Lech Emfazy Stefański: adres Tarczyńska 11 m. 33

„Od momentu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem mieszkanie na Tarczyńskiej 11 na czwartym piętrze, uderzyła mnie jego teatralność. Olbrzymi, bardzo wysoki pokój, skonstruowany w taki sposób, że przewężenie z drewnianą ramą o świetle około 4 metrów dzieliło całą przestrzeń na dwie nierówne części. Z przedpokoju wchodziło się do części mniej więcej trzykrotnie większej, jakby na widownię. Miałem wrażenie, że projektant mieszkania zażartował sobie…”

(O Teatrze na Tarczyńskiej trzydzieści lat później, w tomie Miron. Wspomnienia o poecie)

 

Ten fragment wywiadu Zbigniewa Taranienki z Lechem Emfazym Stefańskim, niejednokrotnie przytaczany, wskazuje na fakt specyficznego ukształtowania pokoju, w którym działał później Teatr na Tarczyńskiej. Brak jest w nim jednak informacji, co w ogóle łączyło Stefańskiego z kamienicą przy ul. Tarczyńskiej 11. A jest to niezwykle istotne – był to bowiem dom, w którym Lech Emfazy Stefański się urodził i w którym się wychował. Tam jeszcze przed wojną mieszkali jego dziadkowie. W czasie wojny to on stał się przystanią po zajęciu przez hitlerowców przedwojennego mieszkania rodziców. Właśnie w tym miejscu Stefański rozwijał swoje zainteresowania chemią i alchemią, techniką, a szczególnie telewizją, czytał książki fantastyczne i dzieła Stanisława Ignacego Witkiewicza. Z tego domu także wyszedł 1 sierpnia 1944, żeby wziąć udział w Powstaniu Warszawskim. Wrócił do niego po wojnie i jak wspominał, zastał dom co prawda cały, ale doszczętnie obrabowany. Jednak i ten budynek dotknęły zniszczenia wojenne:

„Na Tarczyńskiej 11 podczas Powstania spalił się dach. Woda przeciekała przez stropy i zalewała pomieszczenia. Zamarzała zimą, odmarzała latem. Po zrobieniu go na powrót okazało się, że podłoga jest miejscami zbutwiała, a między deskami powstały szpary na tyle szerokie, że można było tam włożyć rękę po łokieć.”

(Lech Emfazy Stefański, O Teatrze na Tarczyńskiej trzydzieści lat później, w tomie Miron. Wspomnienia o poecie)

 

Wszystkie te fakty miały znaczenie. Związek Lecha Emfazego Stefańskiego z kamienicą przy Tarczyńskiej 11 był niezwykle istotny także dla powstającego w niej teatru. Opowiadał Stanisław Prószyński:

„Lech mieszkał po wojnie w starym domu przy ulicy Tarczyńskiej 11 (gdzie od wielu lat mieszkali jego dziadkowie). Na drugim piętrze oficyny tego domu jedno mieszkanie zajmowała matka Lecha Leonia Machowska (nazwisko po drugim mężu), początkowo z babcią i dziadkiem Lecha, a także przez parę lat mieszkał tam Lech i wspomniany Hilary Krzysztofiak. Na czwartym piętrze tej samej klatki schodowej mieszkała pod numerem 33 ciotka Lecha, Ola (Olga Schmidt). Jakoś tak się ułożyło, że w pewnym momencie (po śmierci swojego męża) ciocia ograniczyła się do samej kuchni (i długiego przedpokoju), a Lech wprowadził się do ogromnego pokoju, który na dodatek miał dość obszerną alkowę, wymarzone miejsce na scenę teatralną. Odtąd myśl, jakby idée fixe, aby stworzyć własny teatr – już Lecha nie opuszczała.”

