Nowa Wilejka
Od sześćdziesięciu lat Nowa Wilejka jest nazwą dzielnicy Wilna (nie mylić z Wilejką, miasteczkiem białoruskim niedaleko źródeł Wilii), ale kiedy Tadeusz Konwicki przychodzi na świat 22 czerwca 1926 roku, była to jeszcze osobna gmina miejska w powiecie wileńsko-trockim, z dużym dworcem przy ważnym węźle kolejowym i szpitalem psychiatrycznym. Szpital psychiatryczny mieścił się przy ulicy Letniej, przy której rodził się mały Tadźka:
[…] wszyscy wybuchali śmiechem, bo to tak, jakbym tu [w Warszawie – przyp. KC] powiedział, że urodziłem się w Tworkach. Ale wtedy pomyślałem, że może już ludzie zapomnieli, i zacząłem szukać. Nie mogłem jednak znaleźć. Były tylko jakieś radzieckie bloki, ulica rozpłynęła się pod nimi, poszła w niepamięć.
(Pół wieku czyśćca)
Ale Nowa Wilejka nie stanie się nigdy bohaterką prozy Konwickiego na miarę Kolonii Wileńskiej, zbyt mało pozostawiła po sobie „żywiołu autobiograficznego”. Mały Tadeusz zostaje półsierotą jako niespełna czteroletnie dziecko, po śmierci ojca, Michała Konwickiego, rzemieślnika („nie wiem nawet, [czy był] kowalem czy ślusarzem”) i matka, Jadwiga z Kieżunów Konwicka, wkrótce oddaje go na wychowanie krewnym, przy czym do Blinstrubów z Kolonii Dolnej chłopiec trafi dopiero w latach 30., po długiej tułaczce:
Brali mnie kolejno do siebie różni wujkowie, ciocie, babcie cioteczne albo stryjeczne. Mając trzy albo cztery lata wyruszyłem w długą wędrówkę po świecie.
(Kalendarz i klepsydra)
Powie też później Stanisławowi Beresiowi:
Jestem przecież włóczęgą i sierotą. Żyłem i mieszkałem w różnych miejscach, u różnych ludzi. Nigdy nie miałem swojego miejsca.
(Pół wieku czyśćca)
Ale włóczęgą, włóczęgą z Nowej Wilejki właśnie, jest także Jadwiga Konwicka. Już po jej śmierci pisarz powie:
Historia mojej matki to zgrzebna, wileńska wersja Śniadania u Tiffany’ego.
Otóż moja mama, jak pamiętam, nigdy nie miała swego domu, swego stałego miejsca zamieszkania, jakiegokolwiek fachu, albo ulubionego otoczenia, czy chociażby podróżnego kufra.
Moja mama całe życie była w drodze i chorowała. Chorowała i podróżowała. Pół roku u brata, trzy kwartały u siostry, lato u kuzyna, zima u siostrzeńców.
(Wschody i zachody księżyca)
Podwileńska Holly Golightly jednak, w przeciwieństwie do swojego syna, pomimo swojej ruchliwości, włóczęgostwa „z wyboru”, pozostaje po wojnie w rodzinnych stronach, w ZSRR.
Po pięćdziesiątym szóstym przyjechała do mnie do Warszawy z kołchozu pod Nową Wilejką. Pobyła, polatała po mieście, odwiedziła kościoły, pomartwiła się mną i pojechała do siostry na Wybrzeże. Kiedy posłałem jej jakąś sumkę na zagospodarowanie, z miejsca nakupiła prezentów i ruszyła do kołchozu pod Nową Wilejkę. A gdy honorarium za rosyjskie wydanie „Sennika” wyekspediowałem pod Nową Wilejkę, natychmiast nakupiła prezentów, wsiadła do pociągu i już była w Warszawie.
(Wschody i zachody księżyca)
Umiera w 1972 roku, w Polsce, w Szczecinku.
(KC)