Wczasy naszych ojców

Czy zastanawialiśmy się kiedy nad ewolucją, jaką przeszło lato warszawiaków, nad sposobem spędzania urlopów przez naszych ojców i dziadów? Czy zajrzeliście kiedy do metryki tak dobrze znanych podwarszawskich osiedli?
Spróbujmy rozwiązać te pytania. Wyjazdy na lato i powstanie pierwszych okolicznych miejscowości letniskowych nie mają za długiej tradycji – zaczątki sięgają z trudem stu lat. Poprzednio jedynie ludzie bardzo zamożni jeździli do swych siedzib podmiejskich lub do wód – „kurortów zagranicznych”, przeważnie śląskich. Jednak już przed rokiem 1850 na południe od Warszawy, w Wilanowie, Wierzbnie, Mokotowie, powstały pierwsze letniska, które wokoło nowych letnich domów skupiały ożywione życie towarzyskie. Atrakcją Wierzbna był zakład leczenia zimną wodą, urządzony w r. 1840 przez dr. Ludwika Sauvana. Jeżdżono tam oczywiście końmi, a do Wierzbna nawet prywatnym omnibusem (oczywiście też czworo- czy wielonożnym). Warszawa do lat sześćdziesiątych zeszłego stulecia była w większości swej powierzchni zajęta przez setki ogrodów i sadów prywatnych, wśród których stały dworki, żywo przypominające architekturę małych miasteczek. Warunki więc zdrowotno-higieniczne nie były złe. Większość mieszkańców miasta spędzała lato w swych mieszkaniach, nieliczni z mieszczuchów ze śródmieścia wyprawiali swe dzieciate rodziny aż… na Koszyki, a zamożniejsi w Aleje Ujazdowskie. Dalekie niedzielne wycieczki do Włoch, Brwinowa, czy Grodziska umożliwiła od r. 1845 kolej warszawsko-wiedeńska.
W wierszyku „Kuriera Warszawskiego” z tego roku mamy przeczucie Warszawskiego Zespołu Miejskiego…
„Gdy się kolej nasza ziści,
Krakowskie Przedmieście wtedy
Będzie mieć od biedy
Jakie mil czterdzieści”.

