Przyczółek Grochowski. „Pekin”, czyli „szwedzkie osiedle”
Pobliska Saska Kępa utkana jest z ulic o nazwach brzmiących bardzo międzynarodowo. Większość z nich odwołuje się do miast polskich lub zachodnich albo do państw europejskich, a jedną z głównych osi prawej strony Wisły stanowi aleja Stanów Zjednoczonych. Wśród tych nazw kilka odsyła wyobraźnię przechodnia na Bliski Wschód, do krajów Maghrebu lub „czarnej” Afryki. Brak jednak Japonii, Korei, Chin… Państwa Dalekiego Wschodu znalazły swoje odzwierciedlenie na lewym brzegu rzeki, w toponimii ochockich Szczęśliwic, gdzie nowe „potransformacyjne” osiedla wybudowano wzdłuż ulic Kwitnącego Sadu, Pandy, Cesarskiej Korony i Złotego Smoka.
Po prawej zaś stronie rzeki, na styku Saskiej Kępy, Grochowa i Gocławia, stoi monumentalny „Pekin”. To nieformalna, oddolnie nadana nazwa osiedla wybudowanego w latach 60. i 70. według projektu Oskara i Zofii Hansenów. Jedno z bardziej charakterystycznych, wyjątkowe pod względem architektonicznym osiedle budziło niepokój poznawczy Mirona Białoszewskiego, gdy ten sprowadził się na położoną nieopodal (około kilometra w linii prostej) ulicę Lizbońską i stamtąd właśnie wyruszał na swoje piesze i autobusowe peregrynacje praskie.
Miałem wysiąść na moim krańcu Grochowa, żeby obejrzeć te domy, które widać z mojego mostku, a które ja nazywam parawanem grochowskim. Przemek powiedział, że na Grochowie, niedaleko ode mnie jest okrągły dom Hansena. Ktoś inny potwierdził, że to tak zwany cyrk, bo ma okrągłe podwórko.
[…]
– nie, to nazywają „szwedzkie osiedle”, oni tam mają własne sklepy.
Z jednej tajemnicy zrobiło się dwie.
(Chamowo)
Już same nieformalne nazwy, jakimi warszawiacy spontanicznie obdarzali awangardowe osiedle małżeństwa Hansenów, zdradzają kłopot z klasyfikacją. Obok określenia „Pekin” czy skojarzeń z architekturą skandynawską (nie bez znaczenia były tu skandynawskie korzenie oraz brzmienie imienia i nazwiska autora teorii Formy Otwartej, pochodzącego z rodziny częściowo norweskiej, a urodzonego w fińskiej miejscowości Syväranta) odwoływano się do asocjacji z architekturą włoską czy szerzej śródziemnomorską (taką wizję nasuwać miały liczne balkony oraz przypominające tarasy, długie, ażurowe, ciągnące się setkami metrów, podwieszane na zewnątrz budynku trakty korytarzowe). Skojarzenia potwierdzały częste w latach 70. wizyty zagranicznych architektów, którzy grupami zwiedzali z Hansenami ich osiedle.
Wybudowane w latach 1968–1974 osiedle to w zasadzie jedna łamana pod kątem prostym wstęga bloków (od pięcio- do dziewięciopiętrowych – ich wysokość związana była z pobliskim lotniskiem), długa – jak wyliczono – na półtora kilometra, z powietrza wyglądająca jak kształt napisanej niewprawną ręką litery M. Realizować miało założenia wspomnianej Formy Otwartej, koncepcji Oskara Hansena, według której – najprościej mówiąc – architektura ma być w największym możliwym stopniu gotowa na „przyjęcie” człowieka i właściwych mu praktyk kulturowych (a nie je projektować). Jak pisał Hansen, powstać miało na Przyczółku zestawienie „ciągłej, półotwartej czasoprzestrzeni społecznej z zamkniętą, intymną przestrzenią mieszkania”.
