Na jesiennych i wiosennych wczasach w Oborach
wieś noc psy
stają Cheopsa
z mgły u lamp
(Teraz jesień pod Piasecznem z tomu Rozkurz)
18 kwietnia
[…]
Wracałem drogą na Kalwarię. Po równym asfalcie. Kropił deszcz, trochę mgliło w powietrzu. Ukazywały się drzewa. Gołe. I odchodziły. Mgła się powiększyła. Wyłoniły się trzy piramidy świateł. Właśnie od tych lamp w dół idą ostre słupy we mgle. O tych piramidach, Cheopsach ostatniej jesieni pisałem wiersz. Właśnie te trzy latarnie – przynajmniej tak mi się wydaje – mają specjalną właściwość.
12 października
Jestem w Oborach w domu literackim z Jadwigą i Stachą. Na piętrze nad zeszłorocznym moim pokojem. Sufit z belek, które pachną. W zeszłym roku w takim pokoju mieszkała Meksykanka i jej zazdrościłem. W tym roku wydaje mi się, że pokój na dole był ciekawszy. Na tle zabytkowych wielkich pokojów i sal po szwagierce Sobieskiego i hrabim, którego Ania spotkała w Szwajcarii, opowiadam dowcip, który mi ostatnio Le. przekazał. Przychodzi lokaj do starego hrabiego
– Jaśnie pani skonała.
– Topsze, topsze, ale ja się zesrałem.
(Tajny dziennik)
„Obory”, „w Oborach”, „do Obór”, przez wiele lat były to hasła wywoławcze znane nie tylko ludziom pióra, lecz także ich czytelnikom – zarówno ze wspomnień i wywiadów, jak i z dopisków w prozie i poezji. To właśnie do podwarszawskiej wsi Obory, położonej obok Konstancina, do Domu Pracy Twórczej urządzonego w dworku przejętym przez Związek Literatów Polskich, przyjeżdżali przez kilkadziesiąt powojennych lat pisarze, poeci, tłumacze i wszyscy inni, którzy w jakiś sposób związani byli z literaturą. Bywały i tworzyły tu sławy polskiej literatury, postacie takie jak Jerzy Andrzejewski, Igor Newerly, Tadeusz Konwicki, Kazimierz Brandys, Mieczysław Jastrun czy Julian Przyboś. Pojawiało się również wiele osobistości mniejszego kalibru, ale często o ciekawym życiorysie lub celnym dowcipie. Białoszewski zanotował:
Dowiedziałem się od pani Julii [Hartwig-Międzyrzeckiej], bywaczki Obór, że ta pani, której zawsze muzyka głośna przeszkadza, bo zawsze ma trudne teksty do przepisywania na maszynie, jest nie pisarką, nie tłumaczką, a tylko wdową po kimś piszącym i sama przepisuje na maszynie, zarobkując w ten sposób.
(Tajny dziennik)
Przyjeżdżający do Obór pojawiali się tam z żonami, mężami lub… ze znajomymi, wzbudzając ciekawość, domysły i plotki. Chociaż trafiali tam literaci, było to poniekąd typowe letnisko, rządzące się swoimi – turnusowymi – prawami. Również oborskie zwyczaje gości utrwalił Miron Białoszewski, przede wszystkim opisując w Tajnym dzienniku swoje krótkie pobyty. Jednak nawet przebywając poza domem, Białoszewski nie zaprzestaje odwiedzania przyjaciół i wyjazdów do Warszawy (jedzie m.in. na ślub Agnieszki Petelskiej). Sam również przyjmuje gości, odwiedza go m.in. Kicia Kocia, czyli Halina Oberländer, poetka Małgorzata Baranowska („Kiedy przedrzemała się ona na moim łóżku, Stacha powiedziała, że może napuści mi swoich myśli czy snów”, Tajny dziennik) oraz Maria Janion.
