Ożywienie w Otwocku
On młody, ze 24, siedzi na ławce tyłem do peronów, ja (45) siadam na drugim brzegu tej ławki, też tyłem do peronów, on schylony cały czas, pluje troszkę na prawo, zaciera prawym trepem, pluje, zaciera, pluje, zaciera. Ona, nagle, zza pleców, bo się przysiadła do ławki ustawionej tyłem do tyłu naszej, ale obraca się głową do niego, ale jaka stara, ćmi papierocha, z chrypą:
– niech pan nie śpi, zaraz pociąg
– i pan też nie śpi – to do mnie – zaraz odjeżdżamy
– ma pan bilet? – to do niego; on schylony, ale przestał pluć.
– gdzie pan jedzie?
– do Celestynowa
– i ja jadę do Celestynowa, to jedziemy razem
– ja jadę osobno, ja jadę gdzie indziej
to ta do mnie
– a pan gdzie jedzie?
– o, daleko, do Warszawy – mówię, bo nie wiem co, ale zapisuję, jak idzie.
– do Warszawy?
– do samej Warszawy – zapisuję, to ta do tamtego
– gdzie pan jedzie?
– do Warszawy
– ja też do Warszawy, mam znajomych w Warszawie
– ja jadę osobno, ja nie jadę do Warszawy
to ona do mnie
– niech pan nie śpi
i do młodego
– gdzie pan jedzie?
– idź pani, powiedziałem pani, do Celestynowa
– w Celestynowie też mam znajomych, pojedziemy, przenocujemy, razem pojedziemy
– nie, nie jedziemy razem, ja jadę w inną stronę
– idź, ty taki…
– jak?
– nie śpij pan
– ja nie śpię ani nie jestem pijany, ja tu nie jestem na zasadzie kutasa, niech pani się odpieprzy, ale to szybko, co pani myśli, że mnie pani poderwie? niech pani poderwie takiego głupiego jak pani
– myślałam, że pan jedzie do Warszawy
– idź pani, niech pani idzie, pani jest stara kurwa, ja z panią nie jadę… a…ł ały – o nie, za… z… zła…z…a…raz – (dalej nie dosłyszałem).A jej już nie ma, nagle dosiada się między nas szczeniak zupełny blond, tamten do niego, i do mnie, podnosi dopiero głowę
– Kurwa: ona jebana jest, ona w dupe bita jest, ona cwana, ona mądrzejsza od nas wszystkich, ona myślała, że przerobi mnie, że trochę wygląda na to, że mam pieniędzy, że jestem trochę pijany… coś takiego…
Rozmowa schodzi na rozkład jazdy, ale zaraz znów o niej szczeniak żartem coś, że tamten, żeby tamten sobie między nogi
– tfu!
i drugi raz
– tfu!
szczeniak do mnie
– pana pociąg…
Lecę, lecę, dopisuję.
(Flirt w Otwocku na dworcu pod daszkiem letniego wybiegu poczekalni z tomu Donosy rzeczywistości)
Otwock, który w 2016 roku obchodzi stulecie nadania praw miejskich, zanosił się u swojego zarania na elegancki kurort i prężne miasteczko. Wydaje się, że takie starania podejmował jeszcze wkrótce po II wojnie światowej. Właśnie w Otwocku „werandowała” Basia z serialu Dom. W latach 70. dochodziła tam do siebie siostra Ludwika Heringa, Lucynka: „płuca i po zawale” (Tajny dziennik). Dziś optymistyczny slogan „Otwock – lider sosnowych klimatów” brzmi raczej na wyrost lub jako idealistyczna deklaracja lokalnych patriotów. Można powiedzieć, że Miron Białoszewski wywróżył taki obrót rzeczy co najmniej czterdzieści lat temu.
Wjeżdżających do Otwocka samochodem od strony Falenicy i Józefowa (lub na dwóch kołach ścieżką rowerową) wita szczególny drogowskaz: stylizowany na świdermajerowskie zwieńczenie dachu willi letniskowej i odsyłający do historycznej nazwy obszaru.
