Linia otwocka

Wzdłuż lasku za Międzylesiem idzie spacerowym krokiem siwa pani. Pociąg akurat zwolnił biegu i też idzie spacerowo. Do Radości. Aż mi się zrobiło niedobrze z nudów, sięgających daleko, daleko w dzieciństwo. I to ta linia. Ukoronowana przed wojną letniskiem w osobnym domku w Radości. Ojciec trzymał mnie tam z Mamą prawie do Wszystkich Świętych, zbuntowałem Mamę i uciekliśmy z domku. Oczywiście sam siedział w Warszawie. […]

Radość. Mijamy domek. Ten, ten. Patrzę na domek niespodziewanie życzliwym okiem.

– A może bym i mógł tu pobyć?

Nigdy człowiek nie wie o sobie do końca

(Ożywienie z tomu Szumy, zlepy, ciągi)

Wydrukowali mój kawałek Powodzeń. Użyłem tam brzydkich słów, jako przytoczenia z ulicy. Sprawdziłem. Wszystko jest bez wykropkowań. Aż mnie samego to zraziło. No, trudno. Nieraz zapisuję coś wbrew sobie, skoro trzeba dać świadectwo. Przypomniał mi się pewien powrót z Otwocka. Wieczór, wsiadam do wagonu. Ciemno, pusto. Dwa młode cwaniaki wsiadają, lecą do okna, patrzą do drugiego wagonu, do dalszych, na przestrzał, znów do okien. Komentują.

– Co podpierdoliłeś? – i szepty.

– O, spierdalajmy, tam!

– Nie, popatrz. – Patrzę i ja na grupkę na ulicy. – Rozpierdolą ich. – Znów patrzę, idzie z latarką milicjant. – Żeby nas nie przypierdolił.

Przechodzi, pociąg rusza.

(Tajny dziennik)

Raz jechałem do Otwocka (4 czerwca, wczoraj). Ledwie pociąg ujechał Stadion i rusza dalej, aż tu lecimy na siebie. Już zahamował. A że się zmiarkował. Bo co? Trzask! trzask! wychylamy się oknami, z mowami: co? kto? Ktoś, pod (ten nasz). Ale z domysłami. Wypadali. Zastawiali miejsca teczkami, torbami albo z rezygnowaniem. Ja stoję. Ci polecieli. Ten pijany-podpity zastawił na oknie, poleciał. Bo już wypatrzyli:

– wleciał

– lecę wyciągnąć!

– no leży – mówią, powtarzają, pokazują, na peron

– ale jak wleciał, że aż nogami prawie pod przód pociągu

– ale że tak zahamował

– więcej miał szczęścia jak rozumu

– o! leży drugi na peronie!

Aż i ja dopadłem okna. Oni przede mną. Falenica. Leży, leży. Pod białym papierem. Dużym (nic nie widać). Ci z drugiej strony przedziału nie dowierzają. Podpity informuje:

– no leży, przykryty gazetą

– nie gazetą, a papierem

– chachacha! – przedział na to.

Jednak zdenerwowani. Palą. Ta pani wyciąga papierosa. Pali. Ja też. (Bo i bez tego).

– co za fartowna jazda! […]

Ten peron. Okna. I jeszcze pomyślałem sobie, że skoro taki duży biały papier. Pewnie z bufetu. Ale go nie rzucą nigdzie, tak, ani nie wyrzucą. A że on leżał blisko dworca, pod ścianą. To papier na pewno jest. Złożony. Wetknięty w szparę, w kąt, blisko. Uważałem. Stałem w oknie. Wypatrzyłem. Sam cieszyłem się z odgadnięcia, i z siebie, że czego mi się chce, ale że jestem ponad to w sobie. Czyli – stać mnie na to. Peron był oświetlony. Papier był wetknięty (złożony) w szparę muru koło rynny i nieczynnych drzwi.