Historia Domu Pracy Twórczej im. Bolesława Prusa w Oborach zaczęła się od przeprowadzonej oficjalnie konfiskaty, co według legendy – opisanej przez Zdzisława Skroka – na uroczystym otwarciu pałacu dla literatów miał wytknąć kolegom Antoni Słonimski, przerywając oficjalną przemowę słowami: „Co tu dużo gadać, prawda jest taka, żeście ten pałac ukradli Potulickim”. Ta opinia nie powstrzymała jednak poety przed aktywnym korzystaniem z uroków dawnej szlacheckiej siedziby, aż w końcu jeden z jego wakacyjnych wyjazdów do Obór zakończył się tragicznie. Słonimski zmarł na skutek obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym, do którego doszło na jednym z konstancińskich skrzyżowań. Już pod koniec 1947 roku w gronie Zarządu Głównego Związku Zawodowego Literatów Polskich (od 1949 roku działającego jako Związek Literatów Polskich) zrodziła się idea urządzenia domu pracy twórczej w pałacu, który znajdował się na uboczu, tak że można w nim było spokojnie wypoczywać, a jednocześnie wystarczająco blisko stolicy, żeby w razie potrzeby powrócić do głównego nurtu miejskich zdarzeń. Nie był to zresztą przypadek odosobniony – w pobliskim Konstancinie po wojnie przejmowano prywatne wille na potrzeby różnych instytucji, czasem również na mieszkania dla funkcjonariuszy władzy. Inicjatorami i pomysłodawcami nowego zagospodarowania pałacu w Oborach mieli być Ewa Szelburg-Zarembina, Leopold Lewin i Aleksander Wat, którzy zredagowali pismo do ministra kultury i sztuki podpisane przez ówczesnego prezesa ZLP, Jarosława Iwaszkiewicza, u Potulickich bywającego jeszcze przed wybuchem wojny.
Potuliccy zostali wyrzuceni z majątku przez Niemców w ramach represji po powstaniu warszawskim, w którym brali udział: Jan, Teresa i Anna, dzieci Henryka i Marii ze Strojnowskich. Jan, najmłodszy z rodzeństwa, zginął 24 sierpnia 1944 roku na Powiślu, Teresa i Anna przeżyły wojnę; Anna zmarła w wyniku wypadku podczas żeglowania w 1948 roku. Chociaż pałac przetrwał zmiany frontów i koniec wojny, po reformie rolnej niemożliwy był powrót Potulickich do majątku. W 1945 roku w Oborach umieszczono siedzibę Państwowych Zakładów Chowu Koni, więc literaci po prostu przejęli już wcześniej zabrany majątek. W 1967 roku Teresa wyemigrowała z Polski wraz z rodziną. Jej mąż, Marek Łatyński, był wieloletnim dziennikarzem Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w Monachium, a następnie jej szefem. Gdy Białoszewski w cytowanym fragmencie Tajnego dziennika wspominał o hrabim, którego Anna Sobolewska spotkała w Szwajcarii, miał zapewne na myśli Michała Karola Potulickiego, z wykształcenia dyplomatę, po wojnie działacza emigracyjnego, który wywodził się ze starszej linii rodu Potulickich, nie był więc spadkobiercą właścicieli Obór. Zasłynął natomiast tym, że przekazał niezwykle ciekawe archiwum rodzinne do Muzeum Polskiego w Rapperswilu.
W utworze Konstancin, będącym zapisem rekonwalescencji w Szpitalu Rehabilitacji Kardiologicznej po przebytym zawale, Białoszewski napisał:
Nie wiedziałem, że Jeziorna Królewska. Należała do króla może naprawdę. Racja! Sobieski obok do Obór wrzucił swoją szwagierkę do dworku z sadzawkami, z komarami, bo źle się prowadziła. Teraz tam literaci jeżdżą, piszą albo nic nie robią. Chodzą po krowiej drodze, całej w żebra z zaschniętego błota. […] W każdym razie – wieś była króla.
