„Autobusiarnia”

Narrator Chamowa prowadzi obserwację życia miejskiego, notuje scenki rodzajowe dziejące się w autobusach i na przystankach:

W autobusie matka z dzieckiem na ręku. Oparta o drzwi. Nie zdążyła dojść do ławki. Szofer ruszył. Klap. Mruknęła tylko.

[…] a tamci obok całowali się bez przerwy.

– Bo oni nie czekali na autobus.

My mamy swoje przystanki. My nie możemy tak wozu parkować. – To kierowca do starszej pani w futrze na sobie i na głowie. – O, widzi pani, zielone światło, wóz rusza, zaraz przystanek. – Aha, ta pani też chciała być wyjątkiem.

(Chamowo)

Sam narrator korzysta z komunikacji miejskiej w bardzo alternatywny, zindywidualizowany sposób. Kiedy odprowadza swoich gości na przystanek i słyszy zachętę „jedź z nami”, bez wahania wsiada do autobusu. To jeżdżenie odruchowe, niepodporządkowane celowi, który wynikałby z jakichkolwiek obowiązków.

Autobus staje się dla narratora narzędziem zaskakiwania samego siebie, sprawienia sobie niespodzianki, a czasem wręcz wprowadzania się w stany transowe, niemal mistyczne zestrojenie mogące prowadzić do epifanii:

Kiedy dojeżdżałem z powrotem autobusem 127 do ronda Wiatracznego, zobaczyłem przed nami 143. Nagle sobie uświadomiłem ten autobus z ostatniego snu. Autobus zaczął okręcać rondo, my za nim. Ucieszyłem się, że może zdołam dopatrzeć się napisu, dokąd ten autobus jeździ. On się zatrzymał. I 127. Wysiadłem, poszedłem do 143.

– Rembertów.

E, cały czar prysnął. Myślałem, że coś się objawi. A tu nic. Co prawda teraz sobie przypomniałem, że na rondzie wsiadłem w autobus 127. Siedzę. Rozglądam się po napisach w środku. A to 327. Jedzie do Rembertowa. Wysiadłem i wsiadłem w 127. No to jak? Ostrzeżenie z przypomnieniem? Nic jednak nie zaszło.

(Chamowo)

Przesiadki – także na „mostku afrykańskim” albo na rondzie Waszyngtona – nie służą tu tylko pragmatyce skutecznego czy szybkiego poruszania się po mieście:

Tam w tunelu dalsze kwiaty od bab. Najpierw białe piwonie. […] Dokupiłem dwa bukietki laurkowe, z zapachami. Wróciłem autobusem pod swój most. Tu na Paryskiej nabyłem szuflę nylonową, szczotkę z kijem. Sztuczne włosie rude, kij trzeba ostrugać.

W tunelu pod rondem Waszyngtona nakupowałem od kilku bab cynii, astrów i ostro wonnych byczków. Metodą dobierania. A czekając na autobus, z niecierpliwości dokupiłem trzy chryzantemy żółto-czerwone. Salomonowe. Wróciłem z tym do domu. Ludzie się oglądali, bo tyle piękności.

Ale tu teraz nawiozłem róż do tui, do zielonego dzbaniska. […] Przedtem leciałem z mostku z zakupami i ostróżkami jak pawie ogony.

(Chamowo)

Jazda autobusami dostarcza doznań estetycznych – w ruchu, w połączeniu „fonii z wizją” powstają kompozycje rytmiczne-dzieła sztuki. Narrator często porównuje jazdę nocnym autobusem do oglądania filmu albo słuchania koncertu:

W autobusie jakbym był w środku filmu.

Pojechaliśmy o jedenastej wieczorem do Anina. Wracaliśmy nocnym. Ciemno, ciepło, ładnie, dużo świeceń, mokro, jechał pociąg towarowy

– Jedzie utwór muzyczny. Właściwie dzieło sztuki. Bo i do oglądania, o, przystaje. Szum, syk, pisk – i cisza. Ładne zakończenie.

Idzie piosenka przez radio. Miasto świeci od dołu. Deszczyk. Aleje Jerozolimskie. Sygnały. Rusza. Bach. Koncert na dwa fortepiany. Ruszamy my. Światła. Rozpęd. I… trzeba wysiadać.

To jednak ta muzyka z jazdą to jest potęga.

(Chamowo)

Sposób jeżdżenia autobusami jest jedną z taktyk przestrzennych (Michel de Certeau), pozwalających być może i tu, w nowym miejscu „wyjść poza działanie sensowne, a co za tym idzie – temporalne, w świat wiecznego teraz, by odnaleźć na nowo zagubioną w działaniach instrumentalnych fakturę bytu, by uciec przed niebytem w czasie linearnym” (Włodzimierz Pawluczuk).

(AK)