„Na plac Wilsona, czyli Komuny Paryskiej”

Czerwcowa sobota, świeży wieczór. Ale że dzień długi, droga na Żoliborz niekrótka, a ja w dodatku zajechałem na plac Wilsona, czyli Komuny Paryskiej, więc zrobiło się późno. Chciałem zrobić zakupy, bo na placu Wilsona jest wszystko, i do jedzenia, i do ubrania; i do czytania, i kino, i apteka, i park. W dodatku czynne długo. A jednak wszystko zdążyli pozamykać. Obszedłem plac wokoło. Przecina się wtedy pięć dużych wylotów. Kiedy przechodziłem przez początek Mickiewicza, pomyślałem, że jestem na tym samym placu, a jednak trochę w innym kraju niż naprzeciwko. Ciemniej tu i niżej, bo chodniki placu już się szykują do schodzenia w dół, w dalszą Mickiewicza. Potem się zdziwiłem, że jeszcze mam przeciąć jedną. Bo dopiero landrynowe neony kiosku, kina.

(Bielany z tomu Szumy, zlepy, ciągi)

(AK)