(Konstancin)
Jest zresztą Konstancin, wydany już po śmierci pisarza, ale zaplanowany do wydania jako dalszy ciąg Zawału, utworem, w którym narrator z dużym zapałem wydobywa lokalne partykularyzmy. Punktem wyjścia do zabawy w tropienie śladów kolejnych wsi, wiosek i majątków jest refleksja o zasadniczej sztuczności tworu, jakim jest Konstancin-Jeziorna. Podążając śladami Królewskiej Góry (to tam mieścił się wspomniany szpital), Białoszewski bohater natrafia również na Obory.
Pałac w Oborach wybudowany został – co charakterystyczne dla historii dóbr i pałacu – prawdopodobnie w drugiej połowie XVII wieku dla Jana Wielopolskiego, kanclerza wielkiego koronnego, męża siostry królowej Marysieńki, Marii Anny de La Grange d’Arquien, która była jego trzecią żoną. Być może autorem projektu założenia pałacowego był słynny architekt tamtego czasu, Tylman z Gameren lub ktoś inspirujący się nim, być może zatrudniony w pracowni utrechtczyka. Wskazują na to założenia architektoniczne budowli, która była dwukrotnie w swej historii znacząco przebudowywana, pierwotnie jednak stanowiła dość prostą rezydencję szlachecką o niesymetrycznym rozkładzie pomieszczeń. Murowany budynek powstał zapewne w miejsce drewnianej siedziby jeszcze za życia Jana, a więc przed 1688 rokiem, ale już po jego ślubie z Marią Anną w 1678 roku i rozpoczęciu prac budowlanych w Wilanowie na początku lat 80. XVII wieku. Rezydencja w Oborach – być może pomyślana jako miejsce wytchnienia od królewskiego dworu – krótko służyła swojemu pomysłodawcy.
Etymologii nazwy dóbr i wsi Obory, jak to często bywa, nie sposób wyjaśnić, trudno nawet podać jakiekolwiek potwierdzone ustalenia. Można natomiast z całą pewnością odrzucić teorię, że to w XVII wieku w środowisku wspomnianej siostry żony Jana III Sobieskiego i żony kanclerza wielkiego koronnego powstało określenie pochodzące od francuskiego au bord – „na brzegu”, „na skraju”. Nazwa istniała zdecydowanie wcześniej, dobra te bowiem znajdowały się w posiadaniu rodziny Oborskich. Historykom brakuje jednak przesłanek dla ustalenia kierunku zależności – nie wiemy, czy Obory zyskały nazwę od nazwiska właścicieli, czy też miano właścicieli pochodziło od nazwy ich rodowych włości. Niektórzy badacze próbowali wywodzić nazwę od „oborywania”, czynności wytyczania granic gruntów za pomocą pługa, ale i tę hipotezę można odrzucić ze względu na późne pochodzenie tego typu nazw na Mazowszu. Najprawdopodobniej w związku z przeznaczeniem lokalnych gruntów, łąk i rozlewisk – wypasano na nich bydło – nazwa ta pochodzi po prostu od obory, pomieszczenia dla bydła. Dosłownie – zapewne również ze względu na ówczesny wygląd wsi – nazwę tę potraktował Miron Białoszewski, co tłumaczy jego skojarzenie i słowa o krowiej drodze w cytowanym fragmencie Konstancina.
Rodzina Potulickich przejęła dobra oborskie w XIX wieku i to właśnie na terenach z nich wydzielonych w 1897 roku na skutek zapisu w testamencie Marii Grzymały Potulickiej, która ofiarowała te ziemie swej siostrze Konstancji Skórzewskiej oraz jej córce Marii, założono Konstancin. Henryk Potulicki, żonaty z Marią ze Strojnowskich, zarządzał majątkiem w Oborach od końca pierwszej dekady XX wieku do śmierci w roku 1931. Od początku lat 90. XX wieku utrzymaniem oborskiego pałacu zajmowała się Fundacja Domu Literatury i Domów Pracy Twórczej, powołana przez Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Związek Literatów Polskich oraz polski Pen Club. W 2015 roku pałac w Oborach został zwrócony spadkobierczyni prawowitych właścicieli, Teresie Potulickiej-Łatyńskiej, a tym samym przestał być nie tylko wyjazdową siedzibą pisarzy, lecz także – co rozwijało się w ostatnich latach – miejscem organizacji imprez okolicznościowych i hotelem. W ten sposób finansowano utrzymanie pałacu po wycofaniu dotacji Ministerstwa Kultury. Jednym z ostatnich wydarzeń zorganizowanych w Oborach był bal, którego uczestnicy, ubrani w stroje z epoki napoleońskiej, upamiętnili postać znanego kompozytora, księcia Michała Kleofasa Ogińskiego, tańcząc do jego muzyki.
