Darłowo

Rzecz dzieje się w Darłowie, niewielkim porcie na Zachodnim Pomorzu, wczesną wiosną 1949 roku

– tak Leopold Tyrmand wprowadza do minipowieści Siedem dalekich rejsów. Darłowo jako miejsce „wartkiej lecz kameralnej” akcji (jak zachęca na okładce wydawca nowego wydania, który novellę Tyrmanda nazywa też „perłą powojennej literatury”) romansu magister historii sztuki Ewy Kniaziołęckiej i „człowieka pośród decyzji” – Jana Ronalda Nowaka interesuje nas dużo bardziej niż incydentalny przystanek w biografii pisarza, o którym wspomina się, mimochodem, na kartach Dziennika 1954.

Jeśli Tyrmand lepił swoje topograficzne scenerie, dekoracje, miejsca akcji, ale też miejsca autobiografii, wspomnień czy tekstów publicystycznych, z literatury, z lektur, z obrazów filmowych z krążących w powietrzu jego dzieciństwa i młodości figur (także figur przestrzennych) i toposów, to Darłowo, niewielki port na Zachodnim Pomorzu jest tej wyobraźni przestrzennej destylatem, przypadkiem klinicznym, typem idealnym, wzorcowym modelem. A jednocześnie – świetnym przykładem performatywnej mocy literatury.

– Ale pan lubi scenerie. Czy nie zna pan życia, w którym człowiek musi odnajdywać siebie samego tam, gdzie właśnie jest, bez względu na to, czy dekoracja mu odpowiada?

–  Znam. Aż za dobrze. I dlatego zawsze szukam scenerii, bowiem sceneria jest zawsze, trzeba ją tylko umieć dostrzec.

(Siedem dalekich rejsów)

Tyrmand-autor Siedmiu dalekich rejsów  scenerię małego portowego miasta na Pomorzu Zachodnim wykorzystuje i przetwarza w dekoracje do awanturniczego romansu z wątkiem kryminalnym w tle. Darłowskie, powiedzielibyśmy dzisiaj „zabytki”, czy też „landmarki” obudowuje literackimi i kulturalnymi skojarzeniami swoimi i swoich bohaterów.

Zamek Książąt Pomorskich w Darłowie, fot. Kornelia Sobczak, kwiecień 2014

Zamek Książąt Pomorskich w Darłowie, fot. Kornelia Sobczak, kwiecień 2014

– Jak tu ładnie. Ponuro i ładnie – rzekła Ewa, gdy zbliżali się do Hotelu pod Zamkiem. Ten rodzaj austerii czy zajazdu leżał przytulony do zapuszczonej fosy, nieopodal prowadzącego na zamek ciężkiego, kamiennego mostu. Po moście dzwoniły niegdyś kopyta koni normandzkich, meklemburskich i polskich rycerzy, składających swe hołdy pomorskim Gryfitom, dzierżącym przed wiekami kanciasty, usiany romańskimi strzelnicami i krużgankami masyw Zamku (…)

– Wspaniale! – zawołała Ewa – zupełnie jak u Colasa Breugnon w Clamency.

– Trafne, choć odległe skojarzenie.

– Wiem, to nie Burgundia i pogoda inna. Ale ten dziedziniec – cudo nieładu. Niech pan spojrzy, jak nierówny teren spada ku strumykowi w fosie. I te stare żebrowania w murze, te okienka. Latem musi być tu jednak Clamency. Tu pachnie średniowieczem.

(Siedem dalekich rejsów)

Kiedy Nowak nie może zasnąć, hotel pod zamkiem wstrząsany „hukiem morza i łoskotem deszczu” przypomina mu „nadmorskie oberże Stevensona i Poego”. Brygantyna zwisająca z sufitu restauracji pana Krztynki jest „conradowska”. Most nad darłowskim kanałem wygląda „jak ów z Langlois, z Van Gogha”. Rozpoznanie nastroju panującego wokół kościoła św. Gertrudy możliwe jest dzięki „wrażeniom z zapamiętanych filmów niesamowitych”. Uliczki i rynek Darłowa przypominają „obrazki ze starych, niemieckich elementarzy; ich filigranowy wdzięk był z nierealności rysunkowych filmów”.

