O przefrunięciu miejsca przez wieki (Żelazna)
Naprzeciw siebie zatrzaśnięte,
żelaznym chwieją się lamentem
drzwi małego Getta –
drzwi Dużego Getta…Za pojazdami, przy murze,
toczy się karawana chrześcijan.
Patrzy w to Małe – i Duże –
gdzie naród Melchizedeka
oczekuje przejścia.Przez czarne galerie prętów
spojrzenia spinają się prędko
aż dwoje wrót
skrzydłami ku sobie łopoce
i jezdnię w poprzek zamyka,
jak Morze Czerwone.Getto się jednoczy.
I wtedy migają
Siwe plamy bród,
przekrwione oczy,
toboły,
ruchy rąk
konne tramwaje,
kolumny riksz
(Jerozolima)
Newralgicznym punktem Chłodnej – jako głównej ulicy łączącej Wolę ze Starówką i Śródmieściem oraz arterii wyjazdowej na zachód – pozostawało skrzyżowanie z Żelazną, czyli jej szeroką i długą przecznicą, stanowiącą właściwie jedyne dogodne połączenie między Ochotą a Muranowem. Nieprzypadkowo zresztą Niemcy ulokowali na rogu tych ulic żandarmerię (Chłodna 25 – Nordwache). Gdy w 1940 roku utworzono getto, zachowano ruch tramwajów i samochodów na Chłodnej, na którą można było wjechać przez bramy z dwu stron, a jedynym miejscem, przez które Żydzi mogli przechodzić i przejeżdżać, było właśnie skrzyżowanie z Żelazną. Kiedy III Rzesza rozpoczęła wojnę ze Związkiem Radzieckim, taka sytuacja była nie do utrzymania z transportowego punktu widzenia, dlatego też w końcu 1941 roku dokonano korekty granic dzielnicy zamkniętej, oddając część kamienic „Aryjczykom” (m.in. Mironową Chłodną 40). Jednocześnie inne też budynki i jezdnię ulicy Chłodnej wyłączono z terytorium getta. Aby usprawnić ruch pieszych między wyraźnie oddzielonymi częściami tego obszaru miasta, wybudowano most nad Chłodną. Zanim to się jednak stało, na skrzyżowaniu z Żelazną oddano do użytku zmyślnie skonstruowane bramy, które otwierały się w jedną albo drugą stronę, umożliwiając przynajmniej krótkotrwały ruch ulicą Żelazną.
Owa piekielna maszyneria stała się tematem młodzieńczego wiersza Białoszewskiego. Sam wybór tego elementu z codzienności getta, a nie mostu, wydaje się interesujący. Co prawda nie wiadomo do końca, kiedy owe bramy zostały zamontowane, ale najpewniej w styczniu 1942 roku, co znaczyłoby, że bram na stałe używali Polacy, a żydowscy piesi nie korzystali z nich albo korzystali bardzo krótko (most otwarto bowiem już 26 stycznia). Tekst Jerozolimy Mirona Białoszewskiego powstał najprawdopodobniej w 1943 roku, czyli w momencie, gdy Żydzi na tej ulicy byli już w zasadzie przeszłością.
W jednym ze swoich późnych wierszy Białoszewski napisał:
Straszny czas tak potrafi trząść
Jednym miejscem, że ono przefruwa
przez wieki
(straszny czas tak potrafi trząść…)
Pisarza będą często interesowały wielorakie konsekwencje przefrunięcia miejsca przez wieki, a takim miejsce szczególnie ulubionym będzie Chłodna. Skrzyżowanie z Żelazną powróci w opowiadaniu Noc z ostatnim argumentem rozgrywającym się ledwie dziesięć lat po wojnie:
Było to w pięćdziesiątych latach w półdzikiej Warszawie. Lipiec. Ciepło. Pierwsza czy druga w nocy. Szliśmy z Lu. Od Hal Mirowskich do Żelaznej. Pusto. Głucho. Minęliśmy kościół z figurami polskich świętych we wnękach. Dalej Chłodna i Elektoralna zbiegały się w powolny trójkąt aż do Żelaznej. Ale po stronie Chłodnej szły gruzy za gruzami. Chłodna miała za skrzyżowaniem z Żelazną ocalałą kamienicę nieco dalej, pustkę i znów kamienicę, i chyba dalej nic. A po drugiej stronie prawdziwy róg z podcieniami, z bunkrem jeszcze nierozebranym od Żelaznej, na bunkrze napis „mydło do sprzedania” i adres. Był to napis duży, naniesiony pędzlem dawno, tuż po wojnie, i podobno o to mydło był proces, bo to było mydło z ludzi po Niemcach. Nie wiem, czy sprzedawcy mydła wiedzieli o tym, czy dopiero się dowiedzieli. Takie omyłki zdarzały się w tamtych czasach.
Ale wróćmy do Chłodnej, która za narożnikiem od mydła miała jeszcze w głębi ku terenom pokercelakowym ze dwa domy, a dalej gruzy, tyle że po lewej z parterem, prowizorycznym, a w tym parterze różne drzwi do różnych komórek mieszkalnych, w lecie otwarte i zasłonięte po turecku. Więc mieliśmy iść koło tych firanek drzwiowych, ale na razie byliśmy dopiero na skrzyżowaniu z Żelazną. Przed zbiegiem w dziób jezdniowy Elektoralnej i Chłodnej stała samotna taksówka. Żelazna wyglądała na pustą w jedną i w drugą stronę. Czyli w ogóle pusto na pięć stron. Za domem z mydłem, na chodniku, blisko jezdni, stała zaryglowana budka z napojami, plecami do nas.
(Noc z ostatnim argumentem z tomu Szumy, zlepy, ciągi)
W atmosferze opowieści z dreszczykiem spotkała bohaterów banalna w gruncie rzeczy przygoda. W tej pustce i ciszy pod budką z napojami same z siebie rozlatują się skrzynki, tłuką się butelki, nie wiadomo dlaczego powstaje nagły hałas, po czym deus ex machina wychodzi milicjant, którego w końcu udaje się przekonać, że to nie Miron i Lu. narozrabiali. Mimo że już szli na komisariat, a echo niosło ich gadanie i kroki, wyszli cało z tej sytuacji – mówiąc ściśle: dzięki Lu. – za pomocą tytułowego „ostatniego argumentu”, który brzmiał: „no niech pan powie, czy wyglądamy na łobuzów?”.
(IP)