(Donosy rzeczywistości)

Linia to nie tylko nazwa łatwego obecnie do zauważenia na ulicach Warszawy ośrodka szkolenia kierowców. To również skrót myślowy czytelny dla tak zwanych rodowitych warszawiaków, potoczne określenie linii otwockiej. Rzeczywiście kryje się pod nim podmiejski szlak kolejowy (z Warszawy do Otwocka – i dalej przez przyczółek Garwolina i Dęblin do Nałęczowa i Lublina), przede wszystkim jednak ciąg śródleśnych osad i miasteczek powstałych przy torach. Dziś są one osiedlami (Anin, Radość czy Falenica), więc tylko szeregowymi jednostkami administracyjnymi największej warszawskiej dzielnicy Wawer, lub samodzielnymi organizmami miejskimi (Józefów, Otwock), które wchłonęły niegdyś niezależne osady (Michalin, Świder, Śródborów). Każda z tych miejscowości ma jednak swój własny przystanek lub dworzec kolejowy: od Warszawy-Wawer do Śródborowa pociągi zatrzymują się średnio co kilkaset metrów.

Przed II wojną światową, gdy jeszcze nikomu nie śniło się przesunięcie południowo-wschodniej granicy terytorium Warszawy aż do Falenicy, miały wszystkie te miejscowości-stacje charakter zasadniczo letniskowy. Powstałej w 1924 roku gminie, sięgającej od Anina po Wille Świderskie, nadano nazwę Letnisko-Falenica. Otwock, z prawami miejskimi przyznanymi w 1916 roku i statusem uzdrowiska otrzymanym w roku 1924, zapowiadał się natomiast na kurort z prawdziwego zdarzenia, z rozwijającą się przestrzenią szpitalno-sanatoryjną.

Linia jako całość stanowiła zielone i lecznicze zaplecze Warszawy znajdujące się poza miastem. Na tyle daleko, aby można było wyjechać tam na wakacje, odnosząc przy tym wrażenie odbycia podróży. Na tyle zaś blisko, by ojcowie utrzymujący rodziny dojeżdżali po pracy na weekendy, podczas gdy panie domu z przychówkiem przez całe lato korzystały z dobrodziejstw leśnego mikroklimatu. To akurat Miron Białoszewski zapamiętał jako rodzaj rytualnego przymusu. Sosna nie przedstawiała się mu jako drzewo prawdziwe, a okolice Otwocka swoją zdrowotność zawdzięczają właśnie sosnom i piaskom, więc suchemu klimatowi. Białoszewski umiejętnie prowokuje do rekonstrukcji wyjątkowości Linii. Ziemie okoliczne były marne, parcelacja działek na cele rekreacyjne, pod budowę drewnianych pensjonatów okazywała się więc jedynym ekonomicznie sensownym rozwiązaniem. Opinię o wyjątkowości letnisk stworzyli przed wojną przeciętni, średniozamożni mieszkańcy Warszawy, których nie stać było na wypoczynek nad ciepłym morzem, w drewniakach w Szwajcarii czy kurację w Davos. Zresztą ci, których nie stać było na domek letniskowy na własność, po prostu wynajmowali kwatery. Współcześni warszawianie określeniem Linia posługują się jak podwójnym kodem: myślą o przystankach kolejowych i osiedlach w obecnym kształcie, jednocześnie w domyśle mając mniej lub bardziej uświadamianą i rozumianą przeszłość tego obszaru. Niewielu wywodzi się z rodzin będących bezpośrednimi świadkami tej przeszłości.

Miron Białoszewski miał sposobność bywać w okolicach Falenicy i Otwocka przed wojną i po przyłączeniu lwiej części Linii do stolicy. Jego pierwsze i regularne odwiedziny – pobyty w drewniaku w Radości (konkretny adres nie do ustalenia), mimo dystansu poety do tej „nudy” – wiązały się z praktyką kardynalną dla krajobrazu kulturowego Linii: właśnie z wyjazdami na letniaki, zwanymi również bardziej światowo wilegiaturą (od franc. villégiature). Takiego „urlopu na wsi” pod Warszawą nie sposób wyrwać z kontekstu istnienia w świadomości varsavianistycznej specyficznej architektury drewnianej, również dla Linii fundującej. Żartobliwą nazwę świdermajer rozsławił inny poeta, Konstanty Ildefons Gałczyński, przywołując ją w wierszu Wycieczka do Świdra („te wille, jak wójt podaje, są w stylu «świdermajer»”). Chodzi o wille z charakterystycznymi werandami, balkonami i bogatą snycerką.

