Ochota

…dostałem wtedy przydział na mieszkanie i mając wybór między Starym Miastem i Ochotą, wybrałem Ochotę, ponieważ w domu, w którym mieściło się gniazdo mego przyszłego szczęścia, mieścił się również żłobek dla dzieci; a Hanna miała dzieci. Tak więc Hania odeszła, a ja zostałem z dziećmi.

(Piękni dwudziestoletni)

fot. Joanna Łojas. 2017

Fot. Joanna Berg, 2017

Losy Marka Hłaski splotły się z warszawską dzielnicą Ochota na krótko, w kwietniu 1956 roku, kiedy stał się najemcą mieszkania przy ulicy Częstochowskiej 16/18 (lok. 13). Niecałe dwa lata po odebraniu kluczy pisarz znalazł się za granicą i jak wskazują jego wspomnienia i korespondencje, nigdy się chyba pod tym adresem nie zadomowił. O nowym lokum donosił w liście do matki z 25 maja 1956 roku:

Potworne zawracanie głowy z tym przeklętym mieszkaniem, obłędna pogoń za złotówkami, w końcu choroba, która mi życie zamienia w piekło – mianowicie przyplątało się do mnie lumbago, które mi nogę zupełnie wykręca z tyłka.

(Listy)

O samym mieszkaniu wiadomo niewiele. Z listów Hłaski dowiadujemy się, że było wyposażone w „tapczany, dwa stoły, fotel i półkę na książki, aha i jeszcze dwa karnisze. Wszystko z palonej sosny”, z Pięknych dwudziestoletnich – że służyło za scenę różnych towarzyskich wybryków z udziałem Hłaski i jego znajomych, ale ile z nich wydarzyło się naprawdę, a które stanowią legendę stworzoną przez pisarza, pozostanie jego tajemnicą.

Choć Hłasko nie poświęcił wiele uwagi dzielnicy, w której zamieszkał, ze względu na jej położenie i historię moglibyśmy zaryzykować stwierdzenie, że znany z nomadycznego trybu życia autor nie mógł wybrać lepszego adresu. Rozwój tej części miasta, określanej czasem „wrotami stolicy”, od samych początków uwarunkowany był istnieniem i rozbudową prowadzących na południe i zachód dróg wylotowych: najpierw Traktu Krakowskiego, potem kolei warszawsko-wiedeńskiej, a w końcu – od lat 30. lotniska Warszawa-Okęcie (obecnie im. Fryderyka Chopina), które – usytuowane na końcu malowniczej alei z patronami w osobie legendarnych lotników Żwirki i Wigury – stało się tych wrót symbolicznym zwieńczeniem, a zarazem otwarciem. Położenie w rozwidleniu ważnych szlaków handlowych i komunikacyjnych znalazło odzwierciedlenie w infrastrukturze zapełniającej południowo-zachodnie przedmieścia Warszawy. Nieprzypadkowo nazwę całej dzielnicy dała karczma Ochota, założona w pierwszych dekadach XIX wieku po zachodniej stronie traktu (na wysokości dzisiejszej ulicy Kaliskiej). W sąsiedztwie działał też do schyłku wieku XIX inny sławny zajazd – Pociecha i trudno uciec od myśli, że lepszych nazw dla tego rodzaju przybytków nie wymyśliłby nawet Hłasko. To właśnie karczmy, zajazdy, place targowe miały przez długi czas współkształtować specyficzny, „tranzytowo-handlowy” charakter okolicy, przyciągającej ludzi interesu, kupców i włóczęgów. Drugim ważnym elementem ochockiego krajobrazu pozostawały przez stulecia (w zasadzie również przez dużą część wieku XX) pola uprawne należącego do Szpitala św. Rocha, folwarku Rakowiec, które w latach 20. XX wieku przeszły pod zarząd Administracji Gospodarstw Rolnych i Leśnych, trzecim zaś był przemysł cegielniany wraz ze swoją infrastrukturą – wyrobiskami, palarniami i suszarniami, które stosunkowo szybko dewastowały otoczenie, przekształcając krajobraz i pozostawiając obrzeża przyszłej dzielnicy usiane zwodniczymi gliniankami – przed kąpielami w nich już u schyłku XIX wieku ostrzegała prasa – i opustoszałymi zabudowaniami, służącymi za schronienie ludziom nie najświetniejszej reputacji.

