Berlin Zachodni

Zakochany jestem w Berlinie i w Niemczech.

(Listy)

Tak pisał Marek Hłasko do redaktora Giedroycia w lipcu 1958 roku. Był to początek jego emigranckiego doświadczenia z Niemcami zachodnimi, obejmującego czasowe pobyty w tym kraju w latach 1958–1966, małżeństwo z niemiecką aktorką Sonją Ziemann i wreszcie śmierć w niemieckim Wiesbaden w roku 1969, po powrocie z Los Angeles. W innym liście, do tego samego adresata, stwierdzał:

Powiedzieć, że jestem zachwycony Niemcami, byłoby zbyt mało. […] Jest to kraj stworzony dla ludzi, którzy pragną żyć w spokoju i wycisnąć z życia wszelkie godziwe radości, które można otrzymać za dobrze wykonaną pracę.

(Listy)

Te wyznania wydają się skokiem na głęboką wodę. Zetknięcie się z Niemcami zaledwie trzynaście lat po wojnie musiało być dla Hłaski, który przeżył okupację i powstanie z 1944 roku w Warszawie, trudne. I było. Jeden z zasadniczych wymiarów tej trudności krył się właśnie w paradoksalnej pozytywności berlińskiego doświadczenia. Tak pisał o nim Witold Gombrowicz (o wiele bardziej od Hłaski skłonny do snucia miejskich narracji), który w 1963 roku przebywał w Berlinie jako stypendysta Fundacji Forda:

„Berlin Zachodni, przedzielony słynnym murem od Wschodniego, liczy sobie niewiele ponad dwa miliony mieszkańców, a zajmuje ogromną stosunkowo przestrzeń, co chwila raczącą parkami, jeziorami, lasami, niektóre dzielnice są tak wsadzone w drzewa, że nie wiadomo, domy czy las. Miasto-kurort, najwygodniejsze ze wszystkich znanych miast, gdzie samochody suną równo, bez zatorów, a ludzie idą równo, bez pośpiechu, gdzie nie wiadomo prawie, co to tłok i duszność. Niezwykła IDYLLA w powietrzu: starsi panowie oprowadzają czule swoje wypielęgnowane pieski, schludna pani podlewa w oknie doniczki, samochody zatrzymują się grzecznie na sygnał elektryczny, z uśmiechem wyładowuje paczki robotnik, ktoś zjada ciastko na werandzie kawiarni, dziewczę doskonale wyhodowane ogląda wystawę…”.

Ale ten pozytywny (upiornie zbyt-pozytywny) obraz był u Gombrowicza (choć wojnę spędził on na emigracji) podszyty śmiercią. Berlin, środek Europy, to miasto „bez Czasu właściwie i bez Historii”, którego mieszkańcy są „ludźmi prywatnymi. I ja, który zawsze wysilałem się, żeby być w życiu istotą prywatną, nie mogłem temu nie przyklasnąć. Obywatele świata. Europejczycy. Tylko ten hak  w ścianie, wbity, wbity… tylko ów kościotrup bratni, śmierć w pobliżu…”.

Toteż również zachwyt Hłaski zostaje po wielekroć skontrowany tym, co negatywne – zarówno w przeszłości, jak i w teraźniejszości.

Soldiers from the U.S. Army Berlin Command face off against police from the former East Germany during one of several standoffs at Checkpoint Charlie in 1961. On several occasions that year, a U.S. quick reaction force of tanks and infantry Soldiers stood watch as armed military policemen escorted U.S. personnel across the border into East Berlin. (U.S. Army photo)

Konfrontacja wojsk amerykańskich ze wschodnioniemiecką policją, Checkpoint Charlie, 1961 (fotografia ze zbiorów Armii USA)

Teraźniejszość – to była budowa muru berlińskiego i wzrost napięcia między Wschodem i Zachodem, które właśnie w podzielonym mieście najsilniej było odczuwane.

W Berlinie tanki amerykańskie i sowieckie stoją łeb w łeb na Friedrichstrasse; co dzień strzelaniny, co dzień trupy tych, którzy chcą uciec z sowieckiej strefy – to wszystko przypomina zbyt dobrze 39–45 i czyni człowieka bezwolnym i nieszczęśliwym

(Listy)

– donosił Hłasko w listopadzie 1961 roku, już z Monachium.

Przeszłość – to wojna, której obraz wciąż prześladuje i kładzie się cieniem na tym, co współczesne.

Niemcy i wszystko, co niemieckie, były, są i pozostaną dla mnie symbolem wszystkiego, co nieludzkie, nieuczciwe, brudne, straszne

(Listy)

– pisał Hłasko do matki w 1968 roku, tłumacząc przyczyny rozpadu swojego małżeństwa z Sonją Ziemann. Ta wojenna zadra sprawiała, że tak faktyczna, jak symboliczna przestrzeń Niemiec i Berlina stanowiła obszar postapokaliptyczny. Nawet jeśli wygląda zwyczajnie, ba, przyjemnie; nawet jeśli obiecuje odpoczynek i spokój – wewnątrz tego obrazu czai się groza, zniszczenie, śmierć. Stąd trudności ze znalezieniem języka, zagubienie wśród powracających frazesów i romantycznych opozycji „miłości” i „nienawiści”, które nie mogą wybrzmieć z pełną siłą z powodu „nędzy intelektualnej”, jaka jest udziałem wojennego pokolenia.

Niemieckie doświadczenie Hłaski jest centralne dla jego biografii emigranta. Jest też z gruntu ambiwalentne. W Berlinie katastrofa – pas śmierci, mur, posterunek wojskowy – może się objawić za rogiem spokojnej i bogatej ulicy, a przybysz ze Wschodu czuje się zarazem lepszy i gorszy, oszołomiony zamożnością i zawstydzony brakiem, przerażony historią i niepewny przyszłości. Berlin Zachodni – dla tylu mieszkańców Wschodu upragniona „brama do wolności” – dla Hłaski był też pułapką (co potwierdzał jego niestrudzony biograf, Andrzej Czyżewski). Decyzja podjęta tutaj – ubieganie się o azyl polityczny – przyczyniła się do tego, że nigdy już nie wrócił do Polski.

(MS)