Górskie drewno i męska przygoda

Według wszelkiego prawdopodobieństwa Marek Hłasko spędził w leśnej pracy przy drewnie kilka tygodni w końcu 1950 roku. Było to poniekąd preludium do jego dorosłego życia. Przed wyjazdem w góry mieszkał z matką i jej partnerem; w nowym 1951 roku przeprowadził się do Warszawy i odtąd zacząć się miała tułaczka po hotelach, mieszkaniach znajomych, szpitalach itp. Rozpocząć się też miały perypetie z tymczasowymi fuchami i krótko wykonywanymi pracami, najczęściej fizycznymi.

Z kilkudziesięcioma dniami spędzonymi w Kotlinie Kłodzkiej wiąże się mnóstwo niedopowiedzeń, kilka legend i jeden z najlepszych i najpowszechniej znanych tekstów literackich – Następny do raju. W 1955 roku Hłasko pisał:

Swego czasu brałem udział w walce o drzewo; były to lata 1949–1951. […] Mieszkaliśmy w lesie – w szałasach, chłopskich chałupach, a latem – bo kalkulowało się najtaniej i… najzdrowiej – pod gołym niebem, w szoferce.

(Na marginesie opowieści Hemingwaya, czyli o pięknie pracy)

Wspomnienie mówi o kilku spędzonych w Sudetach porach roku, także czas powieściowy Następnego do raju rozciągnięty jest na kilka miesięcy. Tymczasem Czyżewski dowodzi, że epizod trwał jedynie sześć zimowych tygodni. Na potwierdzenie tej informacji spadkobierca i kuzyn Hłaski przytacza treść zaświadczenia wydanego przez bystrzycki Paged, wynika bowiem z niego, że szesnastoletni wówczas Hłasko zatrudniony był w Kotlinie Kłodzkiej od 15 listopada 1950 roku do 1 stycznia 1951 i że został zwolniony na własne żądanie. Sam pisarz w Pięknych dwudziestoletnich twierdzi (przyznając już wtedy, że pracował tam „stosunkowo krótko”), jakoby odszedł, „gdyż groziło [mu – PK] więzienie za sabotaż gospodarczy”. Jest to chyba jednak mistyfikacja.

W Ani wstępie, ani posłowiu do Następnego do raju Hłasko relacjonował:

Zaczęło się to w mieście [a więc Wrocławiu – PK] i od tego, że z własnej winy rozbiłem wóz i nie mogłem nigdzie dostać pracy. Łaziłem od bazy do bazy, od warsztatu do warsztatu i wszędzie ciągnęła się za mną sława tego, który „sztachnął” wóz. Nie chciałem zmieniać zawodu; wolałbym umrzeć, niż odejść od kierownicy – […] musiałem pryskać w góry. Tam nikt o nic nie pytał, tam wszystko było jasne; to znaczy że na góry i na tę robotę nie ma innych amatorów. Przyjechałem do miasteczka B. [a więc Bystrzycy – PK], przespałem się w brudnym i zimnym hoteliku, a następnego dnia byłem już w górach; jechałem czystymi i jasnymi drogami i wierzyłem w to, że będę tędy jeździć wiecznie i kochać góry za ich ciszę, ich hałas, ich wściekłość i ich spokój

(Ani wstęp, ani posłowie w: Następny do raju)

Czyżewski twierdzi jednak, że ani poprzedniej posady kierowcy, ani zresztą żadnej kolejnej pracy w życiu Hłasko nie stracił z powodów dyscyplinarnych (mogło chodzić o „spóźnienie albo opuszczenie dniówki”), zawsze odchodził na własne życzenie; o wypadku nie wspominają też inne biografie. Mimo to opowieść o piętnie przestępcy, którym naznaczony nastolatek musiał szukać azylu w górach, wpisuje się w kanon narracji o zakapiorach uciekających w południowo-wschodnie i zachodnie części nowej, powojennej Polski. Przykładem takiej opowieści jest rozmowa dwojga powieściowych bohaterów: Buźka, motocyklista-listonosz, następująco „relacjonuje” Wandzie historię, w której oboje biorą udział:

A tam w lasach […] żyła łobuzeria, złodzieje, grandziarze; bo, proszę pani, jej mąż dostał robotę w firmie, gdzie żadnego porządnego człowieka nie przyjmowano do pracy, bo wiadomo, że porządnych ludzi to w ogóle szkoda. Więc jako kogoś wypuścili z kryminału i nie mógł nigdzie się zahaczyć – to szedł do tej firmy, jak ktoś śmierdział politycznie – to szedł do tej firmy; jak ktoś się chciał na parę lat zamelinować przed bezpieką – szedł do tej firmy.

