„Ja – wydalony ze Śródmieścia”
Po przeprowadzce ze Śródmieścia na Chamowo dla narratora powieści-dziennika węzłowym punktem w przestrzeni stał się mostek nad Trasą Łazienkowską, łączący ulicę Lizbońską, na której pisarz zamieszkał, z resztą miasta. „Afrykański mostek” – nazywany tak przez niego ze względu na pobliską ulicę Afrykańską – to miejsce, z którego odjeżdżają autobusy pozwalające narratorowi rozpoznawać nowe dla niego, nieznane terytoria, w Chamowie opisywane najczęściej jako niemiejska, półwiejska terra incognito, a także poznawać pobliską, starą Saską Kępę:
Pod ścianą z mozaiką międzyplanetarną skuleni rzędem ludzie. Długo nic. Zajeżdża 168. Wsiadły ze dwie panie. Reszta czeka na 117. Zajeżdża 117. Nie może dobrnąć. Kierowca grzebie w motorze. […] Zajeżdża nowe 168. Ktoś wychodzi z kontrolerni, przekłada tarczę 168 na 117. Przesiadka. Zamieszanie. Tłok. Po drodze dopytywanie się na każdym przystanku, co to, bo z przodu 117, z boku 168. Do ronda szczęśliwie dojechałem, kupiłem, co trzeba.
Wsiadłem w miejscowy autobus 111. […] Wsiadłem w inny autobus traktowany przez saskokępian jako miejscowy, w 168, i zajechałem na rynek Chamowa.
Na mostku wsiadłem w 168. […] Jedzie się dwa przystanki do serca Saskiej Kępy.
(Chamowo)
Autobus 117 łączył tę część Warszawy przez most Poniatowskiego z Alejami Jerozolimskimi, ulicami Marszałkowską, Żurawią, Kruczą. Mostek umożliwiał więc częste powroty do Śródmieścia, zapewniał łączność ze „starym życiem” i zadomowioną już częścią miasta:
Wsiedliśmy w pospieszny. Szedł szybko, mżąco. […] Mija się Wisłę, odnogę, widoki z góry na Czerniakowską, na gimnazjum Batorego podobne teraz do pałacu, potem autobus odbija nagle od Trasy, wdrapuje się bokiem, wkręca się na plac Na Rozdrożu i wjeżdża w wąską Koszykową.
Wszedłem na mostek, żeby pojechać do środka Saskiej Kępy. Bo skoro już zeszedłem. […] Autobusu nie ma. Czeka cała grupka. Skoro mam jechać, to mogę do Śródmieścia. Schodzę na trasę. Wsiadam w 188, przesiadka na rogu Trasy Ł i P-P. Schodkami w dół, schodkami w górę. Wysiadłem na rogu Koszykowej.
(Chamowo)
Z Lizbońskiej Białoszewski nieustannie wracał nie tylko na ulicę Hożą i na Żoliborz, do znajomych, lecz także do swojego poprzedniego mieszkania, na plac Dąbrowskiego, zdając sprawę ze swojego wyobcowania:
Już wiem. Ja na niby mieszkam na Saskiej Kępie. […] Do tej pory nie traktuję tu niczego jako naprawdę mojego na stałe. Ja wydalony ze Śródmieścia, pokrzywdzony. Ja – ten wyjątek.
(Chamowo)
Do „starego życia” wraca więc nie tylko dlatego, że ucieka przed hałaśliwym blokowiskiem, lecz także po to, żeby poczuć się „u siebie”, jak w domu, wrócić do dawnych przyzwyczajeń:
[…] i pojechałem w ciepłą księżycową noc koloru zielonoprzymglonego na plac Dąbrowskiego.
Przespałem się i poczułem się nieco lepiej. Pojechałem na plac Dąbrowskiego na leżenie. Puściłem Idomeneo Mozarta. Okno otworzyłem na topolę. […] To jedno drzewo – to kontemplacja zamknięcia. Stoi i skupia.
Wyniosłem na balkon krzesło. Skoro lato wraca, to wracam i ja do lata. Siedzę. W placu, w piżamie, jak kiedyś, ciepło, płyta podśpiewuje.
[…] zaniosłem Le. pode drzwi mus truskawkowy i trzy tulipany.
(Chamowo)
Łączność z częścią miasta, do której Białoszewski przywykł przed przeprowadzką, zapewniał też autobus nocny 610, jeżdżący w latach 1970–1981 roku z Koła przez przystanek Dworzec Centralny na Saską Kępę na ulicę Wersalską. Wsiadanie w autobus o dowolnej porze dnia, a zwłaszcza nocy, żeby jeździć po mieście, zrywać „zielska” albo odwiedzić znajomych, to jedna z najbardziej charakterystycznych praktyk miejskich narratora Chamowa:
Jeździ się dla zachcianki o jedenastej, to się pojedzie na półzachciance o drugiej w nocy.
(Chamowo)
Autobus nocny to: „kabarecik 610”, „rozgadane 610”, „wesoły autobus”, w którym pasażerowie śpiewają, puszczają szlagiery przez radio, w którym po popularnych imieninach „pełno w środku, śmierdzi wóda” (Chamowo). W nim jak w krzywym zwierciadle odbija się poważne, dzienne życie miasta podporządkowane celom, funkcjom, miejscom, do których trzeba dojechać na czas według rozkładu. To w nim ożywają i tworzą się tajemnicze legendy miejskie, jak chociażby historia głupiego Jasia, stałego pasażera nocnej „sześćset dziesiątki” i bywalca przystankowych śmietników wokół Dworca Centralnego.
(AK)