Przedwojenne zdjęcie nieistniejącej już wilii przy ulicy Filmowej (wówczas Ogrodowej) w Falenicy. Posesja rodziny Kowalików ma dziś adres Podkowy 14. Ze zbiorów p. Barbary Wizimirskiej

Przedwojenne zdjęcie nieistniejącej już willi przy ulicy Filmowej (wówczas Ogrodowej) w Falenicy. Posesja rodziny Kowalików ma dziś adres Podkowy 14. Ze zbiorów pani Barbary Wizimirskiej

Dom Prokopowiczów. Fotografia wykonana krótko po wojnie ze zbiorów B. Wizimirskiej, udostępniona przez p. Ryszarda Morawskiego. Adres przed przyłączeniem Letniska Falenica do Warszawy: Świerczewskiego 32. Po przyłączeniu, by nie dublować nazw ulic występujących w centrum (imię al. Karola Świerczewskiego nadano Trasie W-Z), komunistycznego bohatera obdarowano uliczką pn. Generała Waltera, położoną właściwie poza Falenicą i dopiero niedawno (sic!) przemianowaną na Zatrzebie, zgodnie z historyczną nazwą miejsca

Dom Prokopowiczów. Fotografia wykonana krótko po wojnie. Adres przed przyłączeniem Letniska Falenica do Warszawy: Świerczewskiego 32. Po przyłączeniu, by nie dublować nazw ulic występujących w centrum (aleją Karola Świerczewskiego nazwano Trasę W-Z), komunistycznego bohatera obdarowano uliczką położoną właściwie poza Falenicą (ulica Generała Waltera) i dopiero niedawno (sic!) przemianowaną na Zatrzebie, zgodnie z historyczną nazwą miejsca. Ze zbiorów Barbary Wizimirskiej, zdjęcie udostępnione przez Ryszarda Morawskiego

Miron, sugerując w Szumach, zlepach, ciągach, że domek, w którym sam bywał, daje się wypatrzyć z okna pociągu, potwierdza przy tym znaczenie torów kolejowych jako osi, axis mundi przestrzeni letniska. Na Linię dojeżdża się koleją, tory organizują przestrzeń miejscowości na Linii. Nieprzypadkowo w taki, a nie inny sposób wypaczana jest nazwa Miedzeszyn. Wprawdzie pochodzi ona od słowa „miedza”, jednak w ludzkich ustach często zamienia się w „Między-szyn”.

Powojenne podróże Mirona Białoszewskiego koleją do Otwocka niewiele mają wspólnego z nostalgiczną wilegiaturą ani nawet frajdą wymuszaną przez utartą praktykę kulturową. Przypominają raczej eskapady na niebezpieczne antypody Warszawy, peryferia ze wszystkimi tego antropologiczno-kulturowymi konotacjami, do dziedziny we władaniu lumpenproletariatu. Letników i kuracjuszy wyparli ludzie, którzy w świdermajerach zostali lokatorami, nie będąc nigdy mentalnie mieszkańcami Linii. W stronę podotwockich lasów spychano tych przedstawicieli „ludu”, których władza ludowa nie miała zamiaru wpuścić do śródmieścia ani pozostawić nawet na Pradze. To oni w Mironowych zapisach wszczynają pyskówki, burdy w wagonach, pijani wpadają pod koła czy leżą na peronach. To oni – już w pozaliterackiej rzeczywistości – przerabiali i naprawiali we własnym zakresie zaniedbywane przez urzędników komunalnych świdermajery, zacierając ich dystynktywne cechy. Najbardziej aktualną konsekwencją takiego obrotu spraw jest przetaczająca się przez Linię fala pożarów. „Podwarszawskie pożegnania” z architekturą drewnianą mają miejsce od wielu lat, ale ostatnio częstotliwość wybuchania pożarów wyraźnie wzrosła. Przypadkowe zaprószenie ognia okazuje się rozwiązaniem problemu kłopotliwych „zabytków”, które dawno temu przestały przypominać wille i pensjonaty, lecz stoją często na atrakcyjnych działkach.

