Nowy Jork

„Leopold Tyrmand zawsze wierzył, że amerykańskie ulice wybrukowano złotem albo, przynajmniej, takimi dobrymi wynalazkami, jak wolność i możliwości” pisał Israel Shenker w artykule zatytułowanym Pole Meets Success In a New Language w dzienniku „New York Times” 7 kwietnia 1970 roku.

Sylwetka Nowego Yorku w 1966 roku. Fot. Harvey Barrison, New York Skyline , CC BY-SA 2.0, źródło.

Sylwetka Nowego Yorku. Fot. Harvey Barrison, 1966 r., New York Skyline (CC BY-SA 2.0).

Kiedy 20. stycznia 1966 roku grecki liniowiec Queen Anna Maria, nazwany imieniem królowej, która wraz ze swoim mężem niedługo później uchodziła z Grecji, dobijał do nowojorskiego portu, znajdujący się na pokładzie Leopold Tyrmand nie mógł przypuszczać, że w ciągu kilku lat stanie się kimś rozpoznawalnym wśród amerykańskich intelektualistów. Miesiąc wcześniej swoją premierę miała płyta December’s Children zespołu Roliling Stones. Podążając drogą europejskich emigrantów (jego statek płynął z Hajfy przez Cypr i dalej porty w Pireusie, na Malcie, w Mesynie, w Neapolu, w Genui, w Lizbonie, na Azorach, w Halifax i Bostonie, do Nowego Yorku) podzielał ich optymizm, za którym stał podziw dla amerykańskiej rzeczywistości. Autor Złego nie był jednak bezkrytyczny i potrafił swoje obserwacje przekuć w celne obserwacje, które urzekły czytelników za Oceanem. W publikowanych w „New Yorkerze” Zapiskach dyletanta (Notebooks of a Dilettante, przekł. Małogorzaty Wolanin) tłumaczył swoją postawę względem odkrywanego kraju i jego kultury:

Do Ameryki przybyłem drogą morską, co w pewnym sensie przypomina sytuację Krzysztofa Kolumba; biorąc przykład ze słynnego odkrywcy nie należy zapuszczać się zbyt daleko ani zbyt głęboko w Amerykę. Leciutkie dotkniecie skraju daje najlepsze rezultaty. Kto będzie trzymał się brzegu, zostanie zapamiętany, a jego imię nadawane będzie uniwersytetom.

(Zapiski dyletanta)

Była to deklaracja niepozbawiona ironii i właściwego Tyrmandowi poczucia humoru, znanych z pisanych w Polsce utworów, stanowiąca eksplikację tytułowego dyletantyzmu, który miał polegać na komentowaniu istoty amerykańskości przez niewiele pojmującego przybysza. Po krótkim pobycie w Nowym Yorku Tyrmand ruszył w objazdową wyprawę po kraju, który znał lektur, filmów i utworów muzycznych. Zanim jednak opuścił Nowy Jork – miasto, które w jego wcześniejszej prozie, jak wielu innych tekstach kultury utożsamiało wielkomiejskość, zanotował:

Dzień pierwszy. Z afisza dowiaduję się, że w pobliskiej restauracji gra Eddie Condon. Wszystko wydaje się tu większe i lepsze niż w Europie, poza parówkami frankfurckimi, które we Frankfurcie są smaczniejsze.

(Zapiski dyletanta)

Parówki są niewątpliwie jednym z kulinariów kojarzących się z Tyrmandem, dzięki pamiętnej scenie łączenia ich z piwem w powieści Zły. 

Po powrocie do Nowego Yorku Tyrmand zamieszkał w kawalerce na 37 Street przy Park Avenu. Niewiele dalej, przy tej samej, 37 ulicy, mieści się dziś konsulat generalny RP i stoi ławeczka z sylwetką Jana Karskiego. Mieszkania użyczyła Fundacja Wandy Roehr, z domu Tokarskiej, wdowy po zamożnym przemysłowcu. Zadaniem Wanda Roehr Foundation była pomoc polskim studentom, wykładowcom, artystom i naukowcom. Uzbrojony w notatki z podróży przystąpił do pracy. Chociaż zamknięty był w swoim mieszkaniu, otwarty był na tyle, że nawiązał bliską znajomość z redaktorką językową magazynu Time, młodszą od niego o niemal dwadzieścia lat, Beverly de Lucią. To właśnie ona pomogła opublikować mu w tygodniku „New Yorker” pierwszy tekst, czyli właśnie cytowane już Zapiski dyletanta, które de Lucia samodzielnie poprawiła, ratując przed dyskwalifikującą nieporadnością językową, którą Tyrmand stopniowo przezwyciężał – chociaż po latach spędzonych w USA jego styl wciąż jawił się jako nienaturalny, co przy jego niezgodzie na ingerencję redaktorską, dyskwalifikowało liczne jego amerykańskie teksty, szczególnie prozatorskie. W ten sposób z prozaika stał się etatowym publicystą (już po opuszczeniu Nowego Yorku).

(MG)