(Poezja, teatr muzyka, w tomie Miron. Wspomnienia o poecie)

 

Stefański uważał, że mu się wyjątkowo poszczęściło, ponieważ był właścicielem pokoju, który – ze względu na dużą powierzchnię – określał jako hangar. Zapraszał więc do siebie przyjaciół żyjących w znacznie trudniejszych warunkach. Pomieszkiwali tam i Miron Białoszewski, i Bogusław Choiński, i Hilary Krzysztofiak, co dawało okazję do wspólnych dyskusji i działań twórczych. Teresa Chabowska-Brykalska wspominała:

„Byłam wówczas dość zajęta pisaniem pracy magisterskiej, od czasu do czasu tylko wpadałam na Tarczyńską. Nie mieliśmy wtedy telefonów (…), ale o jakiej porze by się do Stefańskiego nie przyszło, coś się zawsze działo. I znów kolejna mama – Leszkowa – poufale (była dość młoda) zwana Lonią, ratowała towarzystwo od głodowej śmierci przynoszonymi z dołu, z mieszkania, kanapkami. Bo w dalszym ciągu nikt z nas właściwie nie miał pieniędzy (Boguś też rzucił posadę) ani głowy do spraw praktycznych.”

(34 lata bliskiego znania się, w tomie Miron. Wspomnienia o poecie)

 

To właśnie w tym mieszkaniu odbywały się wystawy z reprodukcji z kolekcji Stefańskiego, opero-montaże z płyt przygotowywane wspólnie ze Stanisławem Prószyńskim, wreszcie – tak jak w Kobyłce – wspólne czytania i dyskusje o sztuce, a Lech Emfazy Stefański był tym, który wprowadzał swoich przyjaciół w koncepcje estetyczne Witkacego czy Peipera. Miejsce było więc bardzo ważne. Maria Fabicka-Choińska podkreślała:

„Zanim zaczął się teatr – było miejsce. Niełatwo jest przebudzić mieszkanie i wychować je sobie na partnera. Ale lata całe muzykowania, malowania, pisania miały moc ożywiającą i w końcu zrobiły swoje – genius loci Tarczyńskiej był oczywisty, istniał, współdziałał, pomagał. Najwyraźniej to wyszło, kiedy w 1957 roku Miron i Leszek (już jako Teatr na Tarczyńskiej) przenieśli się do „Hybryd”. Niby wszystko było jak trzeba, a jednak – niezupełnie. Wyraźnie czegoś zabrakło. Oczywiście – Tarczyńskiej!”

(Tarczyńska 11, w tomie Miron. Wspomnienia o poecie)

 

Inicjatywa utworzenia teatru we własnym mieszkaniu była więc dla Lecha Emfazego Stefańskiego konsekwencją jego bliskiego związku z tą przestrzenią z jednej strony i je wyjątkowego ukształtowania z drugiej. Warto pamiętać, że przez cały okres działalności Teatru było to nadal jego miejsce do życia. Miejsce, które własnoręcznie przerabiał w teatr. Wspominała Maria Fabicka-Choińska:

„Najwięcej roboty miał jednak Leszek, nie tylko jako gospodarz teatru, ale jako ten, który potrafił myśleć i działać technicznie – piłką, młotkiem, śrubokrętem, a ponadto znał się na elektryczności. On też zazwyczaj umiał znaleźć jakieś rozwiązanie w przypadku czyjegoś zabrnięcia w niewykonalne”.

(Tarczyńska 11, w tomie Miron. Wspomnienia o poecie)

 

To także on po – często ciągnących się do późnych godzin nocnych – dyskusjach sprzątał swój pokój, aby ten znów na chwilę stał się jego prywatną przestrzenią:

„Zwykle po wyjściu publiczności zostawało parę osób – jakiś krytyk, ktoś z kręgów literackich lub teatralnych. Dyskusje trwały nieraz bardzo długo. Potem Leszek Stefański zostawał w końcu sam z górami niedopałków w popielniczkach, z bałaganem w zadymionym wnętrzu.”

