Krajobraz rozczarowania

Często podkreśla się, że elementem ciągłości tradycji Warszawy są kawiarnie, tętniące życiem tak jak przed wojną i zaskakujące przybyszów z zagranicy. Dziwi liczba lokali, ich wystrój, w końcu panująca w nich atmosfera. Błażej Brzostek życie kawiarniane uznaje za „trwałą zdobycz Października” i oznakę szczególnej za żelazną kurtyną swobody (PRL na widelcu). Jednocześnie jednak wskazuje na złudność takiego ujęcia i sprzeczności z nim związane. Warszawa w ogóle, jak twierdzi badacz, doskonale ulegała narracji opartej na paradoksach: „[…] straszne zniszczenia wojenne i dzieło odbudowy; doświadczenie stalinizmu i jego przezwyciężenie; tajemnice gabinetów i kawiarniane gadulstwo; cenzura i uderzająca wolność wypowiedzi” (Paryże Innej Europy).

Cechujące przestrzeń powojennej Warszawy kontrasty korespondują z charakterem prozy Marka Hłaski – znajdują odzwierciedlenie w czarno-białym sposobie widzenia, operowaniu skrajnościami czy w ironicznej grze schematami. Po pięknych, lukrowanych uliczkach snują się u pisarza upiory – w sobotę są to całe pochody upiorów, od strony Wisły wieje wtedy lodowaty wiatr i miasto ma „pijaną mordę”.

Hłasko wybiera Stare Miasto jako przestrzeń, która ma już konkretne – pełne paradoksów – znaczenia, służące mu do stworzenia szczególnej atmosfery otaczającej zarówno jego własne życie, jak i twórczość.

 

Rynek Starego Miasta 26: Kamienne Schodki

„Potrzeba mu było prostych symboli: ołtarzyków, kwiecia polnego, psów – ot, takich poczciwości – żeby je kontrastować z czarnym gnojem, który opisywał, z tymi krzywdami, które sobie ludzie u niego robią, z tą biedą powszedniego dnia, z tą plugawą nudą, która chwyta i dusi jego niedopitych bohaterów” – tak scharakteryzowała twórczość Hłaski Agnieszka Osiecka, która poznała go na przełomie 1956 i 1957 roku. Osiecka miała mu przekazać książkę, którą pożyczyła od niego jej koleżanka, Hanna Żurek. Spotykają się na Rynku Starego Miasta – w restauracji Kamienne Schodki.

srodmiescie_kamienne_schodki_2 kopia

Fot. Joanna Berg, 2017

Rynek Starego Miasta staje się u Hłaski scenerią romansu – rodzącego się, wybuchającego i umierającego w kawiarniach, klubach i knajpach.

Miejsce pierwszego spotkania Hłaski i Osieckiej wyróżniało się przede wszystkim znajdującą się tam szafą grającą, dzięki której lokal zyskiwał specyficzną renomę. Jak pisze Jerzy S. Majewski w artykule Między Październikiem a małą stabilizacją, powołując się na doniesienia ówczesnej prasy, „produkcje muzyczne ściągnęły tu chuligański gang, a bardzo młode dziewczęta i ich towarzysze piją tu w szklankach od lemoniady wino i wódkę przynoszone w kieszeniach płaszczy”.

Spotkania Osieckiej i Hłaski „na mieście” nie należały do łatwych, bo pisarz – dbający o wizerunek niepoprawnego outsidera – często w umówionych miejscach się nie pojawiał.

Uczestniczył w nocnym, hulaszczym życiu stolicy, upijając się „na modłę egzystencjalną” i wykorzystując knajpiany bełkot w swoich opowiadaniach. Zdaje się, że w każdym ze światów w nich przedstawionych jest tak samo: wilgotno, ciemno, brudno. Drzewa – stare i uschnięte, ludzie – biedni i samotni. I szemrane lokale – zadymione i przesiąknięte odorem wódki.