fot. Joanna Łojas. 2017

Fot. Joanna Berg, 2017

Ochota znalazła się w administracyjnych granicach miasta w roku 1916 i od samego początku stała się miejscem realizacji ambitnych założeń architektoniczno-urbanistycznych. Planiści i włodarze widzieli w „młodej dzielnicy” przyszłą siedzibę instytutów naukowych i badawczych, prestiżową lokalizację dla instytucji wojskowych i adres ekskluzywnych osiedli mieszkaniowych. O rozmachu tych założeń do dziś świadczyć może budynek Kierownictwa Marynarki Wojennej Rudolfa Świerczyńskiego przy skrzyżowaniu Żwirki i Wigury z Wawelską czy Instytut Radowy (obecnie Centrum Onkologii – Instytut im. Marii Skłodowskiej-Curie) autorstwa Tadeusza Zielińskiego i Zygmunta Wóycickiego, znajdujący się przy ulicy Wawelskiej. Niedaleko, w wybudowanym w 1929 roku przy ulicy Opaczewskiej (dziś Banacha) gmachu, znalazła swoją siedzibę Wolna Wszechnica Polska – wywodząca się z Towarzystwa Kursów Naukowych uczelnia kształcąca przyszłych nauczycieli, działaczy kulturalnych i oświatowych, prowadząca szeroko zakrojoną działalność społeczną. Z instytucjami tymi sąsiadowały też eleganckie budynki mieszkalne Kolonii Lubeckiego i Staszica.

Zarazem duża część należących do dzielnicy terenów, zwłaszcza na południe od linii ulic Wawelskiej i Kopińskiej oraz na tyłach placu Narutowicza, zachowała do wybuchu wojny przedmiejski charakter, wypełniona magazynami, fabrykami (wśród nich m.in. fabryka czekolady Plutos na Barskiej i fabryka Tytoniu na Kaliskiej), barakami, tanimi czynszowymi kamienicami, a także polami uprawnymi, ogródkami działkowymi i sadami. Jak pisali, z pewną może przesadą, charakterystyczną dla publicystyki i specyficznego w historii Warszawy momentu, dziennikarze „Stolicy”, przedwojenna Ochota była dzielnicą „ohydnych kamienic czynszowych i zapadłych w ziemię drewniaków, […] nędzy i występku. W dzień – na ulicach wybrukowanych kocimi łbami, w rynsztokach pełnych cuchnących pomyj bawiły się robotnicze dzieci. W nocy – oświetlone słabym gazowym płomykiem ochockie ulice stawały się królestwem nożowców” (Kazimierz Blauth). Coś z tej „szemranej”, niespokojnej atmosfery musiało chyba pozostać jeszcze po zakończeniu wojny, szczególnie wśród starych ochockich ulic: Barskiej, Kaliskiej, Częstochowskiej, Rokosowskiej, Słupeckiej, Kopińskiej, co mogło przyciągnąć do tej dzielnicy poszukującego mocnych wrażeń pisarza, nie była to bowiem raczej bliskość odpowiednich placówek opiekuńczo-edukacyjnych – skądinąd w Warszawie lat 50. (podobnie zresztą jak współcześnie) dobra deficytowego i pożądanego. Że szczęście małoletniej dziatwy zajmowało Hłaskę o tyle tylko, o ile dostarczyć mogło efektownych chwytów retorycznych, świadczyć mogą zresztą kolejne akapity Pięknych dwudziestoletnich, z których wynika, że sąsiedztwo nie żłobka, ale innych zgoła instytucji życia społecznego przesądziło o atrakcyjności tej lokalizacji w oczach pisarza. Najważniejszą z nich – oprócz lokalu o obiecującej nazwie Esplanada – był bez wątpienia Zieleniak, plac targowy, gdzie obok owoców pracy okolicznych rolników nabyć można było różne inne dobra, ubić rozmaite interesy, a w dodatku „pić na zasadzie overtime” (Piękni dwudziestoletni).

fot. Joanna Łojas, 2017

Fot. Joanna Berg, 2017

Zieleniak stanowił – i do dziś stanowi – jeden z symboli i głównych ośrodków Ochoty, w których odbija się jej historia i znajdują wyraz istotne elementy jej tożsamości. Jako swoisty rewers placu Narutowicza z jego spektakularną zabudową – kościołem Niepokalanego Poczęcia NMP (funkcjonującym w świadomości warszawiaków jako kościół św. Jakuba) i monumentalnym domem studenckim Akademickiej Bratniej Pomocy, nazywanym potocznie Alcatrazem – Zieleniak, prowizorycznie zabudowany różnego rodzaju barakami i halami, wskazuje na dwoistą, pełną kontrastów i paradoksów naturę dzielnicy. Plac handlowy zorganizowany w 1917 roku w miejscu, gdzie tradycyjnie odbywały się targowiska, zapewnił tej części miasta, w której wciąż jeszcze były żywe tradycje wiejsko-rolnicze, pozycję głównego ośrodka handlu warzywami w Warszawie, a lokalnym producentom – miejsce zbytu płodów własnej pracy.

