Koty wyszły ktoregoś dnia (Chmielna 32)

Eugeniusz Lokajski „Brok” z kotem na tle domu przy ulicy Moniuszki 12 (wikimedia)

Eugeniusz Lokajski „Brok” z kotem na tle domu przy ul. Moniuszki 12, 1944 r. (Wikimedia Commons)

 

Był księżyc. Późna noc, taka po północy. Było ciepło. Była pełnia. Obłożeni walizami, workami (ja niosłem na plecach papierowy wór pełen kostek cukru z Ciepłej), włączyliśmy się zupełnie poważnie tym razem w tłum na szlaku. […] Halina i Zocha tachały walizy, bo nie mogły zrezygnować z iluś zmian bielizny. Halina szła z niespokojnym sumieniem, bo zostawiło się obydwa koty na górze. Naszykowało im się co prawda bardzo dużo jedzenia i picia i otwarte okno – jak już wspomniałem – a jednak było nam głupio.

[…]

U nas któraś pani miała psa. Rasy? Małej tłustej. Pan Stanisław mówił, że na tym psie (może suce?) można postawić szklankę z wodą. A do pani od psa czy suki mówił:
– Radzę pani go pilnować. – Bo podobno, a nawet na pewno, psy wtedy jadano. I koty.

[…]

Zaszliśmy na Chmielną 32. To wiem. W bramę. Oficyna stoi. Pamiętam, jak z bramy już ujrzeliśmy, że oficyna nasza stoi. Ujrzeliśmy. Piętro. Drugie. I trzecie. Nasze. I nasze okna. Całe. Otwarte. Zahaczone. Tak jak się zostawiło. Wlecieliśmy na górę. To wszystko w słońcu, w suchym upale, w przezroczystości. Kotów nie było. Bo tak – było wszystko. Stało. Jedzenie dla kotów też. Gdzie koty? Zlecieliśmy na dół, do dozorcy. Dozorca nam mówi, że ktoś widział, jak koty wyszły któregoś dnia oknem na dach i już nie wróciły.

(Pamiętnik z powstania warszawskiego)

 

 

Chłopiec przechodzący z krową pod osłoną barykady ul. Nowy Świat, na wysokości wylotu ul. Ordynackiej (2 poł. VIII 1944, fot. Eugeniusz Lokajski)

Chłopiec przechodzący z krową pod osłoną barykady na ul. Nowy Świat, na wysokości wylotu ul. Ordynackiej. Fot. Eugeniusz Lokajski, druga połowa sierpnia 1944 r.

 

[…] sierżant […] występuje jako kulinarny mistrz ceremonii. Skrupulatnie odmierzone porcje mięsa – mięsa!  – lądują na talerzach.

  1. Potrawka z królika z ryżem
  2. Kasza „pluj” zamiast ryżu, ale przebrana – Kryska niepotrzebnie obniża bohaterską arię sierżanta. […]

Królik znika momentalnie. Stara panna, mrugając do sierżanta, zbiera kosteczki z talerzy gości.

 Dla Bączka – odmruguje sierżant i wymienia jakieś spojrzenie z Kryską. Bączek to jamnik, ulubieniec, ukrywany obecnie w piwnicy przed łapczywymi spojrzeniami wygłodniałych żołnierzy. […]

– Bączek poczeka – sierżant zagradza drogę starej pannie. – O, jeszcze tę nóżkę – ciska kość na niesiony przez nią talerz, pełen zebranych resztek. – Zaraz dojdą kosteczki z gołąbków… […]

– Panie poruczniku – sierżant Sęp dławi się ze śmiechu – czy można tę kosteczkę dla Bączka? Bo ja panu porucznikowi powiem, jak na spowiedzi: Bączka ni ma. Ni ma! – krzyknął, oglądając się na starą pannę. –  Ryż z kaszy pluj, królik z jamnika..… Kosteczkę dla Bączka! – krzyknął głośno, zsuwając ogryziony, psi, jak się okazało, gnacik z talerza Jerzego, na talerz kwestującej starej panny.

[…]

W progu stanęła stara panna – gospodyni kwatery. W obu rękach trzymała talerz z kopiasto nałożonymi kostkami, które wyniosła dla swojego pieska. Przechyliwszy ku sobie talerz, podtrzymywała rozsypujące się kostki piersiami, jak najdroższy skarb.

– Bączek! – wydarło się wśród łkań. – Bączek…

Szukała kogoś wzrokiem, spotkała sierżanta skurczonego na krześle jak pokutujący grzesznik.

– Zbrodniarz! – krzyknęła. – Zbrodniarz!

Pierwszy roześmiał się Olo. Co się z nimi działo? Śmiech wykrzywiał im twarze, wywracał w nich wnętrzności, śmiech tarzał rannego po tapczanie. […]

– Świnie! Świnie! – krzyknęła, tupnąwszy nogą i zawróciwszy na pięcie, wypadła z pokoju.

(Roman Bratny, Kolumbowie rocznik 20)

(IP, KS)