W jednym z niewielu opowiadań, w których jest mowa o „pięknych ulicach i placach” – w Lombardzie złudzeń – pierwszoplanową rolę gra

pewna taka ulica, że gdybyś szedł nią nie wiadomo jak spodlony, jej piękno i wdzięk każą ci trzymać łeb do góry.

(Lombard złudzeń)

Na jej końcu (w kamieniczce – równie pięknej) znajduje się kawiarnia, gdzie prawo wstępu mają tylko ci, którzy „coś zrobili”. Szybko się jednak okazuje, że przeciwwagą dla „urody miasta” jest jego moralna pustka:

I radzę pani, niech pani zamknie drzwi i zapomni o tym lokalu. To lombard złudzeń; zastawi pani swoje złudzenia, marzenia i pragnienia, ale nie będzie pani miała już za co tego wykupić.

(Lombard złudzeń)

Cukierkowe uliczki nie dotrzymują złożonej obietnicy, Hłasko popada w „hurapesymizm”.

 

Rynek Starego Miasta 2: Manekin i Krzywe Koło

„Hłasko powiedział, że chce się ze mną bić i czy mogę z nim wyjść na Rynek Starego Miasta”– tak wspomina pierwsze spotkanie z autorem Pierwszego kroku w chmurach Roman Śliwonik, współzałożyciel i redaktor czasopisma „Współczesność”. Poznają się w piwnicy Staromiejskiego Domu Kultury, w kawiarni Manekin. Obaj kreują się na kowbojów („On szedł od strony «Krokodyla», ja – «Manekina»”), o bezdomnych, rozdygotanych duszach, dla których knajpy miały być „przystankami, schronieniami”. Nie przeszkadzało to Śliwonikowi, jak głoszą miejskie legendy, nosić pod marynarką młotka i – wraz z Andrzejem Brychtem, uznanym skądinąd za następcę Hłaski, oraz z innymi poetami skupionymi wokół „Współczesności” – uchodzić za największego ulicznego chuligana.

Są oni jednocześnie skoncentrowani na swojej obecności w życiu kulturalno-literackim stolicy. Śliwonik w imieniu redakcji zaprasza do Manekina m.in. Stanisława Czycza, wpada tam Stanisław Grochowiak, Bohdan Drozdowski, przychodzą studenci szkoły teatralnej, jazzmani, aktorzy, plastycy, sportowcy, dziennikarze. Jak pisała Agnieszka Osiecka, ozdobą Manekina był Olek Drożdżyński, autor Mądrości żydowskich. „[…] miał taki fason, że udawał starego Żyda ze Lwowa. Czesał się w jakieś półpejsy, przewracał oczami i w ogóle dawał przedstawienie” – wspominała w Szpetnich czterdziestoletnich.

Choć Śliwonik ironicznie (i z dumą!) charakteryzuje ten lokal jako „niby klub, a naprawdę wódopój z zakąskami, tyle że artystyczny”, a Tadeusz Rolke po latach wspomina popularną wówczas piosenkę: „Ani do teatru, ani do kina, tylko na wódę do Manekina”, to w początkowym okresie działalności, z Jerzym Dudzicem w roli pierwszego kierownika, Manekin był jednym z najważniejszych punktów na kulturalnej mapie stolicy.

W tej samej kamienicy przy Rynku Starego Miasta 2 działał bowiem Klub Krzywego Koła, który zrzeszał warszawską inteligencję doby odwilży. Początkowo działał w mieszkaniu założycieli – Juliusza Wilczura-Garzteckiego i Ewy Garzteckiej przy ulicy Krzywe Koło, następnie został przeniesiony na pierwsze piętro SDK, gdzie od 1955 roku zaczęły się odbywać stałe zebrania dyskusyjne – co tydzień w tej samej sali, zawsze w czwartki o 18:00.

srodmiescie_dom_kultury_1

Fot. Joanna Berg, 2017

Klub miał cztery sekcje: teatralną, prowadzoną przez Andrzeja Dobosza, plastyczną, przy której z inicjatywy Mariana Bogusza powstała galeria Krzywe Koło na drugim piętrze SDK, architektoniczną, którą kierowali Jerzy Łoziński i Henryk Sęczykowski, oraz wreszcie sekcję diagnostyki społecznej, która skupiała absolwentów socjologii Uniwersytetu Warszawskiego i zainicjowała m.in. powołanie pierwszego w Polsce instytutu badań opinii publicznej.