(Teresa Chabowska-Brykalska, 34 lata bliskiego znania się, w tomie Miron. Wspomnienia o poecie)

 

Dla Lecha Emfazego Stefańskiego mieszkanie, w którym działał Teatr, a także znana od dziecka kamienica były źródłem inspiracji do powstających tam utworów scenicznych. Na przykład zbutwiała z powodu zniszczeń wojennych podłoga była miejscem pełnym niesamowitych przestrzeni, w których wiele mogło się wydarzyć:

„Można było zaglądać pod podłogę w ciemne i tajemnicze przestrzenie. Może pan sobie wyobrazić, jak w takim kontekście brzmiały zdania z Homunculusa „Hoduję pod podłogą maleńkiego Chrystusika. Karmię go suchą bułką i niedopałkami papierosów. A kiedy podrośnie – ukrzyżuję go sobie. A może on mnie ukrzyżuje? Nie wiem. W każdym razie – zabawa jest nie całkiem bezpieczna.” W zestawieniu z otoczeniem tekst brzmiał zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy był wygłaszany z profesjonalnej sceny”.

(Lech Emfazy Stefański, O Teatrze na Tarczyńskiej trzydzieści lat później, w tomie Miron. Wspomnienia o poecie)

 

Utworem wprost poświęconym temu niezwykle ważnemu dla Stefańskiego budynkowi była – wystawiana już w „Hybrydach” – Legenda o sobie. W jednym z wywiadów Lech Emfazy Stefański powiedział, że tak naprawdę była to legenda o domu, w którym się urodził i wychował – czyli o kamienicy przy ul. Tarczyńskiej 11. Sztuka była próbą odtworzenia spojrzenia dziecka, dla którego wyprawa z dziadkiem do piwnicy po ziemniaki czy z babcią na strych, żeby rozwiesić pranie, była źródłem wielkich przeżyć. Podobnie zresztą jak rytuał prania, odbywający się raz na jakiś czas, zawsze z udziałem specjalnie na tę okazję zatrudnianej praczki. W życie autora, a zarazem narratora Legendy wiele wniosło również wszystko to, co działo się na podwórzu, które było podwórkiem studnią. Przychodzili tam żebracy, wędrowni rzemieślnicy i podwórkowi artyści np. z pokazami gimnastyczno-akrobatycznymi. Co pewien czas pojawiał się wreszcie – najciekawszy ze wszystkich – podwórkowy teatr pacynek, będący, podobnie jak realizacja Legendy o sobie, teatrem jednego wykonawcy.

„Rodzaj teatru lalek: „teatr rąk i przedmiotów”. I – co najważniejsze – teatr jednoosobowy, który polega na wszechstronnym wykorzystaniu możliwości aktorskich jednego wykonawcy. Nie chodzi o wirtuozowski popis pacynkarza. Chodzi o wyrazistą grę rąk: ręki nagiej i ręki częściowo (tylko w miarę potrzeby!) „ulalkowionej”. Wynika to z zasadniczej koncepcji sztuki: bohater rekonstruuje cały świat swojej przeszłości, stając się zarazem jej twórcą i tworzywem.”

(Lech Emfazy Stefański, Legenda o sobie [didaskalia], „Dialog” 1996, nr 5/6)

 

Lech Emfazy Stefański, lalki do spektaklu Legenda o sobie. Wystawa „Białoszewski nieosobny”, Muzeum Warszawy 2022. Fot. Marcin Sieczka

Lech Emfazy Stefański, lalki do spektaklu Legenda o sobie. Wystawa „Białoszewski nieosobny”, Muzeum Warszawy. Fot. Marcin Sieczka, 2022

 

A tak kończy się spektakl:

„NARRATOR (recytuje bardzo spokojnie):

„Ja i dom przenikamy siebie:

obrazem poprzemieszczanych fragmentów,

wielogłosem o smukłych przekrojach,

legendą wzajemną.

Przerywnik muzyczny.

Bezkrwawo krążymy w sobie:

niezmiennie wracają prehistorie,

najrzadsze rozkosze trwania –

trwałości.

Muzyka.

Bezkrwawo

(…)

wracają

(…)

trwałości.”

 

(ACz)