Ulica Kawcza

Mignęła mi ulica Kawcza, od tylnego końca, w kocich łbach, domkowo-chałupowa, z parkanami. Ale speryferyjniała! To znaczy, przesunęła się do miasta, ale nabrała łobuzerskiej sielskości. A przecież tu zamieszkali w 1930 roku siostra i szwagier Zosi Romanowskiej z rogu Leszna i Wroniej, tu jako w miejscu raczej wytwornym. Między polami, łąkami, pustkami. Tu 8 września 1939 roku Zosia ściągnęła z Ogrodowej bratową. I tu we czworo zginęli od bomby. Dawno się tu zmieniło. Kiedy już mój znajomy z placu Szembeka mówił o grandzie z Kawczej.

(Chamowo)

ulica_kawcza_kkz

Ulica Kawcza współcześnie. Fot. Katarzyna Kuzko-Zwierz, 2013 r.

Praktykę „chodzenia po mieście”, jego „objeżdżania” (Chamowo), jaką stosuje Miron w stosunku do Warszawy i okolic, Małgorzata Czermińska w tekście Małe i wielkie podróże Mirona Białoszewskiego określa mianem „małych podróży” – przemieszczaniem się wewnątrz tego samego obszaru, który choć znany i oswojony, zaskakuje i pozwala na nowe odkrycia. Przestrzenią macierzystą Mirona Białoszewskiego jest Warszawa przedwojenna, do której wracał pamięcią szczególnie w ostatnim okresie twórczości, w opowiadaniach z wędrówek w zakątki, okolice starych domy i ocalałych fragmentów, w miejsca dzieciństwa i młodości. Oczywiście inaczej rzecz się ma ze Śródmieściem, w którego przedwojennym kształcie Białoszewski jest zadomowiony, którego zniszczenie przeżył i którego znaków szuka podczas miejskich wędrówek, inaczej zaś z praskimi i grochowskim peryferiami, gdzie dokonuje swoich „wyskoków w boczne uliczki” (Chamowo). Tym niemniej poeta pisze o swojej przynależności także i do tych ostatnich:

[…] moje odwiedzanie zakamarków Pragi było jednoczesnym przyznaniem się do niej i potwierdzeniem wakacyjności.

(Chamowo)

„Małe” i „wielkie” podróże nie różnią się zresztą od siebie w żaden zasadniczy sposób, poza fizycznie mierzoną odległością miejsc i sposobem docierania. Tak samo jak po Grochowie i Inowrocławiu Miron spaceruje też po Bostonie i Manhattanie, przeplata je i kontrastuje w swoim doświadczaniu przestrzeni, w podobny sposób doświadcza ich specyfiki:

Ulice Manhattanu bliżej cypla pochodzą z najstarszego układu, kiedy tu rodziło się miasto. A pomysł na podłużne avenue i poprzeczne streety, te i te kolejno numerowane, przyszedł później. Szedłem właśnie pod prąd historii, 8 Avenue, i najpierw mi się ona rozpuściła i na jej miejsce rozwidliły się dwie starsze nie numerowane, a z nazwami. Skręciłem tam, gdzie spodziewałem się zaczątków systemu numeracji […] poczułem się wplątany na żywo w dzieje topografii znamiennego, potężnego miasta nie bez dumy i ironii.

(Tajny dziennik)

Ów „amerykański” fragment z Tajnego dziennika (niewystępujący w takiej formie w zapiskach wydanych pod tytułem AAAmeryka) jak żaden inny wskazuje bezpośrednio na wrażliwość na historię miasta zapisaną w jego topograficznym układzie i nazewnictwie. Z tą samą „czułością wszystkiego” (określenie Le. przywołane przez Mirona w Chamowie) Białoszewski brodzi w historii Grochowa. Dawne warszawskie przedmieścia i peryferia poddane tej „czułości” odkrywają swoje sensy.

W Chamowie i Tajnym dzienniku wypad na Kawczą pojawia się przynajmniej dwa razy – w większym odstępie czasu (lata 1975 i 1983) – a jednak za każdym razem obecność w tym miejscu przywołuje postać ciotki Zofii, w dzienniku zaś bardzo wyraźnie nakładają się na siebie w tym momencie historia miasta i historia osobista, prywatna, wskazując na współistnienie obecnego i nieobecnego:

Zaszedłem na ulicę Kawczą. W którymś z tych domów zginęła w 1939 roku od bomby moja przyszywana, ale bardzo lubiana ciotka Zosia Romanowska. Ile to lat? Niedługo będzie pół wieku. A ile od 1831 roku do cegły, która zabiła Zosię? Około stu lat. To tylko drugie tyle. Trzeba by te dwie daty ustawić obok siebie – dosłownie.

(Tajny dziennik)

Historia śmierci Zosi powróciła i została dopowiedziana w wydanym ostatnio zbiorze niepublikowanych dotąd próz Białoszewskiego:

O niebieskim świcie wyruszyliśmy już prosto do Warszawy. Z coraz bardziej bijącym sercem. Gocławek. Kocie łby. Okropne, ale rodzone.

Te same, po których się uciekało. Grochowska. Zbombardowane domy. Poprzecinane. Kawałki ścian w górze, jak dekoracje. Z tapetami, nieraz meble, sedesy, piece. Najwięcej wisiało pieców. Pani Janka w pewnej chwili powiedziała

– O, Dzwonkowa – to fabryka.

Ciągnęła się ta Grochowska i ciągnęła. Kamieniście, ludno, ciepławo, kurz, dudnienie. Kamienie pod kołami, kamienice na bokach. Koło rogatek fury przed nami, samochody w kolejce. Zatrzymali nas Niemcy. Każdemu zabrali koc i każdemu wydali kwit. Teraz zaczął się wjazd w głąb Pragi, na most, potem rozchodzenie się naszych. Warszawa lewobrzeżna. Nie pamiętam tej drogi. Pamiętam tylko uczucie. Całe fale przechodziły przez brzuch i serce. Zatrwożenie narastało.

[…]

– a co Zosia? – pytam – jest?

– tak, wyszła…

Pytam Nanki.

– Zosia zginęła 8 września, na Grochowie, razem z rodzicami Hanki i z żoną Olka. Drzwi im się zatrzasnęły i nie zdążyli wyjść. Była z nimi Hanka. Tylko Hanka ocalała.

(Proza stojąca, proza lecąca)

(KKZ)