Le. So.

Leszek Soliński, najpierw partner, a potem wieloletni przyjaciel i współlokator Mirona Białoszewskiego, wspominał w rozmowie z Janem Z. Brudnickim opublikowanej w dwunastym numerze „Poezji” z 1985 roku:

„Poznaliśmy się w środę przewodnią (22 kwietnia) 1950 roku. Byłem wtedy studentem filologii polskiej w Krakowie na UJ, statystowałem w Balladynie. Spotkaliśmy się na wykładzie Wyki, kiedy Miron zatrzymał się w Krakowie, w drodze na reportaż do Zakopanego. Miron chciał dać swoje wiersze profesorowi Wyce do przeczytania. […] W naszym domu akademickim było gniazdko cyganerii, bo na tym samym piętrze mieszkał Tomcio Weiss, przyszły historyk i mistrz od spraw cyganerii, jego kuzyn Aleksander Żyga. Pietro niżej żył młodziutki poeta Leszek Moczulski. […] Życie akademickie, dom, zrobiły na Mironie niezwykłe wrażenie. Był oczarowany, zafascynowany. Podziwiał nawet cierpki świergot i pisk jaskółek nad naszym domem. Przyjeżdżał też do Krakowa na każdą wolną chwilę. Zaprosił również mnie do Warszawy, którą zobaczyłem pierwszy raz. Z bijącym sercem wspominam o tym. Już byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni i zaprosiłem Mirona na wakacje do mojego rodzinnego domu, do Żarnowca”.

Tę pierwszą wizytę Białoszewskiego, po której nastąpiło wiele kolejnych, Le. So. wspominał w 1985 roku w tej samej rozmowie:

„Miron za pierwszym razem przyjechał do mnie w welwetowej ciemnoniebieskiej marynarce i w popielatych spodniach. Nic więcej ze sobą nie wziął. Latami nosił tę odzież. Na prezent przywiózł mi raz książkę Irvinga Stone`a Pasja życia i napisał na niej dedykację: „Swojej pasji życia”. Ta dedykacja mnie przeraziła, bo pasja znaczy także „krzyż”, a tego w przyjaźni nie chciałem. Dałem Mironowi w rewanżu książkę Giovanniego Papiniego Gog i swoją fotografię, jak stoję na zboczach podgórskich i wyciągam ręce do słońca. Na fotografii napisałem: „Jedno i nierozdzielne jesteśmy”. Nosił ją w portfelu całe życie, zgubił portfel w sanatorium, a oddała mi go wraz z fotografią pielęgniarka Roma już po śmierci Mirona”.

Soliński urodził się 1 października 1926 roku w Żarnowcu, studiował filologię polską, a później historię sztuki w Krakowie. Jego praca magisterska dotyczyła kaplicy Porcjuszów w farze krośnieńskiej, jednak do obrony nie został dopuszczony, ponieważ nie zaliczono mu (obowiązkowych) ćwiczeń wojskowych.  Często wracał do rodzinnego domu na Podkarpaciu, zainspirował tymi terenami Białoszewskiego, gdy ten pracował jako dziennikarz w „Świecie Młodych”. W ten sposób powstały m. in. Ballady rzeszowskie otwierające tom Obroty rzeczy (dedykowany „Solińskiemu Leszkowi i Bronisławie, jego matce, z krośnieńskiego Żarnowca”), a w poetyckiej wyobraźni Białoszewskiego zadomowiły się świątki, którymi było przepełnione również jego mieszkanie przy pl. Dąbrowskiego. Jak wspomina Soliński w rozmowie z Brudnickim:

Przy drogach, kościołach, we wsiach stały świątki. Poznał się z nimi i był zdumiony. Zresztą, świątki cieszyły się jego przyjazdem. Wszystkie boginki, topielice, kijanówki ożywiły się, bo czuły, że ktoś rozpocznie z nimi rozmowę, pogada sobie z nimi, wprowadzi je do ballad, na teatrum warszawskiego życia. […]

No, dodał im świeżości, piękna, wprowadził do współczesności. Może tak: wwiódł je na teatrum swojego życia”.

 

Obrazy sakralne Leszka Solińskiego i aniołki z mieszkania przy pl. Dąbrowskiego. Wystawa „Białoszewski nieosobny”, Muzeum Warszawy. Fot. Marcin Sieczka, 2022 r.

 

W Żarnowcu, w pobliskim dworku, mieszkała także Zofia Mickiewiczowa, córka Marii Konopnickiej, postać niezwykle ważna dla Solińskiego – gdy w 1944 r. dworek stał się szpitalem wojskowym, Soliński uratował z niego wiele pamiątek, namalował także jej portret, pisał wspomnienia, m. in. O Marii Konopnickiej, jej trzech córkach, pięciu synach i przyjaciółce Dulębie („Poezja” 1985, nr 12; opublikowany wcześniej w „Kierunkach” 1959, nr 13/14 i  w „Nowinach rzeszowskich” 1960, nr 192).

 

Leszek Soliński przy pomniku Adama Mickiewicza w Paryżu. Fot. Henk Proeme, ok. 1978 r.

 

Soliński wspomina fascynację Podkarpaciem i „żarnowieckim domem”, w którym Białoszewski mógł sypiać „na ganku”, gdzie „miał najwięcej powietrza. Do okien zaglądały róże, jaśminy, floksy”.

 

Leszek Soliński na leżaku w Żarnowcu. Fot. Henk Proeme, ok. 1965 r.

