Kapusta w Otrębusach

Malina mi opowiada, że wczoraj siedzą sobie spokojnie z Felkiem, a tu raptem huki, dym, Felek woła
– Oho, Stare Miasto bombardują!
I nie wiedzą, czy okno lepiej zamknąć, czy nie.
– Nigdy nie było wiadomo – mówię Malinie – nie ma na to przepisu.
– Ale naprawdę się wystraszyliśmy.
– Wy? Urodzeni w 1946 roku!
– Tak. Właśnie. A to co się okazało. Rosyjski reżyser nakręca film pod tytułem Komuniści, Gogolewski ma grać Bieruta.
I zaraz była o tym mowa. Z Olutą z Saskiej Kępy, bo wstąpiłem do niej, o wpół do dwunastej w nocy. Pospała się, bo była w Otrębusach. Od powietrza. Ale otworzyła mi. Mówię jej, że przed siódmą idę tu, mijam sklep monopolowy, tam w świetle elektrycznym na tle rzędowo zielonych butelek sprzedawczyni oparta o kontuar, w humorze, bo zaraz się zamyka, a naprzeciw niej w gestach w czymś wielkim i barwnym na głowie głupi Jasio. Oluta nie wiedziała, że on z naszej dzielnicy. Ale go widuje w Śródmieściu w hełmie, na hełmie siatka na zakupy, i to razem wygląda jak zamaskowany aliant idący do ataku. I że mógłby tak iść dać się nagrać do tego filmu, który kręcą na Starym Mieście.
– Przez kordon milicji by przeszedł – mówi Oluta – boby myśleli, że gra. A tam jeden reżyser by myślał, że gra u drugiego. Słuchaj, a może by go tam zaangażowali?
– Dlaczego nie?
– On miał ten hełm dziś na głowie z siatką?
– Chyba tak, ale i coś kolorowego, czerwonego.
– Nie? to nowa kreacja. A może to oni go tak ubrali.
– Filmowcy? I już gra?
W Otrębusach Oluta widziała światło załamujące się na kapuście.
– Ważna rzecz!
I to ją ostatecznie zachwyciło i uśpiło.

(fragment Chamowa z tomu Rozkurz)

Logiczno-topograficznym przedłużeniem (lub z innej strony patrząc: początkiem, pierwszym odcinkiem) tak zwanej linii otwockiej jest szlak kolejowy Warszawa–Grodzisk Mazowiecki. Jest to szlak szerokotorowy, w dodatku będący dziś łącznikiem z Centralną Magistralą Kolejową, po której mkną składy „dużych prędkości” do Krakowa czy Katowic. Ale tak jak zelektryfikowana trasa do Otwocka po wschodnio-południowej stronie Warszawy miała swoją cieńszą odnogę tudzież dublet w postaci „ciuchci” (kolejki karczewskiej), tak po południowo-zachodniej stronie stolicy takie uzupełnienie tworzy wąskotorowa wukadka (Warszawska Kolej Dojazdowa).

Nie trzeba ani ilościowych, ani jakościowych badań społecznych (wystarczy podstawowa intuicja socjologiczna i znajomość typu idealnego jako narzędzia interpretacji kulturowej), by dostrzec, że w grupie pasażerów na trasie do Podkowy Leśnej i Milanówka-Grudowa bądź Grodziska-Radońskiej przeważa element inteligencki ze znakami statusowymi klasy średniej (zamiast „Faktu” czyta się w czasie dojazdów książki nominowane do nagrody Nike), podczas gdy linia otwocka – tak jak z tego świetnie sprawozdawał, a w zasadzie „donosił” Miron Białoszewski – nabrała plebejskiego kolorytu, zaludniając się hołotą i łobuzerią grasującą na stacjach i w przedziałach. Charakter plebejski ma grosso modo również linia do Grodziska, która prowadzi dalej przecież do robotniczego Żyrardowa (ośrodka włókiennictwa będącego wzorcowym terenem badań dla polskiej etnografii małego miasta oraz kultury robotniczej) i Skierniewic (zawdzięczających status miasta wojewódzkiego sadownictwu i pomologii – to tutaj słynny doktor Szczepan Pieniążek prowadził Instytut Sadownictwa i Kwiaciarstwa). Dla wzmocnienia kontrastu – cytat z piosenki z tekstem Wojciecha Młynarskiego: „Truskawki w Milanówku / Na talerzykach Rosenthala / Przysiadły od hołoty z dala / wśród śmietankowej mgły”.

