Lotnisko gocławskie: „lecą w niebo”

Zanim stolicę Polski obsługiwać zaczęły dwa lotniska: Okęcie – Port Lotniczy im. Fryderyka Chopina i Port Lotniczy Warszawa–Modlin, międzynarodowe lądowiska projektowano w innych częściach miasta. Nie licząc lotniska Warszawa-Babice na Bemowie oraz portu na Polu Mokotowskim, zaawansowane plany dotyczyły przede wszystkim lokalizacji na prawym brzegu Wisły, na terenie dzisiejszego Gocławia. W 1934 roku przyjęto, że to tu powstanie port pasażerski, podczas gdy Okęcie pełnić będzie funkcję lotniska wojskowego. Wobec przedłużających się prac na prawym brzegu rzeki to ostatnie nigdy jednak nie straciło swojej funkcji…

11008084_606737862791581_792761722838395540_n

Anonimowy szybownik na lotnisku gocławskim, lata powojenne (Aeroklub Warszawski)

Plany usytuowania aeroportu na Gocławiu związane były z projektowanym już od czasów zaboru Imperium Rosyjskiego, od początku XX wieku, stworzeniem stałych terenów wystawowych na terenie dzisiejszej Saskiej Kępy i okolic. Pozostałością tych zamierzeń, realizowanych wolniej lub szybciej, zwłaszcza w okresie dwudziestolecia międzywojennego, jest nazwa okolicznego kanału – Kanał Wystawowy oraz „międzynarodowa” siatka ulic tej dzielnicy. Trakty noszą nazwy państw i miast z całego świata, bo Powszechna Wystawa Krajowa (do której nigdy nie doszło – przygotowania przerwała i realizację uniemożliwiła II wojna światowa) miała – być może – przekształcić się w wystawę światową, a przynajmniej zyskać charakter międzynarodowy, i jako taka stać się wizytówką potężnej, nowoczesnej II Rzeczypospolitej. Jedną z takich ulic będzie Lizbońska, przy której w połowie lat 70. zamieszka Miron Białoszewski. Samo lotnisko gocławskie miało być bramą do tej ekspozycji zmodernizowanej siły młodego kraju. Drobiazgowych opisów tych zamierzeń dostarcza Jarosław Trybuś w książce Warszawa niezaistniała. Niezrealizowane projekty urbanistyczne i architektoniczne dwudziestolecia międzywojennego.

Konkurs na projekt lotniska w 1937 roku ogłosiło Ministerstwo Komunikacji (jego organizatorem miało być Stowarzyszenie Architektów Rzeczypospolitej Polskiej): oczekiwano, by projekty zabudowań lotniska zakładały dalszą rozbudowę. Wyznaczony teren obejmował przestrzeń między Wałem Miedzeszyńskim a ulicą Ostrobramską – ulice Saska i Międzynarodowa miały stanowić trakty dojazdowe do miasta (bezpośrednio: do terenów wystawowych). W konkursie nie przyznano pierwszej nagrody, projekty, którym przyznano kolejne miejsca, poddano natomiast przeróbkom. Do wybuchu II wojny światowej prowadzono prace przygotowawcze do budowy lotniska, m.in. wyrównano teren,wybudowano specjalną przepompownię. Po wojnie, do początku lat 50., podtrzymywano decyzję o budowie portu pasażerskiego, choć z coraz mniejszym przekonaniem. Tymczasowo urządzono na tych terenach Aeroklub, tę część Warszawy oddając powietrznym sportowcom. To tu m.in. będą się uczyć latać przyszli polscy mistrzowie i mistrzynie sportów spadochronowych (Maria Puchar), szybowcowych (Renata Szempolińska, Pelagia Majewska) i lotniczych (Witold Rychter).

11052426_441551066001730_1969349720051827607_n

Lotnisko Gocław, 1947 r. (Aeroklub Warszawski)

Dziś to obszar, który łatwo rozpoznać, zwłaszcza na schematycznych planach prawobrzeżnej Warszawy: elipsoidalne osiedle zamknięte w ciągu ulic Abrahama, Umińskiego, Jugosłowiańskiej i Meissnera – latawiec (nomen omen), którego szkielet tworzą ulice gen. Bora-Komorowskiego i gen. Fieldorfa. Zabudowa pochodzi w większości z lat 70. i 80. Kiedy Miron Białoszewski wprowadził się na Lizbońską, widział z okna właśnie ten teren. W jednym ze swoich bardziej znanych „perspektywicznych” wierszy umieścił właśnie gocławskie lotnisko:

Mokotów

blok

Siekierki

blok

lotnisko

blok

Siekierki

blok

Mok             o

(Obmiatanie panoramy patrzeniami na trzy widoki między dwoma zasłaniaczami)

„Obmiatanie” wzrokiem Białoszewskiego – z punktu widokowego zawieszonego wysoko – to jakby wizyjne „oblatywanie” Warszawy. Może dlatego napowietrzne towarzystwo (dosłownie: razem z Mironem są na tej samej wysokości!) szybowników, spadochroniarzy i lekkich samolotów sportowych tak zajmuje poetę.

