Dźwina

Dźwina pod Połockiem (fot. Da voli, 2010, commons.wikimedia.org)

Dźwina pod Połockiem. Fot. Da voli, 2010. Wikimedia Commons

Życzliwy z Radomia. W związku z moją recenzją o filmie Rio Escondido pyta Pan, ilu miałem w rodzinie pijaków, morderców, paranoików, zboczeńców, fałszerzy, oportunistów, cynicznych łgarzy, krzywoprzysięzców, spekulantów i świętokradców. Tylko jednego.

(Rzeka cierpienia)

Ten (auto)ironiczny fragment, będący częściową odpowiedzią na liczne głosy czytelników po ostrej recenzji meksykańskiego filmu, jakiej dopuścił się Marek Hłasko w „Po Prostu”, nie tylko daje asumpt do weryfikacji ugruntowanych opinii o jego rzekomych słabościach jako publicysty, ale też zaświadcza, być może w sposób niezamierzony, o rodzinie pisarza. Mam tu na myśli Hłasków – rodzina matki nie może się bowiem poszczycić rozłożystymi gałęziami, wiedza o niej, którą przekazują nam biografowie, jest skromniejsza (główny biograf, Andrzej Czyżewski, to siostrzeniec Marii Hłasko). Znaczenie mogło tu mieć pochodzenie społeczne obu rodzin: Hłaskowie to familia szlachecka podtrzymująca swoje tradycje, która na przełomie wieku XIX i XX stała się rodziną inteligencką, Rosiakowie, rodzice matki, to – jak wynika z wywodów Czyżewskiego – raczej mieszczanie-dorobkiewicze o nieustalonym pochodzeniu (bogaci chłopi? zubożała szlachta?). Nie znaczy to jednak, że rodzina matki nie miała wielkiego wpływu na Hłaskę; zdaje się, że w związku z wczesną stratą ojca, Macieja, nasz bohater był siłą rzeczy raczej postacią matrylinearną, co wyrażało się w niebywale skomplikowanych stosunkach z matką Marią (secundo voto Gryczkiewicz), ale też w uwielbieniu dla męża ciotki, Józefa Czyżewskiego. Jednocześnie pisarz podtrzymywał, a w każdym razie starał się podtrzymywać dobre relacje z rodziną ojca i czuł się jej członkiem.

Pisząc o niezamierzonym świadectwie chodzi mi przede wszystkim o wielkość familii Hłasków. Te wszystkie, niezbyt chwalebne role społeczne wymieniane przez pisarza w odpowiedzi czytelnikom oburzonym recenzją mogłyby się zdarzyć w tej rodzinie, skoro była ona tak rozległa, a sam pisarz średnio się w niej orientował, zwłaszcza w dalszych jej konarach. Dowodzi tego choćby korespondencja z Jerzym Giedroyciem z początku 1968 roku, w której w związku z jakimiś żądaniami finansowymi pisarza nieco poirytowany redaktor „Kultury” napisał: „Gdybym nie znał czcigodnego endeckiego pochodzenia Pana rodziny, tobym pisał o hucpa judaica”. Hłasko zdaje się zaskoczony:

Byłbym wdzięczny, gdyby mnie Pan poinformował, który z członków mej rodziny należał do endecji.

(Listy)

Po czym wspomina dwóch braci ojca, z których jeden był zawodowym oficerem, a drugi komunizował (to odpowiednio: Józef i Wawrzyniec). W odpowiedzi Giedroyc pisze o Józefie Hłasce, urodzonym w majątku Przesiemieńce nad Dźwiną, współpracownika Dmowskiego, co z kolei spotyka się z repliką, że to nie jest żaden krewny i że został pomylony z dziadkiem Marka, także Józefem (zarówno dziadek, jak i stryj nosili to samo imię). Jak wskazuje sporządzone w 1973 roku drzewo genealogiczne rodziny Hłasków endek był jednak krewnym Marka i to wcale nie tak odległego stopnia (jego prapradziadek był bratem ojca rzeczonego Józefa Hłaski).

