Hłasko i Hollywood

Goofy to ja

(Piękni dwudziestoletni)

– przedrzeźniał Gustawa Flauberta Marek Hłasko, przywołując Disneyowskiego psa-fajtłapę. Liczne anegdoty często ilustrował odwołaniami do amerykańskich filmów. Niektóre zapisywał wręcz jak fragmenty filmowego scenariusza. Jego wyobraźnia, jak wielu z nas, w dużej mierze utkana była z obrazów świata, postaci, międzyludzkich relacji kreowanych w stolicy zbiorowych wyobrażeń – w Hollywood.

Jedną z najtrwalszych mityzacji wytworzonych przez Hollywood jest przestrzeń samej fabryki snów. Blichtr, przepych oscarowej nocy, czerwone dywany i gwiazdy filmowe w lśniących limuzynach – to jej nieodłączne atrybuty. Doświadczenie Romana Polańskiego, z którego polecenia do Ameryki trafił Hłasko, zdawało się potwierdzać te wyobrażenia. ,,Wielkie, luksusowe hotelowe apartamenty, modne, horrendalnie drogie i niedostępne […] kluby nocne i pokłady ogromnych, białych jachtów” – to ,,świat, w którym żył, oraz środowisko, w którym brylował” reżyser (Tomasz Lach).

Hłasko, zaproszony przez Polańskiego i hollywoodzkiego producenta Martina Ransohoffa do współpracy nad scenariuszem, wylądował w Los Angeles 22 lutego 1966 roku.

Koszmar. Miasto bez ludzi, idziesz kilometrami – bez przesady – i nie widzisz ani jednego żywego człowieka; samochody, samochody, czasem ktoś wysiada, aby kupić papierosy

(z listu do Henryka Rozpędowskiego, cyt. za: Andrzej Czyżewski, Piękny dwudziestoletni. Biografia Marka Hłaski)

– notował swoje pierwsze wrażenia z Ameryki. To raczej zapis dojmującego uczucia wszechobecnej pustki niż przerysowana widokówka, skoro kilka lat wcześniej identyczne obserwacje miała amerykańska urbanistka Jane Jacobs, nazywając Los Angeles miastem ,,spustoszonym”, w którym ,,bez samochodu trudno kupić paczkę papierosów”.

Po krótkiej, dwumiesięcznej próbie pisania scenariusza, zakończonej niepowodzeniem, Hłasko wyprowadził się z opłacanego hotelu i samodzielnie wynajął mieszkanie. 139 South Wetherly Drive, Los Angeles; 7 Avenue m. 29, Santa Monica; 10504 Wilshire Boulevard m. 103, Los Angeles; 1229 N. Poinsettia Place, Hollywood – jego kolejne kalifornijskie adresy wyraźnie wskazują, że jak bohater jednego z Listów z Ameryki, był

mieszkańcem domów w dzielnicy ludzi mało zarabiających.

(Sąsiedzi z tomu Listy z Ameryki)

Utrzymywał się głównie z dorywczej pracy fizycznej. Rozwoził komiksy, pracował w sklepie z alkoholem, w końcu na dłużej zatrudnił się w hurtowni blachy.

Szybko przekonał się więc, że Hollywood, wyśniona stolica kina, oferuje mu inną realność. Poza niewielkimi, niedostępnymi enklawami bogactwa, ograniczonymi do wiecznie zamkniętych willi Beverly Hills i butików przy Rodeo Drive, okolica ta nie różni się od reszty Los Angeles. Jest przestrzenią zaskakująco zwyczajną. Zaludnioną nie przez gwiazdy ekranu, ale zabiegane sekretarki i asystentów, niedoszłych aktorów i anonimowych oświetleniowców, portorykańskich magazynierów i irlandzkich barmanów. Zgryźliwie, na przekór zbiorowym wyobrażeniom, w Listach z Ameryki Hłasko odmalowywał głównie tę rzeczywistość. Choć wieczory spędzał często z Krzysztofem Komedą w jego domu w Beverly Hills, w swych nielicznych amerykańskich tekstach opisywał przede wszystkim własnych sąsiadów: imigrantów, alkoholików, instruktorów lotnictwa, bezrobotnych. Tworzył w ten sposób obraz Hollywood à rebours, w którym blichtr i przepych zastępowało żmudne wiązanie paczek z komiksami, a czerwony dywan – barowe bójki i więzienne znajomości.

***

Krótka wizyta w dzisiejszym Hollywood pozwala docenić przenikliwość Hłaski w przyglądaniu się naszym wyobrażeniom. Jest okazją do podobnej deziluzji.

Sunset Boulevard. Reprezentacyjna aleja Hollywood. Pięć pasów, trąbiące samochody, tarasujące przejście autokary i hałaśliwe roboty drogowe.

Pomiędzy nimi Dolby Theatre, od wielu lat gospodarz Oscarów. Kino w centrum handlowym. Wciśnięte między sklepy: Zarę, H&M i Sephorę, których szyldy wstydliwie zakrywane są w oscarową noc.

Przed wejściem Myszka Miki pozuje do zdjęć (5 dolarów), Michael Jackson przekrzykuje Prince’a, do ich kapeluszy sypią się jednodolarówki. Prince zebrał ich więcej – czy dlatego, że umarł niedawno, a Jackson już 7 lat temu?

Pomiędzy piętrami i turystami biegnącymi z zakupowymi siatkami prześwituje odległy, słynny napis Hollywood, widoczny na wzgórzu.

Daleki jak wyobrażenie od realności. Jak Hollywood Hłaski od filmowych iluzji.

(FB)