(Następny do raju)

Wyobrażenie o górach, które przyjmą wszystko i wszystkich, w których ciężka praca – przy drewnie właśnie – zbawi i oczyści z winy każdego, łączy powojenne Sudety i Bieszczady. Zespaja mity jednego i drugiego łańcucha górskiego, jednego i drugiego regionu kulturowego, wreszcie – jednego i drugiego terenu opustoszałego po wojnie. Po 1945 roku doliny między bieszczadzkimi połoninami przyjmowały bandytów i banitów na równi z Kotliną Kłodzką – tu i tam zionęły dziury po przepędzonych społecznościach: Niemcach, Ukraińcach, Łemkach itd. Dobrym przykładem tego, jak w wyobraźni mieszają się wizerunki Sudetów i Bieszczadów, są właśnie obiegi, w jakich krąży legenda Hłaski, powieść Następny do raju i jej ekranizacja Baza ludzi umarłych Czesława Petelskiego z 1959 roku. W powszechnym przekonaniu historia kierowców zwożących zimą, w skrajnie złych warunkach, ścięte pale drzew ze zboczy górskich do małej, zapadłej miejscowości została umiejscowiona właśnie gdzieś na południowo-wschodnim krańcu powojennej Polski (film co prawda kręcono w Sudetach, ale fabułę przeniesiono gdzieś w okolice Cisnej). Wiara ta zrodziła pomysły na różnego rodzaju bieszczadzkie upamiętnienia Hłaski, wśród których najważniejszym jest chyba rozpoznawalna wśród turystów knajpa Baza Ludzi z Mgły – nawiązująca do filmu Petelskiego. Tak oto Hłasko przeniesiony został w pamięci czytelników tam, gdzie nigdy nie trafił. Gdzie zaś był – dokładnie?

W samej powieści i nielicznych wspomnieniach autora z tego okresu brakuje dokładniejszych wskazówek topograficznych, które pozwoliłyby dokładnie umiejscowić tę historię na mapie Kotliny Kłodzkiej. Dłuższe śledztwo zawiodło Czyżewskiego do Bielic, małej wioski gdzieś między Miedzygórzem a Lądkiem-Zdrojem – w istocie Bielice promują się dziś za pomocą postaci Marka Hłaski.

Tak jak wszystkie „zwrócone Macierzy” ziemie, tak też Kotlinę Kłodzką długo po wojnie cechować będzie swoista labilność, niepewność co do dalszych losów. Tzw. Glatzer Ländchen według początkowych postanowień aliantów miało przypaść Czechosłowacji, dopiero konferencja poczdamska wyznaczyła granicę między dwoma socjalistycznymi republikami na linii zbliżonej do tej, która dzieliła od XVIII wieku kraje Hohenzollernów i Habsburgów (a więc przyznając Kłodzko Polsce). Efektem tego było długotrwałe napięcie polityczne między tymi państwami, a wręcz drobne zatargi militarne. Co prawda żadne „łuny w Sudetach” nie zapłonęły, ale atmosfera zatargu i poczucie zawieszenia pozwalają kojarzyć doświadczenia tego okresu z odczuciami pionierów na drugim krańcu południowej granicy Polski.

Zarówno w Bieszczadach, jak i w Sudetach ogólnopolskie plany gospodarcze, trzyletni odbudowy kraju (1947–1949), a potem sześcioletni uprzemysłowienia (1950–1955), realizowano z ostrożnością, stawiając przede wszystkim na intensywne drenowanie niepewnych ziem, a dopiero w dalszej kolejności – na inwestycje i rozwój (również dlatego Orsaczek i jego towarzysze tak długo nie mogli doczekać się na nowe wozy). Jeden i drugi region to początkowo głównie tereny pozyskiwania drewna, ewentualnie – jego obróbki i przetwórstwa. Duszniki-Zdrój to do dziś w Polsce ikona papiernictwa (Muzeum Papiernictwa stoi przy tej samej ulicy – Kłodzkiej, na którą adresować kazał do siebie listy szesnastoletni Hłasko), a Bystrzyca po wojnie szybko stała się ważnym ośrodkiem przetwarzania tego surowca: pierwsze, oprócz młyna i mleczarni, reaktywowane były stolarnie (czy jedną z nich prowadzić miał kręcący lewe interesy powieściowy bohater Marcinkowski?), poniemiecki tartak i fabryka zapałek z 1897 roku. Również tuż po wojnie na muzeum filumenistyczne (czyli zapałek) przerobiono, co znamienne, bystrzycki kościół ewangelicki (więc to nie tam po nocy pijani Warszawiak, Orsaczek i Zabawa kazać będą księdzu modlić się nad trupem Apostoła – tam już wtedy kapłana nie było). Jeszcze w latach 40. rusza fabryka skrzynek, wkrótce przekształcona w zakład produkcji mebli; w kolejnej dekadzie w dawnym Habelschwerdt działają oprócz tego dwie fabryki papieru, tektury i celulozy (a ograniczam się tu tylko do tych dwóch miejscowości, udokumentowanych w sześciotygodniowym epizodzie kłodzkim).

Historia Następnego do raju to właśnie zapis surowego doświadczenia „walki o drewno”, która stanowiła początek owej taśmy produkcyjnej przemysłu drzewnego. Powieść dobrze oddaje realia pierwszych powojennych lat w Bieszczadach i Sudetach, a zarazem tworzy i pielęgnuje ich mit, mit, który następnie przyciągał w góry kolejnych uciekinierów. To, że dziś chce się pamiętać o Hłasce zarówno w Bielicach, jak i w Wetlinie, potwierdza długie trwanie owej spójnej, górskiej i pogranicznej legendy.

(PK)