Kraków

SONY DSC

Hotel Francuski w Krakowie. Fot. Zygmunt Put. 2010 r. (Wikimedia Commons)

 

 

Istnieje kilka, mniej lub bardziej stereotypowych, skojarzeń z powojennym Krakowem: miasto, które zachowało swoją substancję materialną i duchową, które przeciwstawiło się nowym, powojennym porządkom (zamieszki 3 V 1946 i podana do publicznej wiadomości zdecydowana odpowiedź „2 razy nie” w referendum ludowym z czerwca tamtego roku) i które to zostało za ten sprzeciw ukarane. Wyjątkowo troskliwy nadzór służb bezpieczeństwa oraz budowa Nowej Huty miały stać się środkami, które zmienią skład społeczny gniazda reakcji. Powyższa, bardzo przecież uproszczona narracja sprawia, że Leopold Tyrmand musiał do Krakowa zawitać i że w jakiś sposób od początku miasto i pisarz byli na siebie wówczas, po wojnie skazani, znaleźli się bowiem w takiej samej sytuacji. Izabela Suchojad jeszcze bardziej podkreśla tę paralelę poprzez rozciągnięcie jej na całe powojenne dwudziestolecie i propozycję zamiany przydawki w zdaniu z artykułu pisarza Dzwon dla Krakowa z 1963 r:

Moim zdaniem cechą i wyróżnikiem społecznego, zbiorowego oblicza Krakowa jest niezależność, nonkonformizm i indywidualizm, rozrywający częstokroć (może nie gwałtownie, lecz uporczywie) pęta potocznie i bieżąco formowanego konwenansu.

(Dzwon dla Krakowa)

Wystarczy w nim  zmienić „społecznego, zbiorowego oblicza Krakowa” na „Leopolda Tyrmanda”, a otrzymamy przekonującą autocharakterystykę samego pisarza. Jak pisze w dalszym ciagu Suchojad: „Autonarracja Tyrmanda układa się w ciąg wydarzeń, dyskusji i rozważań, które budują sylwetkę człowieka konsekwentnie i bezkompromisowo idącego pod prąd oficjalnej ideologii, oczywiście zawsze w świetnie skrojonej marynarce. Cechy, jakie pisarz przypisuje Krakowowi, czyli «niezależność, nonkonformizm i indywidualizm», to jednocześnie jego credo – zgodnie z nim konstruuje siebie”.

Wybór czy też okazja pracy w Krakowie powinna być odczytywana w  kontekście tych zbieżności, które zarysowały się niedługo po wojnie. Jesienią 1947 roku, po dwuletnim doświadczeniu pracy w Agencji Prasowo-Informacyjnej oraz warszawskich dziennikach: „Expressie Wieczornym” i „Słowie Powszechnym”, stanie się Tyrmand „warszawskim dziennikarzem prasy krakowskiej” (Konrad Niciński) i będzie nim przez pięć i pół roku. O ile jeszcze w okresie pracy w „Przekroju” rzadko będzie podejmował tematykę warszawską, to w momencie przejścia do „Tygodnika Powszechnego” w roku 1950 stanie się właściwie korespondentem ze stolicy, zakochanym w swoim rodzinnym mieście autorem cyklu felietonów Listy z Warszawy, twórcą większych tekstów podejmujących problematykę odbudowy (Atakuję Nowy Świat!, Sacco di Varsavia) czy recenzentem niektórych warszawskich przedstawień teatralnych. Po rozwiązaniu redakcji pisma i przekazaniu go ekipie związanej z PAX-em Bolesława Piaseckiego, Tyrmand będzie czuł się nadal z nimi związany, a kontakt z nimi będzie podtrzymywany (m.in. gościł będzie krakowian u siebie, towarzyszył im w ich warszawskich wizytach itp). Taki obraz zostaje wykreowany w Dzienniku 1954. Dodajmy do tego, że z kolei mapa Krakowa Leopolda Tyrmanda, jaką rekonstruuje Izabela Suchojad obejmuje niewiele w gruncie rzeczy miejsc i to głównie tych oczywistych, związanych z działalnością prasową i kręgiem, wśród którego się obraca: redakcja „Przekroju” (ul. Piłsudskiego 19a -trzypokojowe mieszkanie nad Drukarnią Narodową), „Tygodnika Powszechnego” (Wiślna 12) czy Katolicki Klub Dyskusyjny KA-KA-DU (przy placu Sikorskiego 4).

