Roman Klewin i Adriana Buraczewska-Klewin

Jest takie zdjęcie zrobione w Kobyłce w 1947 roku. Drugi plan fotografii tworzą trzy osoby. Jerzy Grygolunas w charakterystycznych grubych rogowych okularach i z bujną, kręconą czupryną. Ramieniem przytula się do uśmiechniętej żony. Oboje podtrzymują lekko pochylonego w bok Mirona. Białoszewski ma zamknięte oczy, ręce trzyma w kieszeniach zbyt tęgich spodni. Za duży ubiór dodaje mu kilogramów. Temu zabawnemu dokazywaniu przyjaciół przygląda się, stojący nieco z boku, na pierwszym planie Roman Klewin.

Utrwalona fotografią scena jest znamienna dla znajomości Klewina i Białoszewskiego. Sfotografowano jedno z zaledwie kilku spotkań Romana i Mirona w Kobyłce, która w tamtym okresie była niesłychanie istotnym miejscem dla Mirona. Być może też było to w ogóle jedno z pierwszych ich spotkań, ponieważ panowie poznali się właśnie w 1947 roku dzięki Halinie Słonimskiej. Roman, podobnie jak na zdjęciu, bardziej z dystansu przyglądał się działaniom twórców z Kobyłki niż bezpośrednio w nich uczestniczył. Być może tak zdefiniowana od samego początku znajomość z Białoszewskim zaowocowała w dalszej perspektywie tym, że Miron mógł odnaleźć w mieszkaniu Romana i jego żony Ady swoisty azyl, odrębny i oddzielony od wszystkiego i wszystkich.

O Romanie znajomi mówili „Szparag” albo „Don Kichot”. Był bardzo wysoki i szczupły. Tadeusz Sobolewski śmiał się kiedyś, że w dowodzie osobistym w rubryce „zawód”, Klewin miał wpisane „student”. Choć tak naprawdę studentem przestał być już dawno. Urodzony w 1917 roku kończył anglistykę, nigdy nie był zatrudniony na stałe. Dorabiał tłumaczeniami, pisaniem recenzji czy jako animator kultury w ośrodku dla niepełnosprawnych na Żoliborzu. Na Saskiej Kępie miał mieszkanie, do którego po wojnie dokwaterowano mu lokatorów. Mieszkał więc w jednym pokoju, gdzie sprzęt stanowiło łóżko i stolik. Książki stosami układał na podłodze.

Od drugiej połowy lat pięćdziesiątych do roku 1962 – a więc mniej więcej w tym samym czasie co Białoszewski – Klewin prowadził amatorski teatr małych form, który nazwał „Fra Diavolo”. Teatr nie miła ani stałego zespołu, ani stałego miejsca. Ada opowiadała mi kiedyś, że przy okazji jednego z programów umówiony zespół aktorów z jakiś przyczyn się rozpadł. Klewin miał wyznaczony dzień premiery i właściwie został sam. Wyszedł wtedy na ulice Warszawy i zaczął namawiać do grania przypadkowo spotkanych ludzi. W ciągu kilku dni na nowo wyreżyserował spektakl. Premiera została uratowana.

Przez kilka lat działalności teatr wędrował po różnych miejscach Warszawy: Hybrydy, Akademia Sztuk Pięknych, Staromiejski Dom Kultury, Warszawskie Towarzystwo Muzyczne. To właśnie brak miejsca na próby i wystawianie spektakli-performance stało się bezpośrednią przyczyną, przez którą teatr Klewina przestał istnieć.

Z Adą poznali się najpewniej w drugiej połowie lat 50. Trudno jest dokładnie określić ten moment. Ada w swoich historiach bardzo skrupulatnie pomija wszelkie daty. Nie chce zdradzić swojego wieku. Z jej opowiadań jednak wynika, że była jeszcze uczennicą Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Warszawie, gdy Roman po raz pierwszy zaprosił ją do swojego teatru. W spektaklach grywała rzadko. Odpowiadała przede wszystkim za tworzenie kostiumów i dekoracji. Sporo młodsza od Romana pozostawała pod jego wpływem. Do tej pory często powtarza, że jest „dzieckiem Romana”.

Po skończeniu liceum, przez dwa lata była hospitantką w pracowni F. Strynkiewicza w Akademii Sztuk Pięknych. Bardzo wcześnie rozpoczęła samodzielną pracę nad rzeźbą. Zaczynała od portretów, kompozycji figuratywnych i niefiguratywnych. Pierwsza wystawę miała w Staromiejskim Domu Kultury. Potem jej rzeźby pokazywane były w Klubie Pracowników Ministerstwa Łączności i na terenie przystani nad Wisłą. W pracy nad rzeźbą łączyła różne materiały: cement, metal, drewno, kamień. Tworzyła masywne rzeźby z gliny. Część z nich powstała w Ośrodku Pracy Twórczej Rzeźbiarzy w Orońsku, gdzie Ada była w wakacje w 1970 roku.

Pierwsze obrazy Ada zaczęła malować pod koniec lat 60. Dominowała w nich technika mieszana i olej. Przykładowe tytuły obrazów z tamtego okresu to: Lustro niebieskie, Wir, Dwoje, Twarz z kieliszkiem, Pierwotny, Zielona dziewczyna. Jest surrealistką. Bardzo często pojawiające się na jej obrazach postaci to portrety przyjaciół i osób z jej otoczenia: ojca Eryka Buraczewskiego, przyjaciółki-poetki Barbary Sadowskiej, którą Ada znała jeszcze z liceum, aktora Wojciecha Siemiona, Romana, Mirona…

W 1974 roku w jednej z najważniejszych galerii tamtego okresu – Galerii Współczesnej mieszczącej się na tyłach Teatru Wielkiego w Warszawie, Janusz Bogucki zorganizował wystawę dzieł Ady. W katalogu do wystawy tak pisze o twórczości Ady:

Obrazy i rzeźby Adriany Buraczewskiej, a zwłaszcza powstające ostatnimi laty w jej mieszkaniu osobliwe przedmioty – maja dość luźny związek z problemami, które zaprzątają uwagę większości naszych twórców, zarówno na froncie awangardy, jak i w okopach tradycjonalizmu. Wyobraźnia i myśl autorki działają jakoby pomiędzy owymi formacjami natarcia i oporu, snując swój dziwny wątek z dala od publicznych spraw sztuki, uwikłane w trudną do określenia odrębność klimatu, w pewnego rodzaju prywatną mitologię, której symbole, wyobrażenia, wizerunki i opowieści rodzą się w obszarze życia domowego, w kręgu egzystencji wielu osób – domowników i przyjaciół domu.

W swoim krótkim krytycznym tekście dotyczącym twórczości Ady, zdaje się, że jedynym jaki do tej pory powstał, Bogucki zwraca uwagę na jaką w tworzeniu dzieł odgrywały meble. Rzeźbiarka w lustrach, poręczach, nogach od krzeseł, ramach foteli potrafiła dostrzec: Harfę, Łanię, Zegar dźwięku. Mówiąc o „konkretnym i ofiarnym” udziale mebli w twórczości Ady, Bogucki nazywa powstające formy „poetyckimi meblo-tworami”.

IT