Salon Walendowskich

„W mieszkaniu Tadeusza Walendowskiego przy ul. Puławskiej 10 m. 35 zamieszkuje on oraz dwoje małych dzieci – Dawid ur. 1973 i Eliasz ur. 1976. Natomiast, według słów dozorczyni tego lokalu, bez zameldowania mieszka tam jeszcze jego żona oraz młody mężczyzna i kobieta. Do mieszkania tego przychodzi wiele osób, z których większość posiada charakterystyczne brody. Istnieje prawdopodobieństwo, że mogą się tam odbywać potajemne zebrania”.

(Z notatki służbowej dla Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej KSMO, 14 grudnia 1976, [w:] Obywatele Salonu. Spotkania u Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego, wyb. i oprac. Katarzyna Przyborska, Marta Markowska)

Potajemne zebrania osób posiadających charakterystyczne brody zostają zainaugurowane 30 listopada 1976 roku – tego dnia, na czwartym piętrze kamienicy na rogu Puławskiej i Rakowieckiej, zbierają się goście odwołanego z powodów politycznych spotkania ze Stanisławem Barańczakiem. Tak zaczyna się trwająca trzydzieści trzy miesiące – do lata 1979 roku – działalność Salonu, miejsca spotkań niezależnych twórców, stworzonego przez Tadeusza Walendowskiego wspólnie z żoną Anną Erdman, wnuczką Melchiora Wańkowicza, w dawnym mieszkaniu pisarza.

Na jednym z tych artystyczno-politycznych wieczorów pojawia się Tadeusz Konwicki.

„5 października [1977 r.] […] już od godziny 17.00 zaczęły się schodzić do mieszkania figuranta osoby zaproszone na wymieniony wieczór. Przychodzili grupami po kilka, a nawet kilkanaście osób. W sumie zebrało się około 80 osób. Przeważali wśród nich ludzie młodzi. Podczas tego popołudnia Tadeusz Walendowski wychodził kilkakrotnie z plecakiem po alkohol i napoje. Pierwsi goście zaczęli wychodzić od figuranta około godziny 23.00, ale część pozostała – aż do godziny trzeciej w nocy”.

(Z meldunku operacyjnego KSMO, [w:] Obywatele Salonu)

Konwicki przeczytał fragment Kompleksu polskiego, po czym doszło do historycznej dyskusji, w której Jacek Kuroń zaatakował pisarza: zarzucił mu autocenzurę, oskarżył go o zachowawczość, domagał się, aby to, co pisze, było radykalne, stanowczo motywowało do działania.

Do starcia dochodzi kilka miesięcy po otwartym wystąpieniu Konwickiego z książką poza cenzurą i oficjalnym obiegiem. Autor jako jeden z pierwszych decyduje się publikować w drugim obiegu – Kompleks polski ukazuje się jako trzeci numer „Zapisu” w lipcu 1977 roku. Dla Barbary Toruńczyk, która współpracowała nad powieścią od strony technicznej, dyskusja w Salonie Walendowskich była kłopotliwa. O ile omawiany rozdział książki budził wątpliwości, doceniała gest solidarności pisarza z podziemiem; wychodzące z jej środowiska „oczekiwania polityczne, ideowe i chęć rozliczania [Konwickiego – MM]” były dla niej, jak zaznaczono w książce Obywatele Salonu, „trudne”.

Sam Konwicki wspominał:

Pamiętam to spotkanie, socjalistyczne na opak. Oskarżono mnie o brak radykalizmu patriotycznego. Krzyczał na mnie Jacek Kuroń, którego wielbię i uważam za jednego z ojców przełomu. Poniewierał mną, że ja tchórzliwy, że zatrzymuję się w pół kroku. Przy całym szacunku rozwścieczył mnie. Aż się od tego zradykalizowałem i napisałem jeszcze ostrzejszą książkę.

(za: Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Lawina i kamienie: pisarze wobec komunizmu)

„Jeszcze ostrzejszą książkę” – Małą apokalipsę – Konwicki wydaje w 1979 roku w Niezależnej Oficynie Wydawniczej NOWA. Przedstawia w niej „jeszcze ostrzejszą” wizję systemu totalitarnego, godząc w „świętość”, tj. w sojusz ze Związkiem Radzieckim – i wystawiając jednocześnie siebie i swoją rodzinę na ogromne ryzyko. „Jednak trzeba było”, powie w wywiadzie rzece Stanisławowi Beresiowi dziesięć lat po zejściu do podziemia. Przyzna, że cykl polityczny wydawany w drugim obiegu został na nim wymuszony przez okoliczności, ale stwierdzi, że „interwencja we współczesność była konieczna”.

