Warkot i cisza (zajezdnia na Inflanckiej)

Chaussony wyjeżdżają z zajezdni na Inflanckiej. Kadr z filmu "Niedzielny poranek" Andrzeja Munka, 1955 r. (ze zbiorów www.omni-bus.eu)

Chaussony wyjeżdżają z zajezdni na Inflanckiej. Kadr z filmu „Niedzielny poranek” Andrzeja Munka, 1955 r. (ze zbiorów www.omni-bus.eu)

Budowa zajezdni autobusowej na Inflanckiej rozpoczęła się w 1938 roku, a ponieważ przed wybuchem wojny nie udało się wiele zrobić, to zakończyła się dopiero 10 lat później. W innym, niemal wciąż całkowicie zniszczonym, mieście zajezdnie były tak samo potrzebne. Niedziwne, że sprowadzone z Francji chaussony obsługujące m.in. reprezentacyjną okrężną linię „O”, potem przemianowaną na „100” właśnie z tej nowoczesnej zajezdni rozjeżdżały się na miasto i do niej wracały. Przypadek sprawił, że pierwsza warszawska okólna linia tramwajowa wystartowała ze znajdującego się o około dwieście metrów na południe od miejsca zajezdni placu Muranowskiego 29 kwietnia 1909 roku. Z kolei w czasie drugiej wojny na placu była pętla tramwajowej linii z gwiazdą Dawida obiegającą duże getto między lipcem 1941 a wielką akcją likwidacyjną latem następnego roku.

Te zastanawiające przypadki każą zadać pytanie o usytuowanie zajezdni na Inflanckiej w kontekście przestrzeni po getcie. „Z niecodzienną ponurością współgra powieściowy obraz zajezdni autobusowej na Inflanckiej. – pisze Małgorzata Litwinowicz –  Zajezdnia, do której w Złym ucieka «oblężonym autobusem» Gienek Śmigło, znajduje się w mocno naznaczonej przestrzeni; w ramach świata przedstawionego powieści kontrastuje ona mocno z innymi przestrzeniami, które traktować można przede wszystkim jako scenografię działań bohaterów. Autobus przejeżdża Leszno, skręca w Nowotki, mija Muranów i jedzie wolno «wśród nowych budów i pustych połaci dawnego getta». To chyba jedyny u Tyrmanda obraz Warszawy, w którym pojawia się ślad getta, a otwarty krajobraz związany jest z uczuciem pustki, mimo «nowych budów» nie ma w nim obietnicy niczego. To obcy, księżycowy fragment miasta: rozległe pole, usiane zwałami ceglanej stłuczki, nieruchomy pług mechaniczny pośrodku pola, ceglano-piaskowe diuny i wydmy, zabudowania, przez które przebiega linia kolejowa. Chaos, przestrzeń chora, po katastrofie, z pewnością nienależąca do sfery natury, ale pozbawiona też jakichkolwiek ewidentnych znaków celowej i uporządkowanej ludzkiej działalności. Nie ma kierunków, wszystkie wektory – i wertykalne, i horyzontalne – zostały załamane, nie ma sposobów orientowania się w świecie, na który składają się jedynie ślady i szczątki. Zajezdnia, która wydaje się miejscem schronienia – do niej przecież odprowadza swój autobus Geniek po chuligańskim ataku – przypomina przeciwschronienie; nie jest «światłem w lesie», «światełkiem w tunelu», napawającym otuchą. Wręcz odwrotnie: c i e m n i e j e, hangar przeraża ciemnością, ogromem i pustką, chausson wydaje się w nim dziecinną zabawką. To krajobraz niesamowity, jakby wewnętrznie sprzeczny – jest przecież oświetlony przez dziesiątki lamp, ale właśnie ciemnieje – tak jakby był przestrzenią w swoistej implozji, głęboko zapadniętą, znajdującą się pod powłoką rzeczywistości”.

Milczenie o Zagładzie, jakie cechuje pisarstwo Leopolda Tyrmanda, jest niemal całkowite i odpowiada milczeniu o swoim pochodzeniu i charakterystycznym przekształceniom losów wojennych w tekstach autobiograficznych pisarza. W materii powieściowej Złego, gdzie przecież obok zajezdni odbędzie się bitwa między bandytami a Geńkiem i Fryderykiem Kompotem wspartymi przez Złego, powstał przejmujący ślad obecności traumy – nie mogło być inaczej, skoro znajdujemy się w bezpośredniej bliskości Umschlagplatzu oraz placu Muranowskiego, gdzie trwały ciężkie walki w pierwszych dniach powstania w getcie. Zarówno bocznica kolejowa, jak i plac znikną zresztą po wojnie z mapy miasta. Zajezdni zresztą od dziesięciu lat też już nie ma, teren był nader łakomym kąskiem dla deweloperów.

(IP)