Różni półpowstańcy (Wilcza 21)
Jeszcze jedno. W Śródmieściu było wybitne pomieszanie się cywilów z powstańcami. Dużo było opaskowców z pozoru. Różni półpowstańcy. Stany pośrednie. Skłonność do geszeftów. W ogóle różności.
(Pamiętnik z powstania warszawskiego)
W izdebce – oprócz mnie – znajdowało się jeszcze pięciu ludzi, ale żaden z nich nie wyglądał na powstańca. Wszyscy traktowali mnie chłodno, jakby w obawie, że mogę na nich ściągnąć nieprzewidziane kłopoty. […] Tymczasem nie wiadomo którędy do szpitala ściągały wciąż nowe ofiary ostatnich potyczek. […] Komórki szpitalne zapełniały się w szybkim tempie i wkrótce skończyło się moje kłopotliwe sam na sam z podnieconymi cywilami. Dodano nam najpierw jakiegoś harcerzyka z „Mathekingu” z czyściutkim przestrzałem lewego płuca, a później jeszcze dwóch ludzi poszarpanych przez odłamki. […] drugi zaś przyszedł z dłonią tak dokładnie oprawioną, jakby mu ją zmielono w maszynce do mięsa. […] Położył sobie swój źle zabandażowany kikut w zgięciu zdrowej ręki i trzymał go uważnie jak termos z herbatą. […] Leżałem tuż koło niego pod ścianą i dlatego od pierwszej chwili zobaczyłem to, czego inni jeszcze nie dostrzegli. Zastanawiałem się, jak mu o tym powiedzieć, nie zwracając niczyjej uwagi, ale żaden pomysł nie przychodził mi do głowy, a myśl o podniesieniu się z materaca była dla mnie czymś niedorzecznym
[…]
Powiedziałem najciszej, jak tylko potrafiłem:
– Człowieku, popatrz na rękaw.
[…]
– Spokojnie – powiedziałem, korzystając z hałasu na schodach. – Od nich niczego nie widać. Niech pan się nie śpieszy.
Mordował się z tym długo, wreszcie skończył.
– Proszę to zwinąć i dać mi do ręki, kiedy się położę.
– A co wy z tym zrobicie?
– To moja sprawa.
– Nie życzę sobie, żeby ktoś…
– Do licha – powiedziałem – teraz ja nie mam ochoty na rozmowę.
Położyłem się, a on sapiąc ze wściekłości, wsunął mi zwinięty w kulkę gałganek do ręki. Zacisnąłem go mocno i czekałem na Wiśkę. Wpadła po chwili zgoniona.
[…]
– Przebieramy się – powiedziała, klękając w nogach mojego materaca. – Tylko musimy to zrobić szybko. Niemcy już są na podwórzu.
[…]
– Słuchaj – powiedziałem. – Weź to i zapchaj w jakąś dziurę. Ale uważaj, żebyś z tym nie wpadła. Oni nie są objęci żadną konwencją.
– Kto?
– Przeczytasz po drodze.
Zasłoniła się przed wzrokiem lamentujących mężczyzn i rozwinęła gałganek, który jej podałem.
– No, patrzcie – szepnęła. – To pan? Czarny chłopak skrzywił się z niechęcią.
– Jeżeli pani ma jakieś uprzedzenia, to proszę mi to zwrócić.
– Plecie pan głupstwa.
– Oczywiście. My zawsze pleciemy głupstwa. A wy mówicie same prawdy wiekuiste.
– Ech, wie pan… – Machnęła ręką i schowała jego opaskę pod blezer. I w tej chwili na schodach zadźwięczały podkute kroki. Cały szpital – tak jak dotąd rozpaczał jednym głosem, tak teraz równocześnie zamarł w milczeniu. Kroki były już blisko. Słuchałem i myślałem: Wiśka ma opaskę Armii Ludowej. Wiśka ma opaskę… a wtedy oni stanęli w drzwiach.
(Aleksander Ścibor-Rylski, Pierścionek z końskiego włosia)
(IP, KS)