Wilno

Wilno jest, jak to ujmuje Małgorzata Litwinowicz-Droździel w tekście Przestrzeń i słowa w tomie „Ułamek błękitu i chmur”, „maleńkim ogniskiem cywilizacji” na mapie, a raczej na terytorium baśniowej, zmitologizowanej, ponad- i pozaczasowej, wiecznie dziewiętnastowiecznej i wiecznie prastarej Litwy Tadeusza Konwickiego. Litwy zamieszkanej przez duchy i guślarzy, Litwy prowincjonalnej i arkadyjskiej, skąpanej w wiecznym czerwonym zachodzie słońca. Ognisko jest rzeczywiście maleńkie, bo wszystkie oznaki czy też ikony cywilizacji są w twórczości Konwickiego podporządkowane obrazom i wrażeniom z jego młodości. Pociąg służy tylko do tego, aby w Kronice wypadków miłosnych wozić chłopców i dziewczęta w pięknych mundurkach z domów Kolonii Wileńskiej do gimnazjum w Wilnie, a także do tego, żeby pogwizdywać raźno we wspomnieniach pisarza. A w świecie Bohini, jak zauważa Małgorzata Litwinowicz-Droździel, pociąg funkcjonuje raczej jako dźwięk (łatwy do pomylenia z grzmotem) niż środek transportu.

Mapa topograficzna Wilna, 1934 rok

Mapa topograficzna Wilna, 1934 r. Źródło: ?

Natomiast Wilno jako miasto zdaje się w Kronice wypadków miłosnych istnieć tylko po to, aby mogli po nim spacerować zakochani po raz pierwszy, gorliwie flirtujący Wicio i Alina, uczeń i podlotek, gimnazjalistka i wyrostek. Wybierają oni zresztą taką trasę, by oglądać raczej zaułki, ciasne podwórza, historyczne pamiątki niż miejsca, które świadczyłyby o „wybijaniu się” Wilna na nowoczesność. Wicio woli oglądać raczej panoramy (bo ukazują Wilno ujęte w odwieczne i gęste lasy) niż nowoczesne ulice, raczej żeńskie gimnazjum niż elektrownię, raczej tablicę poświęconą powstaniu 1863 roku niż litewskie flagi, raczej „stada żydowskich dzieci” niż młodych żydowskich inteligentów z działającego w Wilnie Żydowskiego Instytutu Naukowego. I raczej kina niż samochody. Bo jeśli w tym sielskim Wilnie z Kroniki wypadków miłosnych występują jakieś pogłosy, jakieś przebitki nowoczesności (a przecież nawet maszerujące wojska mają tam w sobie coś kawaleryjsko-tradycyjno-odwiecznego, coś ostentacyjnie nienowoczesnego), to są to właśnie kina. Tyle że to bardzo szczególna ikona nowoczesności – nadająca się przecież idealnie do rozmaitych nostalgii i eskapizmów, łatwo dająca się wpisywać we wspomnieniowe narracje o szczęśliwo-bolesnej adolescencji.

W tamtych czasach Litwa była gwałtowną letnią burzą, albo może raczej wnętrzem wygasającego wulkanu, który umierał w ostatnich spazmach. Litwa była wtedy wielkim zachodzącym słońcem, co zostawia po sobie smugi dziwnie pięknych świateł i resztę dogasającej tęczy.

(Kronika wypadków miłosnych)

Ten często powtarzany opis-diagnoza Wileńszczyzny czy szerzej – Litwy, „nieokreślonego obszaru geograficznego” jest chyba najbardziej charakterystyczny dla narracji (w liczbie mnogiej, bowiem chodzi tu nie tylko o literaturę, ale też o liczne inne wypowiedzi Konwickiego) pisarza o Litwie, a zarazem utrwala pewien specyficzny typ, specyficzny nastrój „kresowej” opowieści. Bolesne piękno Wileńszczyzny jest przecież podszyte niejasnym przeczuciem zbliżającej się katastrofy, idylliczne obrazy dawane są do oglądania i oglądane przez tych, którzy wiedzą, że ten świat już nie istnieje, że został zmieciony przez zagładę. We „wnętrzu wygasającego wulkanu” tli się więc „małe ognisko cywilizacji”, które nie może płonąć zbyt żywo, bo nadpaliłoby ten nostalgiczny wizerunek przedwojennej Litwy. Oprócz wizerunku jest jednak jeszcze pejzaż dźwiękowy:

[Wicio] szedł tym świętym wąwozem ostrobramskim w żałosnym jękliwym śpiewie, w którym mieszały się różne mowy, i polska, i białoruska, i litewska. Splecione wspólną rozpaczą wzbijały się wysoko pod niebo pełne raptownego błękitu i szybkich, milczących obłoków.

(Kronika wypadków miłosnych)

Wileńszczyzna Konwickiego mogłaby więc być polifoniczną elegią o wielokulturowej, wieloetnicznej Polsce przedwojennej, o tyglu, w którym wszystko się miesza, ale raczej nic nie ściera. „Na Litwie mieszkają wszyscy, prócz Litwinów” – zauważa Małgorzata Litwinowicz-Droździel i to stwierdzenie braku jest jakby podsumowaniem wizji Wileńszczyzny kreślonej przez Konwickiego. W 1939 roku w Wilnie nie ma sytuacji politycznej, jest tylko sytuacja kosmiczna. Kometa nad doliną Wilejki.

(KS)