Przemiany społeczno-gospodarcze, tworzenie się stosunkowo licznej warstwy burżuazyjnej – zamożnego mieszczaństwa przy równoczesnym zacieśnianiu zabudowy miast spowodowały pęd do wyjazdów letnich. Wysokie kamienice, o niewielkich, ciasnych podwórkach, nie były miłym miejscem pobytu na upały. Jednocześnie pojawił się nieznany przed tym w medycynie pęd do świeżego powietrza, a nowa zupełnie nauka higieny zaczynała mozolne uświadamianie mieszkańców wielkich miast, że w lecie panuje w nich największa śmiertelność, spowodowana chorobami zakaźnymi, wyziewami nieskanalizowanych rynsztoków i kurzem z niepodlewanych ulic (wznoszonym przez damskie ogony). Burżuazja warszawska: urzędnicy, kupcy, zamożniejsi rzemieślnicy zaczęli wysyłać swe rodziny „na letniaki”.
Pierwsze letniska powstały, jak wspomnieliśmy, na południu miasta wzdłuż doliny nadwiślańskiej, otoczonej wzniesieniem, na którym widnieje Wierzbno i Królikarnia. „Bliskość coraz silniej wzrastającej części miasta, bliskość targu, łatwość komunikacyjna” (trakt pułaski!) sprawia, że okolica mokotowska coraz gęściej zapełnia się willami, w których spragnieni świeżego powietrza warszawianie zajmują letnie mieszkania. „Okolica ta kwitnie ogrodami”, jak piszą współcześni. Powstają obszerne wille, o pięknej, w guście szwajcarskim „powierzchowności”, owe ,,szalety” szwajcarskie, które do dziś tu i ówdzie możemy oglądać w Konstancinie czy Skolimowie.
Innym kierunkiem letnich zainteresowań pozytywistów i ich współczesnych – była najstarsza, a jedynie linia kolejowa lewego brzegu-poczciwa, a tak ważna kolej warszawsko-wiedeńska. W rachubę wchodził pierwszy odcinek tej kolei, sięgający do Grodziska; przebiegał on za Brwinowem przez lasy iglaste i mieszane. Jeżdżono do Grodziska i Brwinowa. Prus ubolewał nad brzydotą Grodziska, który posiada „wszystko, z wyjątkiem miasta”, nad niechlujstwem jego mieszkańców, tandetą i „obrzydliwością” niezbyt tanich letnich mieszkań, pozbawionych otoczenia drzew.
Ostre jego pióro nie szczędzi podwarszawskiego krajobrazu. „Cudną – nie mógłbym nazwać okolicy! jest ona jednak interesującą. Piasku w niej tak dużo, że z korzyścią można by tam założyć fabrykę piaseczniczek; roślinność zaś przypomina (nagrodzony wielkim, złotym medalem) sklep Feista: klomby, jak szczoteczki do zębów, gaiki mogące współzawodniczyć ze szczotkami pokojowymi, ogrodzenia gęste, jak grzebienie, wreszcie sosny, tylu rozmaitych wielkości i form, ile istnieje w handlu numerów pędzli”.
Mimo tych zastrzeżeń estetycznych warszawianki nie czuły się źle w podobnym otoczeniu: dzieci miały swobodę, piasek i owoce, panie gospodarowały, smażyły konfitury, plotkowały, ale nie opalały się (szkoda cery!) i z utęsknieniem czekały sobotniego przyjazdu męża z pakunkami i niedzielnych gości z nowinami „z wielkiego świata”. Na gości czekała „prawdziwie wiejska zupa rakowa”, pieczone kurczęta z mizerią, owoce i spacer, jeśli dopisywała pogoda. Należy pamiętać, że urlopy pracowników umysłowych w latach 1860–60 prawie nie istniały; udzielano ich wyjątkowo dla „poratowania zdrowia”,na „wyjazd na kurację”. Panowie skazani byli przez cały tydzień na słomiane wdowieństwo, ogródkowe teatrzyki, spacer po Saskim Ogrodzie, Dolinę Szwajcarską, a w ogóle na żółwie tempo życia wyludnionej Warszawy… ogórki.
Zaczynały wchodzić w modę niedzielne wyjazdy: „śmietanka” warszawskiego towarzystwa jeździła na spacery do pierwszorzędnej restauracji w Marcelinie za rogatką belwederską i do Królikarni („miejsce to jedno z najpowabniejszych w okolicy”); szersze sfery – na Bielany, czółnami na Saską Kępę („uroczy spacer wiejski w lasku i po łąkach, mający po rozmaitych miejscach urządzone karuzele, huśtawki, strzelnice do tarczy, kręgielnie, sale do tańców itp. zabawy”). Statkiem parowym można było udać się do „oddalonej” Jabłonny na wielką wyprawę.
Powróćmy jeszcze na linię warszawsko-wiedeńską. W r. 1901 urządzono przystanek „platforma Milanówek” i zaczęto szybko zabudowywać nową miejscowość „przez wielu uważaną za stację klimatyczną”. „Krótkotrwałość dojazdu, częstotliwość pociągów, obszerne zadrzewienie iglaste, istnienie na miejscu poczty, szkoły i kościoła, nie mówiąc o aptece, składające się na całość, która dużo letników przyciąga”. Stali bywalcy narzekali na drogą taryfę kolejową i dopominali się o tańszą podmiejską.
Najelegantszym letniskiem na przełomie dziewiętnastego i naszego stulecia stał się Konstancin, zwany żartobliwie „Constantin les bains”. Ta świetna stacja klimatyczna dla osób słabych, zdenerwowanych, zmęczonych pracą umysłową, dla zwiedzającego w r. 1902 wydała się istnym pieścidełkiem. Zapewniała oczywiście wszystkie wygody: kanalizację, elektryczne oświetlenie, telefon, wzorową restaurację nad sadzawką w parku, sklep, świetny dojazd kolejką wilanowską, słowem – komfort. Jedna tylko strona tej uroczej miejscowości była smętna; Konstancin bowiem był bardzo drogi. Do ponurych dumań nad wydanymi setkami rubli uspasabiał deszcz, który najlepsze letnisko zamieniał w krainę nudy.