fot. Joanna Łojas, 2017

Fot. Joanna Berg, 2017

W czasie wojny Zieleniak, gdzie podczas powstania zorganizowany został obóz przejściowy, był miejscem masowych egzekucji i gwałtów. W trakcie rzezi Ochoty, trwającej w pierwszych tygodniach sierpnia, zginęło tam około tysiąca osób. Stał się on symbolem tragicznych losów ludności cywilnej Warszawy, a także metonimią wojennych losów samej dzielnicy. Dramatyczne wydarzenia z przeszłości do dziś rodzą liczne problemy związane ze sposobem ich upamiętnienia i obecnością w zbiorowej pamięci warszawiaków. Niedawno duże kontrowersje wzbudziło użycie nazwy „Zieleniak” w formie zielonego neonu na nowym pawilonie handlowym wybudowanym na terenie Hali Banacha. Pojawiły się głosy, że powrót do nazwy niosącej tak duży ładunek emocjonalny nie licuje z pamięcią o tragicznych wydarzeniach, a jej przywrócenie może zbanalizować, a nawet zatrzeć pamięć o nich w świadomości mieszkańców miasta.

Lektura utworów Marka Hłaski wskazuje, że w latach 50., a więc w czasie, gdy pamięć o zbrodniach popełnionych na ludności cywilnej była szczególnie żywa, „Zieleniak” był powszechnie używanym określeniem, bynajmniej nie neutralnym, ale odsyłającym do innych zupełnie skojarzeń. Żywioł odradzającego się po wojnie życia wraz z właściwą mu ekspresją językową – nawet jeżeli z perspektywy czasu uderzyć może bezwzględnością – był odpowiedzią na toponimiczne rozterki.

Zieleniak z opowiadań Hłaski to miejsce, gdzie trafiali nad ranem ci, którym po zamknięciu Kameralnej wciąż nie chciało się wracać do domu, jak Grzegorzowi, bratu Agnieszki z Ósmego dnia tygodnia, który tam właśnie „poszedł dojrzewać”, jak zdradza bohaterce dobroduszny portier pan Miecio. To również miejsce nie dla młodych kobiet – jak ostrzega taksówkarz.

Szła wśród stojących furmanek; konie spały zwiesiwszy łby w torby z obrokiem. Olbrzymi plac Zieleniaka był mroczny i wymarły, lecz wiedziała, że o wschodzie słońca zaczyna się tu życie pełne gorączkowego zgiełku, mętnych interesów, szelestu pogniecionych pieniędzy i szeptów.

(Ósmy dzień tygodnia)

Knajpa, która „mieściła się w olbrzymim baraku” i do której „przychodzili furmani przywożący warzywa do miasta”, służy za scenerię kolejnej psychologicznej rozgrywki między rodzeństwem, a wreszcie staje się areną wydarzeń iście westernowych, kiedy Grzegorz postanawia dostarczyć emocji grupie architektów, „rozbawionych i świetnie ubranych”, którzy „przychodzą tutaj, aby się dopić” oraz „utrzymać więź z masami”.

– Za robotniczą Wolę – powiedział Grzegorz. Chlusnął szpakowatemu panu wódką w twarz i odskoczył w tył. W ręku chłopaka o niskim czółku błysnął nóż. Grzegorz wciągnął pistolet. Uniósł lewą dłoń do góry. – Spokojnie – powiedział – stać na miejscach. Nie będę się bił po chamsku. Strzelam.

