Pokoik Mirona. Sztuka mieszkania Mirona Białoszewskiego

„Wszystko, co ważne, działo się w mieszkaniach” – słowa czeskiego pisarza Jáchyma Topola, wspominającego życie undergroundowych środowisk w Czechosłowacji lat 80. XX wieku, trafnie oddają specyfikę życia mieszkańców wielu krajów Europy Środkowej w tych dekadach. „Życie udomowione”, „ucieczka w prywatność” to określenia powracające szczególnie często w opisach kondycji społeczeństw tego regionu przed upadkiem żelaznej kurtyny. Wśród powodów, dla których życie – rodzinne, towarzyskie, społeczne, polityczne i artystyczne – skupiało się i najbujniej kwitło w prywatnych mieszkaniach, wymienia się na ogół uwarunkowania geopolityczne. Zawężanie przestrzeni swobodnej sztuki, działalności obywatelskiej czy pracy naukowej związane z kolejnymi falami represji ze strony władz (w różnych krajach przebiegało to z różną intensywnością, w różnych wymiarach i w różnych momentach) skutkowało stopniowym przenoszeniem tego rodzaju działań do wnętrz prywatnych mieszkań. Ograniczenia dotyczące aktywności w sferze publicznej powodowały też, że całą energię pożytkowano na życie rodzinne i poświęcano mu więcej uwagi. Bez wątpienia jednak wzrostu roli mieszkań nie można widzieć jedynie jako efektu niesprzyjającej sytuacji politycznej. Znaczenia przypisywane mieszkaniom, ich wielofunkcyjność i wyjątkowa rola na mapie środkowoeuropejskich miast były wypadkową wielu czynników, wśród których istotne znaczenie miały też warunki ekonomiczne, tradycyjna obyczajowość związana ze sposobami spędzenia wolnego czasu, a nawet warunki atmosferyczne. Z tego względu inną rolę odgrywały prywatne mieszkania w Warszawie czy Poznaniu, inną zaś w Budapeszcie czy Zagrzebiu. Polska stolica – pozbawiona rozbudowanej i ugruntowanej tradycji życia kawiarnianego, położona w sferze klimatycznej przez dużą część roku niesprzyjającej prowadzeniu bujnego życia na ulicach, placach i w parkach („tylko zimno i pada, i zimno, i pada, w to miejsce w środku Europy” – by przypomnieć lapidarne sformułowanie innego klasyka kultury alternatywnej), rozległa a jednocześnie pozbawiona wyrazistego centrum, składająca się z oddalonych od siebie osiedli – może posłużyć za symbol tych miast, w których mieszkania stały się szczególnie ważną przestrzenią życia społecznego. Ze wszystkich związanych z Warszawą artystów Miron Białoszewski wydaje się zaś nie tylko najbardziej wrażliwym i oryginalnym kronikarzem tej „kultury mieszkań”, ale też twórcą, u którego związane z tą przestrzenią praktyki artystyczne i „praktyczne”, codzienne przedsięwzięcia splatają się w nierozerwalną całość.

Białoszewski jest przewodnikiem po mieście, które składa się w dużej mierze z wnętrz mieszkań – jego własnych, jego krewnych, przyjaciół znajomych. Zaspokaja w ten sposób voyeurystyczne tęsknoty czytelników, pozwalając na chwilę zobaczyć, „jak żyją” obcy ludzie – co jedzą na obiad, jak mają urządzony duży pokój, o co się kłócą i czym trapią.

Strapienia są oczywiście niezbywalnym elementem polskiego pejzażu mieszkaniowego, bo jednym z nich jest samo mieszkanie – przedmiot trosk, nieosiągalny obiekt marzeń, kłopotliwe dziedzictwo. W mieszkaniach wizytowanych przez Białoszewskiego i tych, w których sam mieszka, odbijają się wszystkie kłopoty polityki mieszkaniowej tego czasu, wzmocnione przez perypetie osobiste, które się na nie nakładają i którym polityka ta nie jest w stanie sprostać. Są to więc mieszkania przepełnione, dzielone przez osoby będące ze sobą w bardzo różnych, często skomplikowanych relacjach (Jadwiga Stańczakowa mieszka z Dziadkiem i mężem w separacji, Białoszewski w burzliwych okolicznościach musi wyprowadzić się z mieszkania na placu Dąbrowskiego ze względu na konflikt z Solińskim, Ludwik i Ludmiła mieszkają z umierającą siostrą Ludwika – Lucynką, ojciec Białoszewskiego do śmierci mieszka z przygarniętymi przez siebie młodymi kobietami). Można zauważyć pewien rys pogodnego fatalizmu, z jakim lokatorzy tych mieszkań radzą sobie z różnymi praktycznymi niedogodnościami, kłopotliwymi sytuacjami, psychicznymi obciążeniami, nie można ich jednak lekceważyć. Białoszewski notuje wiele z tych trudnych sytuacji, sam bardzo ciężko znosi wyprowadzkę z placu Dąbrowskiego na „Chamowo”, dużo uwagi poświęca też uciążliwościom nowego mieszkania.