Jeśli wizyta w Otwocku odbywa się przy dobrej pogodzie, znak ten pasuje do kontekstu; umieszczono go przy porośniętej drzewami iglastymi piaszczystej wydmie. Przy dużym nasłonecznieniu widać, że piasek czasem wysypuje się na ścieżkę rowerową i chodnik. Gorzej, gdy właśnie pada ulewny deszcz. Ulice podwarszawskiego miasteczka (ok. 45 tys. mieszkańców) zamieniają się w prowincjonalną karykaturę Wenecji. Brudne rzeki płynące ulicami pozbawionymi odpływu jednocześnie przypominają wtedy o innych zaniedbaniach: o sterczących prętach zbrojeniowych w samym sercu Otwocka; nie jest to żadne axis mundi, lecz widomy ślad przerwanej przed wieloma laty inwestycji, zaplanowanej w miejscu po pawilonach handlowych z czasów PRL. Na „bylejakość wyraźnie zdegradowanego miasta” wskazuje związany z nim od wielu lat wybitny artysta Mirosław Bałka. W 2009 roku rodzinnego miasta wyrzekła się alternatywna grupa teatralna znana długo pod nazwą Komuna Otwock – to rezultat artystycznej ewolucji, choć Otwock nie starał się utrzymać artystów przy sobie.
Pensjonat Abrama Gurewicza – tak zwanej szerszej publiczności znany m.in. z wideoklipu do Melodii ulotnej Meli Koteluk, w którym prezentuje się w stanie asymetrycznym do swojej legendy – to rzeczywiście jedna z największych drewnianych budowli w Europie (kubatura: 20 tys. metrów sześciennych). Społeczna inicjatywa Ratujmy Gurewicza odniosła wstępny sukces: inwestor, który pod koniec 2014 roku odkupił willę od skarbu państwa, zobowiązał się do jej remontu w pełnej zgodzie ze sztuką konserwatorską (wcześniej z podobnej obietnicy nie wywiązała się Polska Fundacja Alzheimerowska).
Jeśli miejscowości Świder, Radość czy Falenica oblegane były przez letników, to Otwock miał stać się miastem sanatoriów. Jednak nie został Eskurialem, jak Białoszewski spointował w Chamowie. Mimo to należy tu jasno oddzielić powojenną dewastację, „komunalizację mienia pożydowskiego” i brak dobrych gospodarzy po transformacji ustrojowej, skutkujący zaniedbaniem kwestii ochrony dziedzictwa architektury – od niezmierzenia sił na zamiary już w okresie międzywojennym.
Dość monumentalne Kasyno, zbudowane według projektu Władysława Horodeckiego (zasłużonego dla architektury Kijowa, spoczywającego na katolickim cmentarzu w Teheranie) za niebagatelną pożyczkę zaciągniętą przez władze miasta na dziesięciolecie jego oficjalnego istnienia, nigdy nie stało się świątynią hazardu, od początku zaś przynosiło straty finansowe. Obecnie mieści się w nim liceum ogólnokształcące, od 1966 roku noszące imię Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego; w otwockim liceum uczyli się m.in.: Ignacy Gogolewski, Hanna Krall, Piotr Sommer, Grzegorz Markowski. Związki „zdegradowanego” kurortu z „kulturą elitarną” dopełnia legenda o tym, że Władysław Reymont napisał lwią część Chłopów, gdy regenerował swoje siły w Otwocku w Willi Lala należącej do jego teścia, Jakuba Schatzschneidera (z rodziny spolonizowanych Bawarczyków), co akurat stanowi fakt historyczny.