Spalona willa przy ul. Brücknera, po pożarze około 2006 roku rozebrana. Fot. B. Wizimirska

Spalona willa przy ulicy Brücknera, rozebrana około 2006 r. Fot. Barbara Wizimirska

 

Przed pożarem, w stanie dewastacji.

Willa przed pożarem, w stanie dewastacji, ok. 1978 r. Fot. Lidia Dańko

W drugiej połowie XX wieku na Linii, na zdegradowanych peryferiach zaczęła szukać swojego azylu inteligencja. W Aninie, który jeszcze przed wojną otrzymał najwięcej murowanej tkanki willowej i oderwał się od gminy Letnisko-Falenica, by wejść w skład położonej bliżej stolicy gminy Wawer, mieszkała odwiedzana często przez Mirona Białoszewskiego anglistka i tłumaczka Anna Żurowska (Anula); pomieszkiwała u niej Agnieszka (Agnieszka Petelska), polonistka. Tymczasem Czesia, siostra męża Jadwigi Stańczakowej, zajmowała lokal w nowych blokach „na Frenkla” w Falenicy. Musiał Miron Białoszewski mieć na myśli jeden z dwóch bloków przy ulicy Bystrzyckiej, wybudowanych dla pracowników zakładów przemysłowych Mera-Pnefal, ponieważ innych bloków w pobliżu ulicy Frenkla nie ma. Ich pojawienie się, dzisiaj podupadanie, podobnie jak wprowadzenie do powojennej Falenicy przemysłu upaństwowionego, jest jednym z czynników paradoksalności przestrzeni dawnego letniska, eksplorowanej przez Białoszewskiego z wyczuciem i opisywanej przezeń w unikatowym idiomie.

Miron Białoszewski w swojej twórczości nie przyczynił się do mitologizacji Linii. Przeciwnie, lektura jego tekstów zawierających odniesienia do Anina, Radości, Falenicy czy Otwocka, przeciwnie, uświadamia, że przestrzenie te w rzeczywistości stały się nijakie, ponieważ zostały fizycznie zepsute, zdegradowane, a przypisywane im praktyki istnieją jedynie w pluralistycznej, rekonstrukcyjno-miłośniczej sferze opowieści. Rozwija się ona głównie dzięki internetowi (fotoblogom i mediom społecznościowym) oraz animacji kultury (festiwalom, spacerom, grom miejskim, reprintom). Dość wymienić takie oddolne przedsięwzięcia jak: Halo Tu Wawer, Moja Falenica, Falenicka Atlantyda, Społeczna mapa Radości, Chodź nad Świder, fundacja i muzeum Andriollego, Otwock zrujnowane marzenie. By żartobliwie odwołać się do tytułu znanej książki Beaty Chomątowskiej, stacje wawerskie i otwockie w kategorii „renesans pamięci” nie wypadają gorzej od stacji Muranów.

*

Codzienność pasażerów na linii otwockiej nie była może w PRL aż takim pasmem quasi-kryminalnych wydarzeń czy też flirtów na stacji, jak można by o tym myśleć po lekturze Białoszewskiego, wszakże była to codzienność równie uciążliwa, nasycona znaczeniowo. Dojazdy z i do „wsiowo-letniskowej” Falenicy wspomina Barbara Wizimirska, emerytowana pracowniczka MSZ i Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, doktor nauk politycznych, aktualnie poświęcająca się badaniu dziejów Falenicy, autorka książek Falenica. Portret osiedla i Opowieści falenickie. Jest to jedna z opowieści z/o Linii wchodzących w polifoniczną relację z Mironowymi „donosami”:

„Podmiejskie pociągi w Polsce Ludowej to był temat na dramat, tragikomedię lub zestaw skeczów. Wybór zależał od sposobu podejścia do życia: czy homo movens z linii otwockiej widział przemieszczanie się pociągiem jako niekończące się pasmo udręk, czy może patrzył na świat filozoficznie, ze stoickim spokojem traktując życie pociągowe jako materiał literacki. Bo dojazdy linią otwocką do centrum Warszawy dostarczały obserwacji, przeżyć i wzruszeń…” (Uroki linii otwockiej. Wspomnienie z czasów PRL Barbary Wizimirskiej).