Pokoje dla przyjeżdżających do Obór gości znajdowały się na dwóch piętrach oficyny podworskiej, zlokalizowanej przy dziedzińcu pałacu. Pokój „taki” jak Meksykanki, czyli poetki i tłumaczki Krystyny Rodowskiej, o którym wspominał Białoszewski, to być może słynny pokój nr 17 z widokiem na pałac – ulubione miejsce odpoczynku i pracy wielu osób, w tym Mariana Brandysa, prozaika, a także autora licznych reportaży historycznych, m.in. cyklu Koniec świata szwoleżerów. We wspomnianym pokoju mieszkała również Krystyna Kolińska, eseistka i pisarka, niemal rówieśniczka Białoszewskiego, autorka tekstu wspomnieniowego zatytułowanego Parnas w Oborach, w którym relacjonowała:
„Siedemnastkę objął po mnie kiedyś Miron Białoszewski, a gdy opuścił pokój po miesiącu, natychmiast tam wróciłam. Nie zdążono jeszcze wynieść porozwieszanych gałęzi, pęków ziół, zasuszonych kwiatów, pozostawionych przez niezwykłego poetę. Pani Tereska Marciniak, sprzątając, informowała mnie z przejęciem: «Śpi, moja kochana pani, w dzień, przy zamkniętych i całkiem zasłoniętych oknach. Pełno tu zawsze takich zielsk, liści. Nocą to on chodzi – tu pani Tereska uczyniła znak krzyża – na cmentarz, aż do Słomczyna; tam są grobowce Potulickich. Często mi mówi: Niech pani się ze mną, pani Teresko, tam wybierze. Umarli krzywdy nie robią… Spokój jest, cisza…»”.
Meksykanka również zapamiętała pobyt Białoszewskiego w Oborach w podobny sposób. To właśnie podczas posiłku w Domu Pracy Twórczej poznała osobiście poetę, którego wiersze zaledwie rok wcześniej przekładała – chociaż być może trudno to sobie wyobrazić – na język hiszpański, przebywając na stypendium w mieście Meksyk:
„Po raz pierwszy Miron Białoszewski przyjechał do Obór pod Warszawą na początku października 1976 roku. W jadalni Domu Pracy Twórczej właśnie trwał obiad i za chwilę spóźniony przybysz został usadzony przy moim stoliku. Zaczęliśmy rozmawiać o Warszawie – jak się zaraz okazało – temacie niesłabnącej fascynacji Białoszewskiego, tym bardziej że całkiem niedawno zamieszkał w blokowych «gwizdo-betonach» na «gorszej» Saskiej Kępie, nazwanej przez niego «Chamowem». Mój nowy towarzysz rozgadał się na dobre, ja zaś pozbyłam się bardzo szybko początkowej tremy, zrozumiałej u młodej podówczas poetki, z jednym tomikiem w dorobku” (Dzikie atramenty albo szkoła obmowy Mirona Białoszewskiego – fragmenty).