Dyskusje i działania Krzywego Koła – nawiązujące do Klubu Młodych Artystów i Naukowców – rozwijały awangardowy model integrowania twórców różnych dyscyplin i miały duży wpływ na kształtowanie się opozycji wobec władzy komunistycznej.

Nieoficjalnym czasopismem klubu było „Po Prostu”. Początkowo pismo ZMP dla studentów, od około 1955 roku stało się organem odwilżowców. Wtedy też zaczyna tam publikować Hłasko. Eligiusz Lasota, redaktor naczelny tygodnika w latach 1953–1957, wspomina: „Nie pamiętam dokładnie, kiedy Mareczek do nas przyszedł po raz pierwszy, myślę, że musiał trafić, ale nie dlatego – o czym pisał w «Pięknych» – że pomylił drzwi, bo chciał do knajpy” (Piotr Wasilewski, Śladami Marka Hłaski).

Pisarz krytycznie wypowiada się w Pięknych dwudziestoletnich o „Po Prostu”. Choć docenia dział reportażu terenowego, to wraz z 1957 rokiem widzi tylko stopniowe pogarszanie się stylu artykułów. Surowo ocenia środowisko związane z „Po Prostu”, ale jednocześnie ta kultura warszawska jest dla niego ważna – zwłaszcza wtedy, gdy ją porzuca.

Clara Zgoła, pisząc w tomie „Sto metrów asfaltu” o emigracyjnym uwewnętrznieniu przez Hłaskę Warszawy z okresu działalności Kameralnej, galerii Krzywe Koło i Arsenał oraz czasopisma „Po Prostu”, stwierdza: „Dlatego też największą siłę symbolicznego przyciągania zachowała dlań dynamiczna kultura warszawska, w której uczestniczył przed opuszczeniem kraju”.

Bezpośrednio przed wyjazdem z Polski Hłasko angażuje się w pismo „Europa”, którego redaktorem naczelnym był Jerzy Andrzejewski. Obmyślane w kawiarni Nowy Świat, miało nawiązywać do kultury zachodniej, zwłaszcza francuskiej. Mieczysław Jastrun komentował: „Będą się teraz snobowali na Francję. A za oknem gnojówka i wycie pijaków” (Błażej Brzostek, Paryże Innej Europy). Przedstawiając warszawski świat, Hłasko wychwytuje te paradoksy. To, że myli drzwi redakcji z knajpą, jest dość znamienne: kawiarnie rzeczywiście stają się ogniskami dyskusji i projektów kulturalnych. Jednocześnie Hłasko, opisując je i kreując, ściera ze sobą skrajne obrazy dziurawych ulic, złudnych romansów, kowbojskich awantur i idealistycznych haseł, tworzących – według określenia Tadeusza Konwickiego – „zaczarowany krąg boleśnie pięknych urojeń, dramatycznie wzniosłych zwidów”.

Ostatecznie władze nie wyraziły zgody na wydawanie „Europy”, pod pretekstem kryminalnego incydentu w Manekinie zamknęły Klub Krzywego Koła, a także, mimo protestów studentów, pismo „Po Prostu”. Hłasko, jak stwierdza Jan Galant, popada w „hurapesymizm”: przekonany, że gwarancją prawdy jest czerń, nie widzi żadnych odcieni i zostaje na emigracji ze straconymi złudzeniami i niezrealizowanymi marzeniami.

(MM)