„Wstawanie – takie zupełne – nie było wtedy w modzie” (Rybaki 14)
Ćmawa otchłań z pipiącymi się świecami na ołtarzyku z Matką Boską w porcelance, a reszta – same dziwne działki, zatłoczone, wszystkie śpiące, chrapiące, przygnębiające.
Te działki okazały się zespołami prycz. Każdy zespół składał się z iluś prycz. Każda prycza z dwóch albo czterech prycz szczepionych głowami. Każda była długa, bo leżało na niej kilka osób. Między zespołami prycz pieniły się w mroku graty. I tylko wyraźne było jedno przejście od drzwi do ołtarza i dookoła. […]
Schyliłem się nad Swenem. I coś mówiłem. Nie pamiętam co. Swen się przeciągnął, spojrzał do góry na mnie, zdziwił się, rozrzewnił, zaczął witać. Zaraz reszta, głównie Mama Swena, poruszyli się i zamrowili. […]
I inni. Ruszają się. Trochę wstają. Wstawanie – takie zupełne – nie było wtedy w modzie. Bo po co? Tylko żeby się zbić w tłok?
Więc poporuszali się, poprzeciągali, pogrzebali w swoich tłumokach bez wstawania. I zaczęło się:
– Ru-ru-ru – gadanie, ale jakie!… I chyba poranna modlitwa przy ołtarzu, a raczej od ołtarza, czyli do ołtarza. Poranna, czyli pierwsza. Bo poza tym to modlitw było dużo. I śpiewów. Nawet w pierwszym tygodniu to nie tak dużo, jak się okazało. Bo potem zaczęły się częstsze. I gęstniały. Aż doszło do tego, że w całej Warszawie we wszystkich piwnicach modlili się na głos chórami i śpiewami wszędzie, bez przerwy i wszyscy.
(Pamiętnik z powstania warszawskiego)
Iwona Kurz: To są Pani pierwsze wspomnienia – powstanie?
Justyna Kowalska-Leder: Jakie to są obrazy?
Małgorzata Szpakowska: Piwnica. Smród lamp karbidowych, tego zapachu do dziś nie znoszę. Potworna nuda, legowisko ogólnorodzinne na koksie, na którym położono materace. Ale również były tapczany. Przynajmniej jeden. I jedna mała kanapa. Pewno miałam jakieś zabawki, ale tego nie pamiętam. Stół, na którym sama ze sobą grałam w domino…
IK: Gdzie to dokładnie było?
MS: Krucza 12, drugi dom od Wilczej.
(Małgorzata Szpakowska, Outsiderka)
(IP, KS)