Darłowo, czyli Ruegenwalde, ok, roku 1900. Fot. Wikimedia Commons

Darłowo, czyli Ruegenwalde, ok, roku 1900. Fot. Wikimedia Commons

Wszystko tutaj jest obudowane i zanurzone w literackich skojarzeniach, a znajomość toposów i figur z imaginarium tak bliskiej Tyrmandowi „cywilizacji zachodnioeuropejskiej (Darłowo jest dla niego „cudownym kątem starej Europy”) pozwala bohaterom i czytelnikom w pewien określony sposób patrzeć na niewielkie nadmorskie miasteczko.  Topograficzne kreacje Tyrmanda służą możliwości odpowiedniego ustawienia się w rzeczywistości, są propozycją patrzenia na miejsce i przestrzeń w taki sposób, aby zacierać granice „literatury” i „życia”, a tym samym – są rodzajem kontestacji, oporu wobec, zdaniem pisarza, programowo szarej i nijakiej rzeczywistości Polski lat powojennych.

Darłowskie dekoracje zaludnia Tyrmand postaciami-figurami, autorsko przetworzonymi archetypami bohaterów z powieści awanturniczo-przygodowych. Napotkamy więc na kartach powieści, w kantorach, restauracjach, wśród rybackich kutrów, szkunerów motorowych i spichrzy o belkowanych żebrowaniach, postaci wilków morskich, maklerów okrętowych, ubeków o podejrzanej (i arystokratycznej!) przeszłości, portowe piękności jak z Franciszka Villona, dystyngowanie urodziwe żony cukierników, „darłowską panią Bovary w dużym nakładzie” i solidnych restauratorów (sztuk: jeden), hołdujących zachodnioeuropejskiej kulturze alkoholowej, nawet jeśli ten hołd odbywa się jedynie poprzez szacunek dla butelek i etykietek, za którymi kryje się zwykła czysta wódka.

Wszystkiemu patronują Św. Gertruda (ta od kaplicy), protektorka piratów, wędrowców i obieżyświatów oraz Eryk Pomorski – gryficki książę, król Norwegii, który z nieco zapomnianego, prowincjonalnego Darłowa wyprowadza nas w szeroki świat północnych mórz, zagubionych skarbów i skandynawskich konotacji, a którego grób do dziś znajduje się w darłowskim gotyckim kościele, sprawiającym wrażenie lawiny czerwonej cegły.

Darłowo, Kościół Mariacki, fot. Kornelia Sobczak, kwiecień 2014

Darłowo, Kościół Mariacki, fot. Kornelia Sobczak, kwiecień 2014

Powieść zekranizował w 1963 roku, pod tytułem „Naprawdę wczoraj”, Jan Rybkowski (scenariusz napisał sam Tyrmand), a zdjęcia Mieczysława Jahody bardzo dobrze oddają wykreowaną przez pisarza atmosferę DarłowaZobacz galerię zdjęć z filmu w bazie Filmoteki Narodowej „Fototeka”.

Nawiązując do słynnego zdania Jerzego Przeździeckiego, o tym, że ze Złym w ręku można było chodzić po Warszawie i wszystko było sprawdzalne, można chyba zaryzykować parafrazę, że dziś o wiele lepiej chodzi się po Darłowie Z Siedmioma dalekimi rejsami niż po Warszawie, ze Złym. Jest i Zamek i, naprawdę niesamowita i, jak na polską architekturę sakralną unikatowa, kaplica św. Gertrudy, jest most, jest grób Eryka Pomorskiego, groźne głazy narzutowe, fontanna z rybakiem, wiatr od morza i „filigranowy wdzięk” przyrynkowych uliczek, upstrzonych reklamowymi szyldami, które psują nieco, podobnie jak pastelowe ściany kamienic, surową atmosferę. Ale przynajmniej reklamują odzież skandynawską, Tyrmand byłby zadowolony.

(KS)