Koty wyszły ktoregoś dnia (Chmielna 32)
Był księżyc. Późna noc, taka po północy. Było ciepło. Była pełnia. Obłożeni walizami, workami (ja niosłem na plecach papierowy wór pełen kostek cukru z Ciepłej), włączyliśmy się zupełnie poważnie tym razem w tłum na szlaku. […] Halina i Zocha tachały walizy, bo nie mogły zrezygnować z iluś zmian bielizny. Halina szła z niespokojnym sumieniem, bo zostawiło się obydwa koty na górze. Naszykowało im się co prawda bardzo dużo jedzenia i picia i otwarte okno – jak już wspomniałem – a jednak było nam głupio.
[…]
U nas któraś pani miała psa. Rasy? Małej tłustej. Pan Stanisław mówił, że na tym psie (może suce?) można postawić szklankę z wodą. A do pani od psa czy suki mówił:
– Radzę pani go pilnować. – Bo podobno, a nawet na pewno, psy wtedy jadano. I koty.[…]
Zaszliśmy na Chmielną 32. To wiem. W bramę. Oficyna stoi. Pamiętam, jak z bramy już ujrzeliśmy, że oficyna nasza stoi. Ujrzeliśmy. Piętro. Drugie. I trzecie. Nasze. I nasze okna. Całe. Otwarte. Zahaczone. Tak jak się zostawiło. Wlecieliśmy na górę. To wszystko w słońcu, w suchym upale, w przezroczystości. Kotów nie było. Bo tak – było wszystko. Stało. Jedzenie dla kotów też. Gdzie koty? Zlecieliśmy na dół, do dozorcy. Dozorca nam mówi, że ktoś widział, jak koty wyszły któregoś dnia oknem na dach i już nie wróciły.
(Pamiętnik z powstania warszawskiego)
[…] sierżant […] występuje jako kulinarny mistrz ceremonii. Skrupulatnie odmierzone porcje mięsa – mięsa! – lądują na talerzach.
- Potrawka z królika z ryżem
- Kasza „pluj” zamiast ryżu, ale przebrana – Kryska niepotrzebnie obniża bohaterską arię sierżanta. […]
Królik znika momentalnie. Stara panna, mrugając do sierżanta, zbiera kosteczki z talerzy gości.
– Dla Bączka – odmruguje sierżant i wymienia jakieś spojrzenie z Kryską. Bączek to jamnik, ulubieniec, ukrywany obecnie w piwnicy przed łapczywymi spojrzeniami wygłodniałych żołnierzy. […]
– Bączek poczeka – sierżant zagradza drogę starej pannie. – O, jeszcze tę nóżkę – ciska kość na niesiony przez nią talerz, pełen zebranych resztek. – Zaraz dojdą kosteczki z gołąbków… […]
– Panie poruczniku – sierżant Sęp dławi się ze śmiechu – czy można tę kosteczkę dla Bączka? Bo ja panu porucznikowi powiem, jak na spowiedzi: Bączka ni ma. Ni ma! – krzyknął, oglądając się na starą pannę. – Ryż z kaszy pluj, królik z jamnika..… Kosteczkę dla Bączka! – krzyknął głośno, zsuwając ogryziony, psi, jak się okazało, gnacik z talerza Jerzego, na talerz kwestującej starej panny.
[…]
W progu stanęła stara panna – gospodyni kwatery. W obu rękach trzymała talerz z kopiasto nałożonymi kostkami, które wyniosła dla swojego pieska. Przechyliwszy ku sobie talerz, podtrzymywała rozsypujące się kostki piersiami, jak najdroższy skarb.
– Bączek! – wydarło się wśród łkań. – Bączek…
Szukała kogoś wzrokiem, spotkała sierżanta skurczonego na krześle jak pokutujący grzesznik.
– Zbrodniarz! – krzyknęła. – Zbrodniarz!
Pierwszy roześmiał się Olo. Co się z nimi działo? Śmiech wykrzywiał im twarze, wywracał w nich wnętrzności, śmiech tarzał rannego po tapczanie. […]
– Świnie! Świnie! – krzyknęła, tupnąwszy nogą i zawróciwszy na pięcie, wypadła z pokoju.
(Roman Bratny, Kolumbowie rocznik 20)
(IP, KS)