W deklaracjach Forma Otwarta to po prostu architektura humanistyczna, ludzka, modyfikowalna i otwarta na zachowania ludzi. W praktyce Przyczółek Grochowski sam te praktyki projektował: od sposobów poruszania się po osiedlu według specjalnych znaków graficznych zdobiących bramy, przejścia, liczne klatki i korytarze, po wytyczenie wnęk dopasowanych do rozmiaru specjalnych wózków sklepowych („oni tam mają własne sklepy”, powtarzał pogłoskę Białoszewski), z którymi – zgodnie z zamysłem twórców – miano podchodzić pod same drzwi mieszkań. Trakty komunikacji samochodowej (mimo że chodzi o spokojne uliczki osiedlowe) zostały przykryte licznymi kładkami-mostkami, by nie krzyżowały się z ciągami pieszymi; zresztą na same podwórka (bynajmniej nie „okrągłe”, jak plotkowano na mieście – widać tu mitotwórczy potencjał osiedla) samochodów projektanci nie wpuścili… Trzeba przyznać jednak, że nawet jeśli Hansenowie wbrew deklaracjom mieli dość sztywne wyobrażenia na temat codziennych praktyk mieszkańców, to – odmiennie od innych ówczesnych projektantów modernistycznych – wyobrażali sobie bardzo szeroki wachlarz użytkowników, wśród nich także np. kobiety, ludzi starszych i dzieci. Historycy modernizmu wskazują, że na świecie zaczęto dostrzegać w kobietach – wówczas jeszcze kojarzonych z rolą gospodyni domowej – realne użytkowniczki przestrzeni miast wiele lat po wydaniu książki Jane Jacobs Śmierć i życie wielkich miast Ameryki (1961 r. – wersja angielska, 2014 r. – polska). Jak zauważa Marshall Berman, dopiero wówczas zaczęto uwzględniać perspektywę kobiet, które „wiedzą, jak to jest żyć w mieście – ulica po ulicy, dzień po dniu – o wiele lepiej od mężczyzn, którzy miasto projektują i budują”. Hansenowie jako małżeństwo architektów – zauważmy, że kobieco-męskie duety to trochę polska specjalność: Syrkusowie, Brukalscy (może dlatego modernizm w ich wydaniu ma dziś tak dobrą prasę) – dostrzegali taką konieczność już w latach 60.
Na przełomie lat 60. i 70. było to jedno z pierwszych w Polsce Ludowej osiedli wielkoskalowych, gdzie każdy mieszkaniec i każda mieszkanka mieli dostęp do windy (dzięki wspomnianym długim korytarzom łączącym wszystkie mieszkania z szybami windowymi). Zarazem niespotykana w Polsce była proporcja: gigantycznych powierzchni wspólnych (korytarzy, przedsionków itp.) i części prywatnych – miniaturowych, zamkniętych mieszkań (do których okien zaglądać można było w dodatku z galerii). Cywilizacyjnie uwarunkowana polska skłonność do prywatyzowania przestrzeni, odgradzania się murami, płotami, żaluzjami (czyli po polsku: zazdrostkami) i zasłonami nie została przez Hansenów uwzględniona. Można zgadywać, że na takim akustycznym, pozbawionym możliwości odosobnienia się osiedlu Miron Białoszewski nie czułby się dobrze. Oskar Hansen odpowiadał na to: „Ludzie przyszli na Przyczółek z założonymi okularami i dostali co innego, niż się spodziewali. […] Czy to oznacza jednak, że architekt nie powinien proponować czegoś lepszego niż to, do czego człowiek przywykł?”.
Przyczółek Grochowski to obok Osiedla im. Juliusza Słowackiego w Lublinie i kilku pojedynczych budynków (m.in. na warszawskim Rakowcu) jedna z nielicznych realizacji projektów Hansenów, zresztą taka, z której sami nie byli dumni. Wiele do życzenia pozostawiał poziom wykonania i wykończenia budynków, kierownicy budów dokonywali daleko idących zmian nie tylko w kwestii zastosowanych materiałów, ale też dotyczących samych rozmiarów i proporcji (np. przybliżono korytarzowe galerie do lica budynku). Osiedle zaprojektowane zostało z ufnością w kompetencje społeczne przyszłych mieszkańców – w ich wzajemną uczciwość, chęć współpracy, wrażliwość na potrzeby sąsiadów. A więc zgodnie z ideałami społeczeństw skandynawskich – „szwedzkie osiedle”. O ile użytkownicy od początku zdawali się nie spełniać pokładanych w nich idealistycznych nadziei, o tyle niezdolność partycypacji w utopijnym przedsięwzięciu przypieczętowały lata 90. Forma otwarta podzielona została kratami, szklanymi drzwiami, pozawieszano kłódki, powstawiano domofony w kilku niezgodnych ze sobą systemach kodowych. Osiedle, po którym kiedyś bez przystanków, wychodzenia z galerii i powtarzania trasy można było chodzić godzinami, przemieniło się w rozczłonkowany, chaotyczny zestaw krótkich, sprywatyzowanych traktów komunikacyjnych.
Mieszkańcy Przyczółka – tego trochę Pekinu, trochę Sztokholmu, a trochę Neapolu – twierdzą, że „osiedle zaprojektowali ludzie, którzy nie zakładali istnienia zła” (Filip Springer, Zaczyn). Można powiedzieć, że narysowany przez awangardowych idealistów Przyczółek Grochowski powstał niejako w oderwaniu od takich kategorii etycznych, w końcu, jak pisał Nietzsche, „wszystko, co robimy z miłości, odbywa się poza dobrem i złem”.
(PK)