Pobyty Mirona Białoszewskiego w Oborach opisane w Tajnym dzienniku to jego druga (jesienią 1977 roku) i trzecia (wiosną 1978 roku) wizyta w Domu Pracy Twórczej, ale na kartach dziennika pisarz wspomina również swój oborski debiut – w początku października 1976 roku. Poeta przyjeżdżał do Obór poza sezonem letnim – wówczas zapewne mniej było wśród ludzi pióra amatorów wiejskiego wypoczynku. Obory zarówno jesienią, jak i na wiosnę nie były malowniczą arkadią, stanowiły raczej przestrzeń złożoną z brudu, błota i wilgoci. W tytule jednego z wierszy Białoszewski określił sytuację, w której się znalazł, „jesiennymi wczasami”, co jest o tyle adekwatne, że nie bywał na wakacjach z prawdziwego zdarzenia. Pobyty w szpitalach i sanatoriach można za takie uznać tylko częściowo ze względu na swoisty reżim narzucany przez owe instytucje. Bohater Zawału i Konstancina próbuje zresztą dopasować rygory instytucji do swojego trybu życia. Być może za wypoczynkowe można byłoby uznać wyjazdy do matki do Garwolina lub do rodziny Leszka Solińskiego do Żarnowca i Kobylan. Jednak dopiero pobyty w Oborach spełniały kryteria zorganizowanego wypoczynku. Białoszewski częściowo poddaje się sytuacji letniska po sezonie, w której się znalazł, ale nie porzuca swoich nawyków: spaceruje – inaczej niż pozostali goście – w nocy, dekoruje swój pokój roślinnymi znaleziskami ze spacerów, śpi w dzień. I pisze, przede wszystkim dziennik, ale w Oborach (a raczej z Obór) zrodził się też krótki cykl w tomie Rozkurz zatytułowany Wczasy i wieczność. Jesienna i wiosenna aura zniechęcała do nocnych spacerów i eskapad, jednak tylko częściowo. Okoliczna przyroda pozwalała oswoić nowe, nieswoje miejsce.
Połowa kwietnia 1978
Tak podszykowany zajechałem do Obór. A tu wiatr, zimnica, schodzenie do mrozu, goło, gorzej niż w Warszawie, listków prawie żadnych, gdzieniegdzie pączki, ale w tym zimnie to i na to się nie zwraca uwagi, trochę trawki, krzaki koło kocich łbów wycięte. Do tego zmęczenie porannym wstaniem. Od razu odechciało mi się tych Obór. Ale potem się uspokoiłem i pomyślałem, że trzeba przezwyciężyć i siebie, i to, co dookoła. Coś łyknąłem na wzmocnienie i wyszedłem. Jednak to zwąchanie się w nocy z drogą, z błotem, nawet z zimnem coś dało. Coś zadzierzgło. Po pierwszej nocy poranek z siwym mrozem, ale już między ścianami, w których się miało sny.
(Tajny dziennik)
Okazało się również, że typowe dla Białoszewskiego spacery postawiły go w Oborach w zupełnie nowej roli, zamiast za spacerującego ekscentryka został wzięty za nocnego stróża i poproszony o pomoc w spłoszeniu osób okradających lokalny sklep. Doświadczenie to znalazło odbicie zarówno w wierszu Kradzież na jesiennych wczasach z cyklu Wczasy i wieczność z tomu Rozkurz, jak i we fragmencie Tajnego dziennika. W tym ostatnim notował, jakich rozrywek można zażywać podczas turnusu w Oborach – repertuar nie był zbyt rozbudowany. Przede wszystkim atrakcją była telewizja w świetlicy, co skończyło się dla poety zgubieniem portfela, który ktoś ograbił z pieniędzy i podrzucił obok żywopłotu. Miron umieścił na nim kartkę z napisem: „Złodzieju, nie myśl, że ja taki głupi / Za tysiąc trzysta złotych szczęścia się nie kupi”. Poza tym głównym punktem każdego dnia były wspólne posiłki i rozmowy z innymi gośćmi. W Oborach Białoszewski spędzał czas w gronie znajomych – nieprzypadkowo przyjechał w październiku do Obór, w tym samym czasie co znajome poetki Jadzia, czyli Jadwiga Stańczakowa, i Stacha, czyli Stanisława Goławska. Białoszewski wielokrotnie w swoich zapiskach wskazuje na sezonowość pobytów gości w Oborach i na powtarzalność tych wizyt, wspominając swoje tam pobyty na przestrzeni wielu lat. W Tajnym dzienniku notuje:
Dużo jest tu powtórkowiczów, czyli tych ludzi, którzy byli ze mną w zeszłym roku. Jadwiga powiedziała, że to widocznie październikowcy.