Ludność uboższa wyjeżdżała w okolice Góry Kalwarii i do Otwocka, który był pierwszym letniskiem prawego brzegu Wisły, dziwnie niepopularnego w zeszłym wieku. „Piaski nadwiślańskie smutne sprawiają wrażenie, jako widok; ziemia lekka, piaszczysta lub sapowata, ani teraz nie okazują się ponętnym, ani w przyszłości wiele nie rokują lepszego”. Jakże się mylił ten znawca okolic Warszawy sprzed r. 1880! Nie upłynęło 30 lat, a na piaskach zaczęły wyrastać Wawry, Kacze Doły (onże Międzylesie), Falenice. Rozbudowę poprzedziła linia nie tyle kolejowa, co kolejkowa Jabłonna–Wawer. W stronę Jabłonny wytyczono ją wcześniej, a w r. 1901 przeprowadzono do Wawra „wyborne wagony”, które z oświetleniem naftowym i ogrzewaniem jeździły aż 4 razy dziennie. W tymże roku właściciel lasów wawerskich, Branicki, otrzymał pozwolenie na rozparcelowanie 200 morgów lasów przy kolei. Parcelacja poszła szybko. Nowi właściciele okolicznych gruntów zbiorowymi siłami uruchomili konną kolej z Wawra przez Kaczy Dół do Miłosny. W r. 1912 prze­dłużono kolejkę Jabłonna–Wawer do Kaczego Dołu, a niedługo i dalej przez tanią Falenicę aż do Karczewa. Coraz więcej średniozamożnych warszawiaków kupowało niedrogie lesiste place, aby zapewnić rodzinie swobodny i niedrogi letni wypoczynek. Przy wyborze miejsca pod budowę nowych willi największy pokup miały place położone w sąsiedztwie toru kolejowego, skutkiem czego powstała nawet pewna anomalia całkowitego zaniedbania okolic nieco dalszych, natomiast wydłużania się letnisk przy torze kolejowym nieraz na kilka wiorst.
Do tego rodzaju letnisk należy Sulejówek przy kolei terespolskiej. Zaczyna się niedaleko za Rembertowem i ciągnie się prawie już nieprzerwanym pasmem na przestrzeni wiorst około siedmiu, zabudowa gruntów odbywała się dość bezładnie. Pierwszą próbą racjonalnej i estetycznej parcelacji był konkurs ogłoszony w r. 1913 na parcelację majątku Ząbki. W konkursie brali udział znani architekci, a nagrody zdobyli: Tadeusz Tołwiński, Jerzy Siennicki i Czesław Przybylski. Ząbki były pierwszą miejscowością, która otrzymała tak modną później nazwę: „Miasto – Ogród”. W ceremonii poświęcenia przedsięwziętych robót w maju r. 1914 wzięli udział panowie w strojach spacerowych, tzn. w alpagowych marynarkach i kapeluszach panama, oczywiście z laseczkami.
Przebywające na letniskach panie zmieniły fryzurę, stroje i sposób bycia. W porównaniu z ich matkami, lecz po staremu mają kłopoty ze służbą, smażą konfitury i dla rozrywki chodzą na stację kolejową. Może tylko w porównaniu z mamami czują się bardziej upośledzone, że muszą z dziećmi siedzieć w Otwocku, gdy biura podróży kuszą łatwymi wyjazdami do zagranicznych uzdrowisk. A prasa nawołuje do oszczędności w wyjazdach, do popierania krajowych stacji klimatycznych, woła o plan regulacyjny miejscowości podwarszawskich, o poprawę komunikacji podmiejskiej, zwłaszcza w niedziele, o udostępnienie mieszczuchom słońca i zieleni. Warszawa rośnie, mieszkania coraz droższe i trudniej osiągalne, coraz więcej jej mieszkańców osiedla się na stałe pod miastem. Parcelacja okolicznych lasów do majątków zachwala ratalną sprzedaż niedrogich parceli. Reklamują się i zabudowują: Leś­na Podkowa, Komorów, dumne z elektrycznej kolejki, zaprowadzonej koło r. 1928. Zgrabne, murowane wille buduje Miasto-Las Zalesie, Gołków, Michalin, Radość, Włochy (elektryfikacja kolei Otwock–Żyrardów). Stolica rośnie, wylewa się poza granice, dosięga prawdziwej wsi.

Hanna Eychorn-Szwankowska

(„Stolica. Warszawski Tygodnik Ilustrowany” 1949, nr 29)