, który też był legendarny”.

Twórczość artystyczna, życie towarzyskie, alkohol, romanse i letniska dające wytchnienie od zgiełku miasta to repertuar znaczeń wyznaczający trwałe miejsce Kazimierza Dolnego nad Wisłą na wyobrażeniowej mapie Polski XX wieku, zwłaszcza od czasu międzywojnia i założenia tu kolonii artystycznej. Stanowiła ona początkowo zaplecze plenerowe dla pracowni warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, aleszybko stała się też głównym kierunkiem eskapad wielkomiejskiej bohemy i miejscem akcji powieści takich jak Dwa księżyce.

Po wojnie struktura społeczna miasteczka – w dużej mierze zamieszkałego wcześniej przez Żydów – znacznie się zmieniła. Obrazy z międzywojennej powieści nie mogły być już aktualne. We fragmencie Sowy, córki piekarza pojawiają się jednak dalekie reminiscencje dwoistości miasteczka, w którym świeciły dwa księżyce, każdy dla innej grupy społecznej: czerwony (widać go, „kiedy  t a m c i  ludzie” idą  spać) i biały („Czy też  t a m c i  wiedzą, jak wygląda biały księżyc?”), gdy mowa o miejscowych chłopach, „których oczy czerwone były z braku snu”, wiozących „przez noc” towar na targ dla przyjezdnych.

W przeciwieństwie do samego Kazimierza i większości jego mieszkańców z pierwszych dekad XX wieku mit tego miasta przetrwał wojnę w znakomitej formie, a sama miejscowość szybko stała się przestrzenią, w której „życie wydawało się teatrem, a świat dekoracją” (Alina Kochańczyk) kolejnemu pokoleniu artystów. W obrosłą mitami scenografię doskonale wpisywały się też życiowe rozterki i miłosne teatralizacje Marka Hłaski. 

(AK)