(Tajny dziennik)
Ów żart, zahaczający o politykę, wskazuje, że do Obór w tym samym okresie rokrocznie przyjeżdżał podobny zestaw osób, a hierarchia gości zapewne wynikała częściowo z ich pozycji w świecie literackim i w samym ZLP. Miron Białoszewski nie tylko spędzał czas w gronie znajomych, zawierał również nowe znajomości, starał się orientować w elementach towarzyskiej układanki, wypytywał bliższe sobie osoby o innych gości. Przyglądał się im i pisał.
Jest małżeństwo, on ten stary pan, zdaje się, historyk, który tak się nie podobał z urody Meksykance, i jego żona o wiele młodsza od niego, wciąż obliczam, o ile, i wychodzi mi, że o trzydzieści lat, rozmawiają przez ścianę, słyszę i potem trochę mnie to krępuje, że mnie słychać w moich różnych czynnościach. Ale w końcu macham ręką i się nie przejmuję niczym, chodzi mi o to tylko, żeby ich nie budzić, po to żeby oni mnie nie budzili, z początku za głośno nastawiali radio, przypiąłem im anonimową kartkę z prośbą o przyciszenie, na drugi dzień było ciszej, teraz od dwóch dni jest dosyć bezradiowo. Bardzo głośno ten pan nieraz ziewa i kicha, ale takie rzeczy to ja lubię. O tym to przynajmniej można pisać, to są takie odgłosy jak z obory, ze stajni. Zresztą ja też sobie pozwalam na głośne ziewanie i nieraz trwa to przez piętnaście minut.
(Tajny dziennik)
Wkrótce ów starszy mężczyzna został zidentyfikowany przez Białoszewskiego, znów dzięki pomocy Julii Hartwig, jako autor powieści kryminalnych, Zygmunt Zeydler-Zborowski (autor serii o przygodach porucznika, a w ostatnich tomach już majora Stefana Downara). Jego żona w przekonaniu Hartwig miała stylizować się na Dagny Przybyszewską, co wykorzystał Białoszewski w wierszu W sieci jawy:
Październik
korytarz
muchy
drzwi ichy
– Dagny,
to ty żyjesz?
zzmuszona
zabrzęczała
– mam sto piętnaście lat
(W sieci jawy z tomu Rozkurz)
Będąc w Oborach, Białoszewski poznał też Natalię Modzelewską, drugą żonę Zygmunta Modzelewskiego, przybraną matkę historyka Karola Modzelewskiego. Również ona zajmowała się pisaniem poczytnych wówczas kryminałów, wydawanych w Serii z Jamnikiem (Przekładanka, Nie chciałem jej zabić, Dalszego ciągu nie będzie) pod pseudonimem Karol Wilt. Białoszewski spotykał się w Oborach z poetkami Julią Hartwig-Międzyrzecką i Janiną Brzostowską (znacznie starszą, tworzącą już w dwudziestoleciu, która – ku początkowemu zdziwieniu Białoszewskiego – „mieszka w głównym budynku”, czyli w samym pałacu). Czas upływał więc na rozmowach i na głośnym czytaniu wierszy, to wszystko jednak bywało dla pisarza męczące. Może dlatego poeta tak rzadko robił sobie wakacje?
Miałem ciężki dzień w Oborach, bo byłem niewyspany, i to bardzo niewyspany, starałem się zasnąć na siłę i po proszkach, bo czułem się świetnie przedtem aż do rana. Więc było trochę wymuszonego snu, a potem strasznie wymuszone budzenie się. Przyszła Meksykanka, której nieroztropnie powiedziałem przedtem przy przypadkowym spotkaniu, że będę w Oborach. Meksykanka usiadła u mnie w łóżku i zaczęła mi opowiadać opowiadać opowiadać. A ja tylko myślałem, jak to przetrzymać.
(Tajny dziennik)
(MG)