Chamowo – zrozumieć blokowisko
My nie znamy, proszę pani,
takiej ulicy,
to po tamtej stronie.
Tu jest Saska Kępa-Chamowo
(Przyszła Berbera na nowe mieszkanie)
Miron Białoszewski przeprowadził się na ulicę Lizbońską 2 w 1975 roku, w samym środku dekady Gierkowskiej, dekady naznaczonej oddawaniem setek tysięcy mieszkań w wielkopłytowych, prefabrykowanych osiedlach w całej Polsce. Osiedla powstawały zazwyczaj na peryferiach miast, na „stepach” – jak napisze autor dziejącego się na osiedlu Chamowa. Miejsko-wiejska labilność nowego adresu nie stanowi dla poety jednoznacznego utrapienia (choć zdarza się, że również tak to odbiera); fascynuje go i daje możliwość eksplorowania granicznych przestrzeni, włóczenia się po włączanych do miasta terenach, czyli praktyk, którym – skądinąd z przyjemnością – zwykł się oddawać również wtedy, kiedy zameldowany był w śródmiejskich dystryktach miasta. Białoszewski będzie notował:
Z daleka widać upalne fabryczki, ni to wieś, ni peryferie, pachnie torami
Bezludnie. Z okna też nic. Nuda. Jałowo. Wsiowato. Tadzio powiedział, że tu taki widok jak za szwedzkich czasów. Miasto się kończy, łąki.
(Chamowo)
Czasem wiejski charakter okolicy jawi się jako oczywisty:
Idzie się w zapachach, w cieniu, jak na wsi.
(Chamowo)
Cytowany utwór, niektóre wiersze i – od niedawna – Tajny dziennik dostarczają licznych świadectw praktyk kulturowych związanych z przeprowadzką do blokowisk – czy to ze wsi, czy z małych miasteczek, czy ze starej, przedwojennej zabudowy. Poeta z uwagą, a może nawet szacunkiem i sympatią, rejestrował takie „zasiedleńcze” działania. Poddawał analizie pionierskie praktyki sąsiadów i własne. Celnie nazywał to, co „donosiła” mu rzeczywistość, i formułował spostrzeżenia w sposób przekonywający również dla dzisiejszych mieszkańców blokowisk. Są to jednak obrazki zasiedlania właściwe latom 70., w jakimś stopniu 80. i 90., dziś już niespotykane – przed blokami nikt nie rozkłada się na leżaku, a jeśli tak się dzieje, nosi to znamiona prowokacji lub manifestacji współczesnych odmian dandyzmu. W czasach Białoszewskiego były to praktyki w jakiś sposób niewinne – chyba raczej próby testowania granic tego, na co można sobie „w mieście” pozwolić, co wypada, a czego na osiedlu nie wolno, niż demonstracja jakichkolwiek sympatii lub poglądów:
[…] wracam z torbą przez łączkę, siadam pod topolami, świetnie się siedzi. Szumi Trasa, ale i topole szumią, dają dużo cienia, jest trawa, ścieżka, jak na wsi. Tam jest coś ze wsi, z Mazowsza.
Ludzie, ci nowi, ci my, ośmielili się, już chodzą tędy z psami, z dziećmi, a nawet widziałem panią w kostiumie kąpielowym. To nasza łączka, nasza wieś.
Od międzypodwórza, wspólnego dla iluś naszych dziesięciopietrowców, uklepują betony, stawiają latarnie, coraz mniejszy będzie bałagan, jeszcze na lewo stoi obóz roboczy, goła ziemia ze śmieciami, na niej zagródka i domek, i ileś wagonów.
(Chamowo)
Marlena Happach, w końcu prominentna architektka, autorka kilku inicjatyw animacyjnych na warszawskich osiedlach społecznych, rozpoczyna swój wstęp do Przewodnika po warszawskich blokowiskach Jarosława Trybusia od stwierdzenia, że to właśnie poezja Mirona Białoszewskiego dostarcza „trafnej syntezy procesów przestrzennych, generowanych przez warszawskie blokowiska”. Na dowód przytacza znany wiersz pt. Obmiatanie panoramy patrzeniami na trzy widoki między dwoma zasłaniaczami (w całości przytoczony jest tutaj). Widok z okna pisarza w ogólnym zarysie się nie zmienił do dziś, bardzo go nie zabudowano i wciąż – jak pokazują to zdjęcia – landszaft przecięty jest dwoma „wielopalącosięokiennymi” wysokościowcami:
Z moich nowych okien przestrzeń między blokami w głąb Chamowa wydaje się wąska, syntetyczna, jakby między dwoma parawanami. A zejść – chcieć do któregoś bloku zajść, dojść – ani nie tak łatwo, ani pusto, ani spodziewanie, przeinaczone układy, rozciągłości, prażenia, faktury od ziemi, nie od nieba.
(Chamowo)
Rano. Nic się nie zmienia. Nieskończenie długie rozwidnianie się. Właściwie do widoczności nie dochodzi. Szumi deszczyk. Chmury galopują przez Czerniaków.
Zza chmur chwilami przeświecało nie samo słońce, ale jego blask. Bałem się, że się rozświeci i wtedy kontemplacja okienna będzie uniemożliwiona.
(Tajny dziennik)
Białoszewski nie tylko „szybuje wzrokiem” między blokami, lecz także – jak stróż – zwraca uwagę na to, co w nich:
Patrzyłem na dom naprzeciwko. Ukosem, więc z dwóch stron jedenaście kondygnacji z życiami. W różnych skrótach. Jak oglądanie sceny z wszystkich naraz miejsc.