Jeśli Barbara Wizimirska, nie nadużywając konwencji wspominkowej, stara się obiektywizować swoją opowieść przestrzenną, to doktor Irena Rymwid-Mickiewicz – znawczyni książki iberoamerykańskiej i twórczyni biblioteki na iberystyce na Uniwersytecie Warszawskim – kładzie nacisk na to, że w porównaniu z nielekkimi warunkami życia w dzielnicach centralnych odbudowywanej Warszawy mogła Falenica wydawać się naprawdę Czymś:

„Moja czteroletnia przygoda z Falenicą rozpoczęła się 1 września 1957 roku przy ulicy Lokalnej, gdzie zatrudniłam się w Studium Pedagogicznym Ministerstwa Oświaty w charakterze kierownika biblioteki. Ośrodek ten zajął kilka istniejących, drewnianych budynków posanatoryjnych, rozmieszczonych na dużym, zalesionym obszarze. Warto zanotować, że przy ulicy Lokalnej posiadali domy: reżyser filmowy Aleksander Ford i inżynier Eugeniusz Ajewski…” (Coś o falenicy, opowieść Ireny Rymwid-Mickiewicz).

Na przykładzie Falenicy można dobrze zilustrować kulturowy proces mitologizowania tradycji Linii i tworzenia o niej sugestywnych opowieści, a zatem potwierdzić rozpoznania Mirona Białoszewskiego. Wielokroć reprodukowana przedwojenna pocztówka przedstawiająca ulicę Handlową (dziś Walcowniczą) stała się podstawą do porównywania Falenicy m.in. z Schultzowskim Drohobyczem i snucia rozważań o rzekomo utraconej estetyce i ładzie przestrzennym. Tymczasem pocztówka ta przedstawia zaledwie wycinek przestrzeni przedwojennej Falenicy. Ulica Handlowa za ładną uchodzić mogła tylko na krótkim odcinku. Nieopodal, zaraz za zasięgiem obiektywu fotografa Jana Wołyńskiego, znajdowało się miejsce postoju wozaków. Słoma i końskie odchody mieszały się z kurzem i błotem.

Nie wszystkie drewniane domy w Falenicy, innych miejscowościach czy w uzdrowisku Otwock realizowały model świdermajerowski. Nie brakowało chałupiastych drewniaków niemających wielu ornamentów. Taki dom rozebrano przed paroma laty przy ulicy Kłodzkiej. Prezentowane zdjęcia pochodzą z 2011 roku, wykonane zostały „w ostatniej chwili”.

kłodzka 1-min

Fot. Włodzimierz Pessel

 

fot. tel. kom. Włodzimierz Pessel

Fot. Włodzimierz Pessel

Falenica nie tyle odznaczała się wykwintem, ile była zgrzebna, dawała wytchnienie od wielkomiejskiej cywilizacji. Chociaż działały w niej linie telefoniczne i elektrownia. Dobry ogląd tego, jak prezentowały się na Linii bardziej okazałe zabudowania drewniane, daje pieczołowicie odrestaurowana i konserwowana przez jezuitów willa Złota Marysieńka przy ulicy Początkowej, blisko granicy Falenicy i Michalina.

fot. B. Wizimirska

Fot. Barbara Wizimirska

 

fot. B. Wizimirska

Fot. Barbara Wizimirska

(WKP)

Dziękujemy pani doktor Barbarze Wizimirskiej za ofiarowanie tekstu i udostępnienie materiałów fotograficznych.

Dziękujemy pani doktor Irenie Rymwid-Mickiewicz za wspomnienie z powojennej Falenicy.

Dziękujemy Michałowi Mrozińskiemu i Halo Tu Wawer za udostępnienie fotografii.

halo tu wawer