Konstytutywną cechą „stacji klimatycznej”, w szczególności przeznaczonej dla chorych na płuca, wydaje się suchy mikroklimat. Ten gwarantowały w całej okolicy lasy sosnowe i piaszczyste grunty. Współczesne zabłocenie i zawilgocenie to natomiast świadectwo „bylejakości” i „zdegradowania”. W tradycji intelektualnej warszawskiego kulturoznawstwa błoto, nieutwardzone i „nieochędożone” ulice uchodzą za miernik cywilizacyjnego opóźnienia bądź społecznej deprecjacji przedmieść (zob.: Andrzej Mencwel, Przedwiośnie czy potop; Mariusz Czubaj, W stronę miejskiej utopii). Doszło do niesłychanej inwersji: zdrowotne powietrze otwockich lasów – używając żargonu z „sanacyjnych” przewodników turystycznych – zastąpił klimat malaryczny. Na dodatek lokalna społeczność protestuje aktualnie przeciwko perspektywom zamiany Otwocka w „zagłębie śmieciowe” tudzież podstołeczny „zsyp”: działająca w mieście spółka asenizacyjna zaplanowała rozbudowanie składowiska odpadów, budowę sortowni i kompostowni.
Mirona Białoszewskiego powody do wizyt w Otwocku były głównie pragmatyczno-życiowej natury: leczenie układu oddechowego w specjalistycznym ośrodku, który potocznie, w skrócie zwie się po prostu szpitalem płucnym (aktualna oficjalna nazwa: Mazowieckie Centrum Leczenia Chorób Płuc i Gruźlicy, nazwa przedwojenna: Sanatorium Magistratu m.st. Warszawy). Architekturę tego obiektu, otwartego w 1929 roku – niezależnie od widomego nadgryzienia jej przez ząb czasu – nadal wypada uznawać za okazałą i kosmopolityczną.
Uzdrowisko mogące pomieścić naraz nawet 2 tys. pacjentów zaprojektował wykształcony w Paryżu Mieczysław Kozłowski, syn projektanta budynku Filharmonii Narodowej w Warszawie (Karola Kozłowskiego). Wedle opowieści otwockich przewodników Kozłowski junior zwariował, nie udźwignąwszy ciężaru malwersacji i trudności logistycznych, do jakich dochodziło podczas wykonywania jego projektu. Sanatorium magistrackie nie ma tyle szczęścia co dawne sanatorium wojskowe zaadaptowane na potrzeby Europejskiego Centrum Zdrowia ze Szpitalem im. Fryderyka Chopina (sic!) prowadzonego przez spółkę z o.o. Monumentalny gmach wybudowany w środku lasu, z dala od centrum Otwocka i dworca kolejowego, zaprojektował modernista Edgar Norweth, znany jako twórca architektury kompleksu Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego, czyli warszawskiego AWF-u.
Miron Białoszewski wybierał się do kurortu Otwock, gdy naprawdę musiał – w celu ożywienia jako poetyckiego ekwiwalentu ożywania, utrzymywania się przy życiu we względnym zdrowiu, tymczasowego odpoczywania od zgiełku Warszawy. Inna sprawa, że styczność z medycyną łączył poeta z intensywnymi kontaktami międzyludzkimi. Odwiedzał w sanatorium Lucynę Hering. Wymieniał opowieści biograficzno-topograficzne i zawierał bliższe znajomości z nietuzinkowymi lekarzami: Zofią Dobrowolską (u której aż do swojej śmierci mieszkał w Otwocku rosyjski filozof-dysydent Dymitr Fiłosofow), „doktorem Jasiem” (ftyzjatrą Janem Loosem) i torakochirurgiem Adą Birecką-Jaworską, która prowadziła również terapię Stanisława Grzesiuka. Loose i Birecka-Jaworska uczestniczyli jako stali bywalcy w domowym teatrze Białoszewskiego. Z doktorem Jasiem poznała Mirona Białoszewskiego w latach 50. jego przyjaciółka, niezwykle w niego zapatrzona, „Baśka Owa”. Poetkę Barbarę Nalepową gruźlica wyniszczyła – przyjaciółka Mirpna zmarła po skończeniu zaledwie 30 lat w 1962 roku (nowocześnie, jak na tamte czasy, wyposażone oddział chirurgiczny i internę otwarto w dawnym sanatorium magistrackim dekadę wcześniej). W Encyklopedii polskiej psychodelii Kamil Sipowicz odnotowuje za wspomnieniami doktora Loosego, że z powodu bardzo złego stanu zdrowia i chronicznego cierpienia Baśka Nalepowa regularnie otrzymywała medyczne dawki narkotyków; w ten sposób jej przyjaciel i poetycki mentor miał zainteresować się substancjami psychoaktywnymi.