 

Żarnowiec był miejscem odpoczynku od „ruin Warszawy, okropnych warunków mieszkaniowych, ciasnoty, przykrych stosunków w redakcji”„Przykre stosunki” zakończyły się wyrzuceniem Białoszewskiego ze „Świata Młodych” wraz z zaostrzeniem się kursu ideologiczno-propagandowego pisma. Do ówczesnej inwigilacji środowiska Białoszewski wracał w Tajnym dzienniku:

Kiedy nas przesłuchiwali godzinami na Rakowieckiej w 1967 roku, ja miałem osobnego pana, kulawego, Ludwik i Leszek wspólnego, blondyna. Pytali nas, cośmy robili w 56-ym roku w  grudniu. Le. na dowód statystowania w teatrze w Krakowie zadeklamował swojemu panu kawał Balladyny

Wrócą, panie, wrócą, jak gąski

jedna za drugą…

Wspólny pan Le. i Lu. pytał potem Lu., czy Le. jest normalny, na co Lu.

– Normalny, tylko lubi na siebie zwracać uwagę.

I Lu. to powtórzył Le. Le. się obruszył.

 

W 1958 roku Soliński zamieszkał wraz z Białoszewskim przy pl. Dąbrowskiego. Pracował jako nauczyciel, był też malarzem samoukiem. Jak wspominał Henk Proeme w nagraniu na wystawie „Białoszewski nieosobny” (2022), jako plastyk amator Soliński nie był członkiem Związku Plastyków, a więc nie mógł kupować materiałów malarskich: „Chodził po sklepach tekstylnych w poszukiwaniu lnianego płótna. […] Z braku laku malował na wszystkim, co było pod ręką — na byle jakich deskach, sklejkach, na tekturze, płycie pilśniowej, na jucie i nawet na sztywniku. Zamalowywał też stare obrazy swoje i cudze”.

We wspólnym mieszkaniu Soliński zajmował kuchnię, którą wypełnił barokowymi aniołkami, ludowymi figurkami, tkaninami, świątkami. Gdy nie pełniła ona funkcji szatni dla gości Teatru Osobnego, zamieniała się w pracownię malarską Le.

 

Anioły z mieszkania przy pl. Dąbrowskiego, plansza do wywoływania duchów i zdjęcia Leszka Solińskiego. Wystawa „Białoszewski nieosobny”, Muzeum Warszawy. Fot. Marcin Sieczka, 2022 r.

 

Wśród tematów malarstwa Le. So.   przeważają kwiaty i tematy związane ze światem religii, takie jak wnętrza kościołów (ołtarze, ambony) i rzeźby religijne. Jego obrazy stały się inspiracją dla kilku wierszy Białoszewskiego z cyklu „Wiersze dla Le. So.”, opublikowanych po raz pierwszy w „Poezji” w 1985 roku:

Wiersz na wysoki połysk

na klapie biurka

kwiaty

cierpliwe i nie

kręcą się

– złoto moje

już oklapły

 

ale zostały po nich portrety

ile kwiatów ma dziś portrety?

będą się inne podszywały

13 lipca 79

 

W 1966 roku Soliński miał pierwszą wystawę indywidualną, a Miron napisał tekst do towarzyszącego jej katalogu:

Pisać o malowaniu Solińskiego? To od razu związać z Soliną, Wołkowyją, Żarnowcem. […] Wydeptane. Wypatrzone. Doczute. Dowąchane. Te wszystkie ciuchy, haweloki, garczki pod cerkwiami.

 

Jak wspomina Henk Proeme, powstawanie tego tekstu: „przypominało pisanie listu do sułtana przez kozaków zaporoskich na obrazie Repina. Obecni byli Le., Lu. i Lu. i ja. Śmiechy, porykiwania – każdy dorzucał coś niby modnego, a Miron pisał. Jest w tym tekście dużo kpin z ówczesnych mód artystycznych”.

Związek Białoszewskiego i Solińskiego był trudny, nie przetrwał próby czasu, ale pozostawali oni przyjaciółmi, a współlokatorami byli aż do 1975 roku, gdy Miron przeprowadził się ze Śródmieścia na ul. Lizbońską. „Miłość do Leszka przeszła w wielką przyjaźń. I tak do tej pory. Z przeszkodami” – wspominał Białoszewski w latach 80. w Tajnym dzienniku. Lata przyjaźni z Le., a wcześniej Lechem Emfazym Stefańskim i Ludwikiem Heringiem podsumowywał: „Nie mogło się trafić nic trudniejszego i nic lepszego”.

Le. So. od 1963 roku był związany z Henkiem Proeme, holenderskim slawistą, utrwalonym w twórczości Białoszewskiego jako Misio Holender. Podróżował z nim po Europie. Jak wspomina: „W krajach południowoeuropejskich byliśmy w 1971 roku (Włochy) i 1972 roku (Hiszpania). Po spędzeniu kilku dni w Wenecji Leszek zamarzył o tym, żeby kiedyś móc tam malować. Marzenie spełniło się w 1975 roku, kiedy cały miesiąc mieszkaliśmy w hoteliku  około 50 metrów od placu św. Marka, w którym byliśmy już w 1971 roku. Podczas innych podróży Leszek nie malował, bo trzeba by było dźwigać cały warsztat malarski, a akwarelami nie malował”.

 

 

Ludmiła Murawska, Portret Henka Proeme. Wystawa „Białoszewski nieosobny”, Muzeum Warszawy. Fot. Marcin Sieczka, 2022 r.

 

W 2003 roku Soliński wyjechał z Henkiem Proeme do Holandii, gdzie wzięli ślub cywilny.

 

Leszek Soliński w trakcie malowania w Annahofje, Lejda. Fot. Henk Proeme, 1975 r.

 

Soliński zmarł 5 czerwca 2005 roku w Oegstgeest w Holandii i jest tam pochowany.

(AK)