Mimo że dla środowiska krakowskiego Tyrmand był, tak jak dla większości odbiorców, przede wszystkim warszawiakiem, pozostawił w swojej twórczości i to nie tylko literackiej, ale i prasowej, kilka obrazów Krakowa. Chyba najsłynniejszym jest ten z Dziennika 1954. W pierwszy dzień wiosny pisarz przyjeżdża, żeby spotkać się z Bronką, swoją kochanką. Po z trudem zaranżowanym tête-à-tête w Hotelu Francuskim przy Pijarskiej, para rusza na spacer po mieście, który odbywany jest po turystycznym trakcie miasta: Starym Mieście i Plantach. Wizyta ta, podczas której kochankowie spotykają ciągle znajomych w kolejnych lokalach i kawiarniach, ujawnia dwuznaczny status samego Tyrmanda w Krakowie (przybysz, a jednocześnie bywalec), ale także konstruuje obraz miasta jako nie do końca realnego, gdzie niektórzy wciąż czekają na wojnę:

Jakbym zstąpił do Pól Elizejskich, pełnego samych znajomych widm

(Dziennik 1954)

 – podsumowuje Tyrmand.

Kraków pojawi się także w Życiu towarzyskim i uczuciowym, ale w sekwencji retrospektywnej, odnoszącej się do pierwszych lat po wojnie i przefiltrowanej przez spojrzenie Andrzeja Felaka (fragment ten utrzymany jest w mowie pozornie zależnej), głównego bohatera powieści, którego nie można wszakże nazwać pozytywnym. Miasto jest dla niego miejscem,

gdzie funkcjonowały klozety, kelnerzy mieli ogolone twarze i skąd importowano wszystko, co ważne.

(Życie towarzyskie i uczuciowe)

Jednocześnie warszawiak, Felak, odczuwa wobec niego „specyficzną mieszaninę pogardy i zawiści” (Izabela Suchojad), ma głęboką pretensję, że za tchórzostwo wobec okupanta, miasto spotkała nagroda w postaci przetrwania. W obu przypadkach (Dziennika… i Życia…) obrazy te, choć interesujące,  zgodne są z obiegowymi sądami stołecznymi. Kraków Tyrmanda pozostaje, jak pięknie pisze Suchojad, przede wszystkim miastem wyobrażonym w oddalonym o 300 kilometrów „warszawskim pokoju”. Jest jednak także nieco inna narracja Leopolda Tyrmanda o Krakowie, opublikowana w „Tygodniku Powszechnym” w 1963 roku, kiedy to pracował nad Życiem… właśnie, a zatytułowana Dzwon dla Krakowa. Można powiedzieć, że nie rezygnując z mityczno-sentymentalnej narracji, Tyrmand pisze artykuł interwencyjny, a jednocześnie zdaje sprawę z kondycji miasta w środku czasów małej stabilizacji. Mianowicie dzięki splotowi okoliczności Kraków zachował swój status miasta-kawiarni, twierdzy polskości, oazy młodopolskości i pomnika ck monarchii w jednym, specyfiki zauważalnej nawet

w wypieku pieczywa

(Dzwon dla Krakowa)

, ale jest w stanie rozsypującym się i alarmującym, na krawędzi katastrofy. Móglby być turystyczną perłą, jeśli tylko pomyślałoby się sensownie o jakimś nakładzie ekonomicznym, który mógłby sie zwrócić. Do tego trzeba było jednak znalezienie się w nieco innym świecie, możliwości podobnego rozwoju były wówczas dla miasta niedostępne.

Dzwon dla Krakowa znowu symbolicznie bił również dla duszącego się w kraju pisarza. W przeciwieństwie do prastarej stolicy Polski Tyrmand mógł z krainy PRL się wynieść.

(IP)