W opisie swoich obserwacji używa języka dziecięcego lub wręcz dziecinnego, „zdrobnionych” epitetów oraz metafor. Z powietrznej perspektywy miasto wygląda przecież jak skład zabawek, wszystko jest daleko lub nisko, a więc wydaje się malutkie. I odwrotnie: wobec ogromu nieba i rozległej panoramy spadochroniarze to ludziki, chłopcy-Ikarowie, a samolot to mucha. Latanie i unoszenie się w powietrzu (to robi Miron na swoim dziewiątym piętrze) to dla pisarza zabawa, niedorosła fantazja, dobrze wpisująca się w okres po przeprowadzce na Lizbońską, który choć pod wieloma względami trudny, stanowi też czas odkrywania nowych podniet, miejsc i wrażeń, dosłownego i przenośnego oderwania od przyziemności.

 Dwupłatowiec znów krążył, wzbijał się w koło, aż wypuścił z siebie, niby mucha z bzykiem, te swoje. Zlatywały, rozwijały się po drodze z nieba na trawę. A to skoczki.

Spadochrony jako tako widać, ludzie robaczkowi. Nic dziwnego, że Ikar, jak spadał, to go nikt nie zauważył, chlup!

(Chamowo)

ze zbiorów Aeroklubu Warszawskiego, 1947 r.

Dwupłatowiec na Gocławiu, 1947 r. (Aeroklub Warszawski)

Nad lotniskiem wypełza z trawy w niebo stare samolocisko. Ciągnie za sobą szybowiec. Lecą w niebo. Szybowiec jest zupełnie czerwony.

(Chamowo)

11024742_606738186124882_2382229905400671787_n

Szybowce na gocławskim lotnisku, lata powojenne (Aeroklub Warszawski)

11053703_606738029458231_592347033176626399_n

Szkolenie szybowników, lata powojenne (Aeroklub Warszawski)

Przez kilka pierwszych miesięcy Białoszewski mógł oglądać lotnisko sportowe, lecz tylko dlatego że, podjęta w 1971 roku decyzja magistratu o jego likwidacji czekała na realizację ponad pięć lat. Dość szybko pisarz odnotuje: „Lotnisko szybowcowe całe dokładnie zabudują” (Tajny dziennik).

Dziś śladem po lotnisku jest jedynie toponimia – nawiązujące do dawnych dekad „samolotowe” nazwy osiedli: Jantar (od polskiego samolotu bezsilnikowego produkowanego właśnie w latach 70. XX wieku), Orlik, Wilga, Iskra (od trzech innych rodzimych konstrukcji).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Samolotowa toponomastyka na dawnym lotnisku. Fot. Piotr Kubkowski, 2013 r.

W rezultacie o Gocławiu nie możemy powiedzieć polskie Tempelhof (w Berlinie teren byłego portu oddany został mieszkańcom miasta i stanowi arenę oddolnie organizowanych wydarzeń, obszar podzielony na nieformalne mikroskopijne ogródki działkowe, a także przestrzeń codziennej rekreacji; wszystko to w sąsiedztwie modernistycznych, monumentalnych pawilonów lotniska) – na prawym brzegu Wisły oprócz kilku nazw, drobnych resztek budynków i zarysu ulic okalających dawne lądowisko nie pozostał po nim żaden ślad.

Gocław stanowi ważny, choć nieco dziś zapomniany punkt w dziejach wyobrażeń o poszerzających się możliwościach nowoczesnego człowieka – wyobrażeń, których znakiem jest możliwość wzbicia się w powietrze. W kontekście międzynarodowych nazw, które odnajdujemy w najbliższej okolicy, to też pamiątka po fantazjach o miejscu Polski na mapie Europy, po aspiracjach, których nie zrealizowano przez długie dekady. Nie zorganizowano wystawy, zrezygnowano z lotniska. Tak jak szybowce i dwupłatowce w latach 50., 60. i 70. to jedynie boczny tor rozwoju ruchu lotniczego w tym okresie na świecie, tak też gocławskie lotnisko pozostało na bocznicy dziejów powszechnej aeronautyki. Dziś na terenach, które miały być wizytówką ekspansji gospodarczej kraju, po prostu się mieszka. Przyziemność urbanistycznych, osiedlowych realizacji skonfrontowana ze śmiałością planów może zasmucać i budzić zwątpienie, ale czasem lepiej budować na solidnych podstawach, niż odlatywać.

(PK)