Ale interwencja ta obejmowała nie tylko rzeczywistość PRL-u: ostro skrytykowane zostało także podziemie. Konwicki pisze Małą apokalipsę z przeświadczeniem, że działalność podziemna wiąże się z wynaturzeniem postaw, charakterów, wartości. Zjadliwie opisuje historię bohatera, który jest poddany moralnemu szantażowi, by dokonał aktu samospalenia. W historii tej widać, jak mocno ugodziła Konwickiego konfrontacja ze środowiskiem opozycyjnych salonów – i można to rozpoznać nie tylko po skórzanej kurtce powieściowego agitatora, budzącej skojarzenia z Jackiem Kuroniem.

Konwicki wyraźnie dał do zrozumienia, że jego zdaniem drugi obieg powinien być nawet bardziej czujny niż oficjalny, powinien zachowywać bezwzględnie pewne miary. Dotyczyło to także literatury wydawanej w podziemiu:

Nie można klaskać w rączki tylko dlatego, że ktoś napisał, iż generał Jaruzelski jest brzydki.

(Pół wieku czyśćca)

Wydawanie w niezależnym obiegu wiązało się z sytuacją, w której pisarza nikt, jak podkreślał autor Kalendarza i klepsydry, nie pilnuje: ani redaktor, ani recenzent, ani… cenzor, który może być negatywnym punktem odniesienia, czynnikiem motywującym, dopingującym, dynamizującym. Konwicki przekonywał w Pół wieku czyśćca, że swoje maszynopisy wrzuca „w ciemność”, skazując się przy tym na powolne zanikanie w świadomości społecznej – a nawet na plotki o tym, że umarł.

Odpowiedzią Konwickiego na schematyczność literatury drugoobiegowej była powieść z 1984 roku Rzeka podziemna, podziemne ptaki, ironicznie podejmująca grę z naszym „kiczem narodowym”. Bohater o symbolicznym imieniu Siódmy – uciekający przed policją, która go nie szuka – wędruje po Warszawie, dźwigając w torbie matryce nowego tomiku poetyckiego, który „może ruszy z posad bryłę ziemi”:

– Wydobądź matrycę z tego sejfu. Zobaczymy, dla jakich strof narażasz swoje słabe życie.

– To nie będą strofy. To nowoczesna poezja. Zaglądałem w nocy.

(Rzeka podziemna, podziemne ptaki)

Konwicki portretuje bohaterów salonów opozycyjnych z wyjątkową kąśliwością. Stosunkowo wcześnie zauważa, jak działa „charyzma podziemności”, która kreuje legendy. Kiedy – ze względu na Siódmego – w szpitalu zostają wstrzymane operacje, doktor mówi mu:

– Przypadkowo czy nieprzypadkowo, pan już przechodzi do legendy.

(Rzeka podziemna, podziemne ptaki)

Konwicki farsowy charakter tego heroizmu kieruje przeciwko uświęconej martyrologii swojego narodu. Robi to, trzeba przyznać, żartobliwie – bohater zostaje wprawdzie postrzelony, ale w pośladki i tylko dlatego, że żołnierz z patrolu wziął go za kogoś innego.

Nieheroiczne ujęcie aktywności w drugim obiegu pozwala spojrzeć na nią jako na przedłużenie życia codziennego. Bardziej niż o rewolucyjne gesty chodziło o bezpośrednie, długie rozmowy w prywatnych mieszkaniach, w których działały zaimprowizowane powielarnie, a samizdaty drukowano w przerwie podczas gotowania czy prania. W takiej perspektywie ujawnia się ważna, społeczna i kulturowa rola, jaką odgrywały te półpubliczne mieszkania – takie jak Salon Walendowskich. Oddziaływanie spotkań przy Puławskiej było znaczące nawet po ich zakończeniu, kiedy rodzina wyjechała do USA z powodu zaostrzenia represji ze strony bezpieki. Działalność Salonu zakończyła się w 1979 roku – jak na ironię, w roku wydania Małej apokalipsy.

***

Postscriptum do historii Salonu Walendowskich może stanowić akcja artystyczna zorganizowana w 2010 roku w ramach polskiej edycji projektu Mieszkania-X/X-Apartments, nawiązującego do Międzynarodówki Sytuacjonistów i związanej z nią psychogeografii – emocjonalnego oddziaływania przestrzeni na człowieka. To projekt, w którym widz bierze udział w sytuacjach reżyserowanych przez artystów, architektów, filmowców, muzyków czy teoretyków w przestrzeniach prywatnych – co więcej, w obrębie jednej, przemierzanej pieszo dzielnicy. Jedna z akcji odbyła się na Starym Mokotowie – m.in. w mieszkaniu przy ulicy Puławskiej 10 m. 35. Konkretnym doświadczeniem, przetworzonym i zainscenizowanym przez artystów, było spotkanie wokół Kompleksu polskiego. Ta „wypreparowana inscenizacja posthistorii” – jak pisano o projekcie – czyli mówiona od tyłu wymiana zdań pomiędzy Kuroniem a Konwickim, na nowo uzmysławiała oddziaływanie mieszkania Walendowskich – i pokazywała jego pobudzającą rolę.

Więcej informacji o projekcie na stronie Nowego Teatru.

(MM)