Mieszkania to jednak nie tylko strapienia, ale przede wszystkim centrum egzystencji, mikrokosmos, w którym krzyżują się i współistnieją aktywności ze wszystkich obszarów życia: rodzinnego, zawodowego, artystycznego, towarzyskiego, ekonomicznego… I właśnie katalog tych praktyk, często niepozornych i łatwych do przegapienia, które – niepostrzeżenie – wyznaczały rytm życia mieszkańców miasta, spisuje Białoszewski, m.in. na stronach Tajnego dziennika i Chamowa. Mieszkanie – szczególnie mieszkanie na placu Dąbrowskiego – to scena słynnych spotkań wtorkowych, które przyciągały bohemę Warszawy i na których pewnego razu pojawili się nawet Jean-Paul Sartre i Simone de Beauvoir, choć ich obecność, jak się zdaje, nie wywarła na gościach większego wrażania. To także miejsce nie mniej ważnych rodzinno-towarzyskich rytuałów, w czasie których krewni i przyjaciele wymieniają plotki, dzielą się zdobytymi delikatesami, załatwiają różne usługi. To miejsca, w których obok ludzi mieszkają też często zwierzęta – ich zwyczajom Białoszewski poświęcał wiele uwagi, opisując z dużym wyczuciem relacje między psem i kotką Ady i Romana czy naturę kota Sobolewskich.

Wśród mieszkań składających się na mapę Warszawy Mirona Białoszewskiego lokal w kamienicy przy ulicy Hożej stanowił miejsce szczególne. Jak wspomina Jadwiga Stańczakowa: „Poznałam Mirona w 1972. 26 sierpnia tego roku Miron był u mnie na Hożej” (Z Dziennika wspomnień o Mironie). Spotkanie dla obojga okazało się brzemienne w skutki. Dla Jadwigi stało się bodźcem do rozwijania własnej twórczości literackiej, pozwoliło odnaleźć dla siebie nowe miejsce i zadania. Nie tylko wspierała Mirona w różnych praktycznych kwestiach, załatwiając jego sprawy, organizując spotkania, przepisując jego twórczość, ale też stała się uczestniczką wielu spontanicznych performansów i przedsięwzięć artystycznych. Dla Mirona jej mieszkanie stało się nie tylko – by zacytować Tadeusza Sobolewskiego – „sekretariatem”, lecz także przystanią, miejscem, gdzie wpadał o najróżniejszych porach dnia i nocy; w naturalny sposób włączał się w sprawy, którymi żyła cała rodzina. Okazało się też ostatnim jego przystankiem – to tutaj, w dawnym pokoiku Dziadka, Miron Białoszewski zmarł 17 czerwca 1983 roku.

O mieszkaniu tym pisał Tadeusz Sobolewski:

„Coś dobrego promieniowało z tego domu, na przekór chorobom, nieszczęściu, złemu losowi. I promienieje do dziś. Mówi się: Hoża, idziemy na Hożą, spotkamy się na Hożej – tak jakby to miejsce było osobą. Następne pokolenie, które dziś tam mieszka, wniosło na Hożą swoje książki i komputery” (Jadwiga, Miron, Hoża)

„Coś z Mirona pozostało jeszcze na Hożej, gdzie mieszka teraz nasza córka Justyna z rodziną. W tak zwanym pokoiku Mirona, który kiedyś był pokojem Dziadka, zwanego przez niego, zgodnie z prawdą, «najstarszym Żydem w Warszawie», śpi teraz nasz wnuk Maciek. Na drzwiach pozostał napis – umieszczony kiedyś na życzenie Jadwigi najkrótszy wierszyk Mirona: «Bajka o wielorybie. Mignął w szybie» i faksymile jego podpisu” (Człowiek Miron).

(WPV)