Znamienne, że najsilniejszy akcent otwocki w twórczości Mirona Białoszewskiego łączy się „tylko” z podróżą pociągiem (Jazda do Otwocka, Ożywienie) i dworcem kolejowym z częściowo zadaszonym peronem (Flirt w Otwocku na dworcu pod daszkiem letniego wybiegu poczekalni). Rekonwalescencji poświęcił Białoszewski osobny tekst, Zawał, ale tam mowa o sanatorium na Kujawach.
Autor okazuje się nader konsekwentny: dworzec w Otwocku zalicza się do porządku „nudno-ciekawych stacji”, przestrzeni odzywek i działań „ludzi peryferyjnych”, którzy nawet flirt potrafią zamienić w szyderczą pyskówkę. Inne odczytanie tej dworcowej sceny wyznaczyło punkt wyjścia do zainspirowanego prozą Białoszewskiego spektaklu na dwoje aktorów w reżyserii Małgorzaty Szyszki.
Otwock Białoszewskiego nie tworzy ukoronowania Linii, pozostaje jednym z punktów linii otwockiej. Tak jak w twórczości Białoszewskiego w ogóle nie przedziera się świat polityki, tak w Donosach rzeczywistości i Szumach, zlepach, ciągach zostaje „przeoczona” istotna przyczyna podupadania Otwocka w drugiej połowie minionego stulecia: zasadnicza wymiana społeczno-demograficzna. Dość powiedzieć, że w 1942 roku w Zakładzie dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów Zofiówka zamordowano wszystkich pacjentów, wśród nich Adelę Tuwim, matkę Juliana. Poeta napisał później, że faszysta „przestrzelił świat matczyny / dwie pieszczotliwe zgłoski / trupa z okna wyrzucił / na święty bruk otwocki” (wiersz Matka). Po wyzwoleniu Zofiówką administrowało m.in. ZMP, które podejmowało w „reprezentacyjnym” pensjonacie komunizującą młodzież z krajów zachodnich odwiedzającą Warszawę w odbudowie. Jedynie bardzo dociekliwi skojarzą fakt, że Joseph Rykwert, światowej sławy urbanista, nauczyciel m.in. Daniela Libeskinda, jako dziecko spędzał lato w rodzinnej posiadłości w Otwocku. Willę Arcy zajął po wojnie skarb państwa, przekazując ją domowi dziecka, który stroniąc od remontów, stopniowo doprowadził ją do ruiny.
W Otwocku z lat powojennych można najlepiej „lecieć i dopisywać”. Żydzi, stanowiący przed wojną połowę mieszkańców miasta, są wielkimi nieobecnymi u Białoszewskiego eksplorującego Linię. Oczywiście Miron Białoszewski miał świadomość znaczenia środowiska żydowskiego dla kultury i rozwoju dawnego Otwocka. Świadczy o tym Tajny dziennik. Miron notuje w nim, że „Jadwiga ma wyjechać do Żydów do Śródborowa”. Śródborów to dziś dzielnica Otwocka (i następny po Otwocku przystanek kolejowy na trasie do Celestynowa i Pilawy), a „Żydzi” – metonimia żydowskiego pensjonatu-sanatorium Śródborowianka, niedawno przywołanego przez Piotra Pazińskiego w prozie Pensjonat.
Symboliczne miejsce po Komunie Otwock zajął zafascynowany przeszłością i architekturą miasta zespół Świdermajer Orkiestra, którego debiutancka płyta ukazała się jesienią 2015 roku pod tytułem Piosenki o Otwocku. „Stary dom marzący łzę uronił niewielką […] Choć czas biegnie do przodu, ten dom wspominać woli” – śpiewa wokalista Marcin Michalczyk w bluesowej balladzie Dom w Otwocku.
(WKP)
Dziękujemy Halo Tu Wawer za fotografie i Bibliotece Zespołu Szkół dla Pacjentów Oddziału I Chorób Płuc i Gruźlicy Dzieci i Młodzieży w Otwocku za udostępnienie zdjęć archiwalnych oraz pocztówek.