Józef Hłasko - dziennikarz (fot. Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny, Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Józef Hłasko – dziennikarz. Fot. Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Zgadza się także region. Tadeusz Konwicki w Nowym Świecie i okolicach sprawiał wrażenie równie dobrze poinformowanego co Giedroyc, być może z racji swojego pochodzenia geograficznego. Córka siostry ojca Marka, a więc jego siostra cioteczna, Zyta Kwiecińska, w komentarzu do uwag autora Małej apokalipsy wspominała, że „w Ostrej Bramie […] sama widziałam w 1973 złote wota opatrzone tym nazwiskiem i zawieszone tam przez naszych protoplastów”. W drzewie genealogicznym, w najstarszych pokoleniach, szesnasto- i siedemnastowiecznych, pojawiają się imiona jednoznacznie wskazujące na pochodzenie etniczne rodu: Wasyl, Lew, Waśko, Daniło. Słownik geograficzny Królestwa Polskiego dorzuca jeszcze Hrehora (to zapewne wariant imienia oddawanego po polsku w drzewie jako Grzegorz). Natomiast jeszcze w jedenastym pokoleniu, odpowiadającym mniej więcej pierwszej połowie XIX wieku, obok wspomnianych Przesiemieńców odnotowywane są inne nazwy miejscowe: Kniażyce, Żmaki, Czerepi(e)to, Hubin, Trawianki, Hromoszcze. Brzmią one w większości jak nazwy zaścianków szlacheckich czy kresowych mająteczków. I rzeczywiście nimi są; wszystkie wymienione położone były na północnej Białorusi, w dorzeczu Dźwiny, w okolicach Połocka i Witebska.

Wielkość rodziny Hłasków może być również rozumiana w znaczeniu takim, że oto ona wydała kilka nieprzeciętnych jednostek. Albo w wersji skromniejszej: zarówno ta bliższa, jak i dalsza rodzina ojca dostarczyła kilku interesujących przypadków. Polski Słownik Biograficzny (tom z literą H został opublikowany w roku 1961) notuje kilka postaci o tym nazwisku; obok wspomnianego endeckiego działacza i publicysty Józefa (1856–1934), spotykamy także lekarza i socjalistę, zmarłego na zesłaniu syberyjskim, Jana (1855–1881; jeśli dobrze rozumiem, brata endeka Józefa), lekarza i oficera rosyjskiej (u końca swojego życia odradzającej się polskiej) marynarki wojennej, Floriana (1865–1921) oraz publicystę i prawnika Stanisława (18681940). Wszyscy oni należą niewątpliwe do tej samej rodziny, co potwierdzają miejsca urodzenia oraz herb Leliwa. Trzeba dodać, że słownik odnotowuje jedną kobietę o tym nazwisku, mianowicie pierwszą żonę Jana, Aldonę z Grużewskich, później znaną pod nazwiskiem Semirienko (młoda para wzięła ślub w kaplicy więziennej w warszawskiej cytadeli, tuż przed wyjazdem obojga na Syberię, gdzie ciężko chory nowożeniec zmarł). Żadna z tych osób nie należy do najbliższej familii Marka i doprawdy trudno zrozumieć, czemu w słowniku nie znalazło się miejsce na dziadka pisarza, Józefa Hłaskę.

Prawie wszystkie te postaci wymienione przez Polski Słownik Biograficzny łączy jeszcze jedno – predylekcja do pisania i to w różnych gatunkach (może poza Janem, ale za to jemu po tragicznej śmierci wiersz poświęcił Bolesław Czerwieński). Józef pisywał dużo w prasie na tematy polityczne, społeczne i ekonomiczne, Stanisław – na bardzo różnorodne, nie gardził reportażem ani literaturą piękną (wierszami czy opowiadaniami), przekładał zarówno teksty prawnicze, jak i łacińskie dystychy Leona XIII, choć zdanie krytyki o jego próbach literackich nie było zbyt wysokie. Wreszcie komandor podporucznik Florian Hłasko pozostawił w rękopisie – tylko dwa wyjątki były drukowane za jego życia –  wspomnienia, które ostatecznie w 1922 roku wyszły jako Morzami ku Polsce. Wspomnienia marynarza. Okraszone świadectwami wiary w Boga i mistyczną obecność Polski, która zostanie wskrzeszona, stanowią sformułowane w charakterystycznym stylu opowieści nie tyle nawet o przygodach autora na morzu, ile raczej o ogólnych obserwacjach dotyczących państw, charakteru narodowego itp.; podnietą do nich jest obecność lekarza-marynarza w portach i miastach Europy, Afryki Północnej, Dalekiego Wschodu (Hłasko bierze udział m.in. w przejęciu przez flotę rosyjską Port Artur, obserwuje powstanie bokserów, później w czasie wojny rosyjsko-japońskiej dostaje się do niewoli) czy na Hawajach i w Kalifornii, co może być najciekawsze z punktu widzenia losów Marka Hłaski. Tam Florian spotyka bowiem rodaka, który zgłosił akces do kolonii „rycerzy ducha” – w jej opisie pada też słowo „teozofia” –  w Point Loma w okolicach San Diego, której wszyscy członkowie umacniają równość i braterstwo, marzą o pokoju, pielęgnując rośliny w ogrodach, a potem sprzedając płody rolne w całej Ameryce. Kalifornia jawi się tutaj jako ziemia obiecana, uderza jej wspaniała przyroda, gdzie można spokojnie wieść życie, kontemplując piękno i udzielając schronienia potrzebującym, a w każdym razie pozwalając im na jednodniowy nocleg w namiocie. Rodak żegna rosyjskiego oficera marynarki Floriana Hłaskę zapewnieniami, że Polska powstanie, bo z lektury polskich pisarzy, której oddaje się ów teozof-cicerone, wynika, że rycerzy ducha jest w niej w bród.