(Ósmy dzień tygodnia)

fot. Joanna Łojas, 2017

Fot. Joanna Berg, 2017

Jako miejsce nadające dzielnicy szczególny wyraz zapamiętał Zieleniak również Marek Nowakowski, który wspominał po latach:

„Zieleniak słynął również z tego, że było to miejsce gastronomiczne – tym zziębniętym ogrodnikom, którzy aż spod Grójca często jechali trzeba było dać jakąś ciepłą strawę. Znajdował się tam długi barak ze stołami z nieoheblowanych desek, pokrytymi ceratą. Lokal był czynny od północy albo drugiej w nocy aż do południa dnia następnego. Podawano, jak pamiętam wspaniałe jedzenie: gołąbki w sosie pomidorowym, piękne mączyste kartofle i szereg takich podstawowych, prostych polskich potraw. Do tego „wóda” i czasem muzyka cygańska. To był lokal improwizowany, bardzo demokratyczny, otwarty dla każdego – Zieleniak późnych lat 50. wczesnych 60. Wszyscy, którzy mieli serce do walki i zabawy, nocni balownicy i harcownicy, co siedzieli w lokalach nocnych Polonii, Bristolu, Paradisie, Kaskadzie na Złotej, Oazie na Pradze – nie było tych lokali nocnych niewiele – jeśli chcieli dalej, jeśli mieli kondycję i serce do zabawy, picia, przedłużania nocy w dzień, ba, prawe do południa, jechali na Zieleniak”.

Opisując „lokalny koloryt” dzielnicy, Hłasko skupiał się na miejscach takich jak Zieleniak i barwnych postaciach z sąsiedztwa ulicy Częstochowskiej, w rodzaju „człowieka o sile niedźwiedzia”, Lolka Partyzanta, czy zawsze skorych do bójki w obronie honoru rodziny synów stróża. Do pewnego stopnia Ochota stanowić mogła dla niego strukturalny odpowiednik (lub namiastkę) Woli i Marymontu, których topografia stała się ważnym budulcem jego najwcześniejszych utworów. Sam pisarz podsuwa takie tropy, przywołując przy okazji opisu ulicy Częstochowskiej esej Jerzego Stempowskiego Wronia i Sienna:

I tam odbywały się straszliwe sceny zazdrości, w których uczestniczyła cała ulica; i tam odbywały się libacje obficie zakrapiane alkoholem.

(Piękni dwudziestoletni)

Innych ram narracyjnych dla oddania ochockiej specyfiki dostarczał mu niezawodny Wiech, do którego odwoływał się, opisując perypetie swoich bitnych sąsiadów.

Bez wątpienia te awanturnicze elementy stanowiły istotny składnik tożsamości „najmłodszej dzielnicy”, szczególnie okolic ulicy Częstochowskiej, która stanowiła serce jej proletariackiej części, zarazem jednak – przecież jej nie wyczerpywały. Ochota była miejscem pełnym kontrastów. W czasie, gdy przeprowadził się tam Marek Hłasko, była właśnie gwałtownie odbudowywana (i rozbudowywana). Od początku lat 50. wznoszono wzdłuż ulicy Grójeckiej kolejne monumentalne zespoły osiedlowe Ochota I i Ochota II, które objąć miały kwartały od ulicy Kopińskiej do Wery Kostrzewy (dziś Bitwy Warszawskiej 1920 r.) i których rozmach porównywany był do MDM. Powiększające się kompleksy budynków uczelnianych, instytucji badawczych i akademików mogły z czasem przywrócić dzielnicy charakter planowanego i powstającego już przed wojną „miasteczka akademickiego”; coraz ważniejszą rolę odgrywał też przemysł lotniczy – zakłady usytuowane na południowych obrzeżach dzielnicy stały się jednym z ważniejszych miejsc zatrudnienia, przyciągających do odbudowującej i rozbudowującej się dzielnicy nowych mieszkańców. Zarazem rytm jej dnia wciąż wyznaczały godziny pracy Zieleniaka. Nowoczesne projekty architektoniczno-urbanistyczne, np. nowatorskie osiedle WSM Rakowiec, zaprojektowane w latach 30. przez Helenę i Szymona Syrkusów u zbiegu Pruszkowskiej i Wiślickiej,  sąsiadowały – dosłownie – z polami uprawnymi i pozostałościami folwarcznej zabudowy. Choć wiele z tych procesów i napięć Hłasko mógł obserwować, ponieważ zamieszkał niemalże pośrodku placu budowy, nie śledził, jak się zdaje, zbyt uważnie gorączkowej rozbudowy, nie był zresztą związany z dzielnicą na tyle długo, aby zdawać z tego relację. Oddał więc tylko niektóre rysy dzielnicy – przede wszystkim te, które były najbliższe jego „poetyce”.

fot. Joanna Łojas, 2017

Fot. Joanna Berg, 2017

 

(WPV)