Patrzę w dół. Na pierwszym piętrze z ukosa siedzi przy stole, je, gada […].
W innym dziesięciopiętrowcu młody mąż w majtkach chodzi, uczy się. Wchodzi w majtkach młoda żona. Mąż siada, dalej czyta. O ileś mieszkań obok i niżej zakręciła się tanecznie dziewucha, puszcza płyty. Bitowe, bo podryguje […]. Na dziewiątym naprzeciwko idzie film. Szybkie zmiany postaci i gęby na planie. Pstryk – chłop. Pstryk – baba.
Patrzyłem na dom naprzeciwko. Ukosem, więc z dwóch stron jedenaście kondygnacji z życiami. W różnych skrótach. Jak oglądanie sceny z wszystkich naraz miejsc.
(Chamowo)
Interesuje go również to, co w dole, pod blokami:
W nocy prawie nikt nie chodzi moimi uliczkami. I znów tęsknię za widokiem ze starego balkonu. Zawsze coś było. Dziesięciopiętrowce naprzeciwko zamknięte, niewidoczne, pozasłaniane, nabite bez wdzięku, klitkowo-tajemnicze. Odwrotność Alhambry.
(Chamowo)
Podczas jednego „transu wyglądania” materia nieożywiona, huśtawki i alejki zyskują niejako istotową samodzielność, więcej nawet: prawo konfrontowania się z człowiekiem. Elementy krajobrazu, jakby wyjęte z Kosmosu Witolda Gombrowicza, wchodzą w grę geometrycznych regularności, odbijając abstrakcyjne formy blokowiska i zarazem mierząc się z funkcjonalistyczną ideą osiedla:
Wszedłem w trans wyglądania oknem. Znalazłem punkt środkowy. Bardzo niepozorny. Narożnik małego murku z rozchodzącymi się ścieżkami asfaltowymi. Długo wyglądałem oknem i patrzyłem na ten murek, czekając, aż ktoś będzie szedł. Mijało pół godziny, godzina, półtorej, nikt nie szedł. Zdawało mi się, że zetknięcie się idącego człowieka z nieruchomym narożnikiem murku to będzie wydarzenie […].
Idę do okna. Dwie rozhuśtane huśtawki. Same. Chłopczyka, który przedtem się tu huśtał, już dawno nie ma. A huśtawki ciągle mijają się, już mam wrażenie, że jedna dorównuje drugiej. Ale nie. Tamta ciągle się nie daje. I mija ją.
(Tajny dziennik)
Kilkuletni okres życia Mirona Białoszewskiego na prawobrzeżnym blokowisku naznaczony był i karnawałem, i smutkiem: praktykami gorączkowych eksploracji i spisywania na bieżąco wrażeń oraz momentami kontemplacji, co było po części podyktowane doświadczaniem choroby wieńcowej. Obok błyskotliwych, wyglądających na notowane „tu i teraz” spostrzeżeń Białoszewski oferuje czytelnikowi frazy podsumowań, mające wręcz charakter komentarzy społeczno-ekonomicznych:
Teraz tu u nas mamy skrzyżowanie nowoczesnego pośpiechu, społecznych ułatwień z miejscowymi niedoborami i bylezbyciem.
(Chamowo)
Białoszewski umieszcza bloki i osiedla – pozornie bezczasowe, postrzegane jako pozbawione dekoracji i stylu architektonicznego – w historii rozumianej jako warstwa pogrzebana pod budynkami, jak we fragmencie:
Tyle teraz zrównują z ziemią starych kamienic, kawałków miasta. Wydawałoby się, że niektórych układów nie da się zmienić, zniszczyć, że nawet gdyby – to ziemia pod nimi inna, znaczna. A tu – okazuje się, że wszystko się da bez śladu. Że ziemia pod wszystkim jednakowa.
(Chamowo)
Ale też umieszcza je w tej historii, która może, a nawet musi – bo tak uczy nas doświadczenie – kiedyś nastąpić:
Wydaje mi się, że po raz pierwszy Warszawa jest nieciekawa. […] Nie wiem, czy ten okres teraz, tych bloków, czy on z perspektywy… też może będzie coś ciekawego. Nam się wydaje już, że nie. To już dwadzieścia lat tak jest i to są dosyć takie niewdzięczne widoki. […] chyba że tą taśmę będą puszczali kiedyś, kiedy te bloki będą zbombardowane. Jedni mówią, że te bloki można łatwo bombardować, bo one się rozsypują, rozkładają o tak, ale mi się wydaje, że tyle bloków zbombardować to jest trudno.
(nagranie ze zbiorów Muzeum Literatury w Warszawie,
taśma nr 1417, ścieżka 1, 27:30–33:05, spisane przez Joannę Łojas)
W takim ponurym świetle wrażenia porządku, okrzepnięcia, kompletności, jakie w którymś momencie mieć można na każdym nowym osiedlu, tracą swój optymistyczny odcień. Jak zawsze pod warstwą mieszczańskiego dobrobytu kryje się niepokój, choćby o to, że to małe, ustabilizowane życie w końcu wobec jakiejś wielkiej historii okaże się zbyt kruche:
Nazwa „Chamowo” na dobrą sprawę to tu nie tak znów pasuje. Malutko tego Chamowa, uporządkowanie, zakończone, z polotami, z atrakcjami. Trasa, lotnisko, step, Wisła, dżungla, most, mostki, Saska Kępa. I to wszystko w kupie.
(Chamowo)
(PK)