Innym, zapewne niezasługującym na biografie w wielkich słownikach, ale za to bardzo ciekawym przypadkiem był August Hłasko. Nie znalibyśmy go bliżej, gdyby jego smakowitego konterfektu nie zostawił nam Tadeusz Breza w tekście Hłanio. Wspomnienie dotyczy dzieciństwa spędzanego przez pochodzącego z warstwy ziemiańskiej pisarza w majątku Siekierzyńce na Wołyniu. Wybucha I wojna światowa, dzieci zostają pozbawione szkoły na dłużej, rodzice postanawiają zatrudnić nauczyciela. Tak właśnie pojawia się August Hłasek Hłasko (tak ma się w zwyczaju podpisywać), który wiąże się z rodziną Brezów na cały okres wojny i po jakimś czasie jest już nazywany familiarnie Hłaniem. To postać jakby z innej epoki, Breza nazywa go „oficjalistą do pańskich spraw wykształceniowych”, Hłanio niby ma żonę i dzieci, ale ani do niego nie przyjeżdżają, ani on ich nie odwiedza; zaziębia się łatwo, nie wychodzi na dwór, ubranie stale ma poplamione tabaką, ciągle pali i wykłada w sposób nader charakterystyczny, uprawiając dramatyczne monologi i nie skąpiąc teatralnych gestów.

Maniakiem był także daleki krewny pisarza i kolejny marynarz w rodzie, Michał Hłascko (1907–1998). Skończył Wydział Mechaniczny Szkoły Morskiej w Tczewie (gdzie wcześniej pracował znany nam już komandor Florian), później sporo pływał, poczynając od Flotylli Pińskiej, a kończąc na konwojach atlantyckich w trakcie II wojny (z okresu przygód morskich pochodzi anegdota o rywalizacji z Karolem Olgierdem Borchardtem, m.in. o zakładzie, kto wejdzie na szczyt masztu żaglowca szkolnego „Lwów” – Hłasko miał ów zakład wygrać). Ostatecznie osiadł w Paryżu. W stolicy Francji przez jakiś czas utrzymywał z nim kontakty Marek, co wynika z korespondencji z matką. W liście z sierpnia 1964 roku Michał zostaje określony jako

czarujący, kochany, miły

(Listy)

Niestety kontynuowanie tej znajomości okazało się dla Marka niemożliwe ze względu na żonę kuzyna, o której już w listopadzie pisał, że „bredzi cały czas”, oraz którą określał per „idiotka”.  Jak dodaje Kwiecińska: „Michał ożenił się (przed wojną) z osobą wyjątkowo obcą nam psychicznie, która ukrywała np. fakt, że są Polakami, uważając to za rzecz wstydliwą”.

We wspomnieniach osób, które go znały, Michał Hłasko jawi się jako osoba niespożytej energii, kolekcjonująca pamiątki związane z Polską, morzem, zwłaszcza ze swoją Alma Mater, oraz tradycje i folklor marynistyczny (wydał kilka śpiewników), inicjująca różne akcje. Nazywany przez polskich przyjaciół „Etną” do końca życia nie dawał spokoju swoim znajomym, mimo że u jego kresu całkowicie oślepł. Zbigniew Adrjański wspominał go w pożegnaniu pośmiertnym opublikowanym w „Gazecie Stołecznej”: „Na ten telefon satelitarny wydawał majątek, tym bardziej że każdą rozmowę ze mną rozpoczynał i kończył odśpiewaniem morskiej piosenki. Mnie też do tego przymuszał i jeśli jest jakaś kontrola rozmów satelitarnych, to są tam gdzieś nasze wspólne śpiewy z Michałem nagrane”. Sam zresztą nie tylko zbierał, śpiewał, ale także układał okolicznościowe i użytkowe wierszyki, po czym wydawał je własnym sumptem i rozsyłał, stąd w warszawskiej Bibliotece Narodowej można natknąć się na kilka zbiorów i zapoznać się z tą twórczością. Mimo kłopotliwej małżonki Michał wydaje się pracowitym, pełnym fantazji i uroku grafomanem. Najwyraźniej są to cechy dość często powtarzające się wśród męskich przedstawicieli rodziny Hłasków.

(IP)