Współcześnie pewna elitarność wukadki wiąże się ze zjawiskiem warszawskiego urban sprawl (eksurbanizacji) w ciągu ostatniego ćwierćwiecza polskiej transformacji: z przeprowadzkami do nowych domów jednorodzinnych w Opaczy, w okolicach Pruszkowa czy w Podkowie Leśnej. Choć – genetycznie – wynika przede wszystkim z okoliczności, że wukadka jest spadkobierczynią przedwojennej Elektrycznej Kolei Dojazdowej stanowiącej integralny element w międzywojennych projektach rozwoju zielonych okolic Warszawy: letnisk i miast ogrodów (Podkowa Leśna, Milanówek, Komorów). Do realizacji idei miasta ogrodu historycy architektury zaliczają także kompleks tak zwanego szpitala tworkowskiego (pełna aktualna nazwa: Mazowieckie Specjalistyczne Centrum Zdrowia im. prof. Jana Mazurkiewicza). Zakład psychiatryczny w Tworkach wymienia Białoszewski w Tajnym dzienniku, pomijając funkcję frazeologiczną charakteryzującą warszawski żargon („coraz któreś do Pruszkowa”), w kontekście przypadłości kuzynki swojej matki: „Ileś dni niespania, nadczynności. I Maniusia jechała do Tworek. Tam depresja. Nieraz izolatka. Związana leżała na gołym betonie”. W tym samym zapisku (sobota–niedziela, 10–11 stycznia 1976 r.) Białoszewski wspomina „ciotkę z Grodziska”, mającą wszystkie ściany w domu wypełnione własnymi obrazami. W notatce dziennej z 17 lipca dodaje: „Bo przecież mam jedną ciotkę Władkę, piszącą ody i improwizacje, ale niestety nudne, w Grodzisku. A drugą ciotkę Jadzię, kuzynkę Mamy, w Garwolinie. Obydwie stare baby, pod osiemdziesiątkę”. Nawiasem mówiąc, w Grodzisku Mazowieckim po wojnie mieszkała z siostrą Wanda Chotomska, z którą Białoszewski zaprzyjaźnił się podczas wspólnej pracy dla „Świata Młodych” i „Świerszczyka” (długo po rozwodzie z ojcem swojej córki Ewy, Ciotki Klotki z telewizyjnego programu Tik-Tak, autorka wierszyków dla dzieci zamieszkała z drugim mężem, malarzem Eugeniuszem Stecem, na Saskiej Kępie).

Najpewniej nieodparte prawo symetrii zadecydowało o tym, że przestrzeń miast ogrodów i miasteczek położonych, co prawda, pod Warszawą i przy torach, ale po przeciwnej stronie Wisły względem Radości, Otwocka i rzeczki Świder musiała jakoś – mimo nudnych ciotczynych konotacji i braku pretekstów do życia towarzysko-artystycznego – zostać uhonorowana w topografiach Mirona Białoszewskiego. Poecie udaje się jednakże wskazać na miejscowość, by tak powiedzieć, niepasującą do schematu miasta ogrodu, lecz jednocześnie przywodzącą na myśl pewną atmosferę znudzenia, atmosferę sioła. Otrębusy leżą pomiędzy Komorowem a Podkową Leśną, dwoma wysoko wartościowanymi społecznie adresami z punktu widzenia przedstawiciela stołecznej klasy średniej. Toponim „Otrambusche” – wedle ustaleń profesora emerytowanego w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UW, Mariana Pokropka – utworzony od „otrębów”, „przemiału zbóż w wiatraku”, poświadczają księgi już z XVI wieku. Jakkolwiek nazywają się nader charakterystycznie, są Otrębusy zwyczajną wsią, formalnie jednym z sołectw w gminie Brwinów. Charakteru rolniczego się już dawno wyzbyły; natomiast z pewnością był on jeszcze faktem w okresie powstawania pierwszych szkiców do Chamowa, w połowie lat 70. ubiegłego stulecia. Wiejskość Otrębusów pozostaje nadal zauważalna. Zabudowa jest tutaj rzadsza, o wiele mniej nowobogacka niż w Podkowie czy Komorowie, infrastruktura handlowa uboższa. Oś przestrzenną wyznacza kręta w obrębie wsi szosa z Nadarzyna do Błonia. Łąki i niegdysiejsze pola uprawne, niezabudowane działki – lub jak mógłby powiedzieć sam Miron: stepy – rozpościerają się już kilkadziesiąt metrów od przystanku WKD. Co ukazują fotografie z września 2015 roku:

DSCF1956-min

Fot. Włodzimierz Pessel, 2015 r. Zobacz galerię zdjęć z Otrębusów

Można powiedzieć, że przystanek Otrębusy na trasie wukadki stanowi mazowiecki, wiejski interwał między dawnymi, urokliwymi letniskami przekształconymi w prestiżowe sypialnie dla metropolitarnej społeczności Warszawy. Warto przypomnieć, że taką rustykalność w szczególny sposób legitymizuje to, że właśnie w Otrębusach w 1948 roku narodził się z inicjatywy Tadeusza Sygietyńskiego i Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Zespół wszakże zajął wybudowaną na samym początku XX wieku willę-pałacyk Karolin, w której mieściły się przedtem sierociniec, szpital wojskowy oraz sanatorium dla nerwowo chorych – Karolin jest śladem po przedwojennych zamiarach przekształcenia także wsi rolniczej Otrębusy w osadę wypoczynkowo-letniskową. Znany zespół artystyczny, który przeżył Polskę Ludową, dysponuje obecnie centrum folklorystycznym Matecznik Mazowsze (z salą teatralną, wygodnym zapleczem logistycznym, hotelem, karczmą). W Otrębusach działa prywatne Muzeum Sztuki Ludowej, w istocie rzeczy będące przydomową kolekcją artefaktów („świątków”, malarstwa, pisanek, wycinanek) zbieranych przez wiele dekad przez profesora Pokropka ze wszystkich stron kraju.

Gdy w otoczeniu przestrzennym dzieje się doprawdy niewiele i zamiera semioza (w semiotyce pojęcie oznaczające proces wytwarzania znaczeń), u jednostek twórczych łatwo wybudza się z codziennego uśpienia wyobraźnia nastawiona na zjawiska irracjonalne. Antropolodzy zwykli je za filozofem Rudolfem Otto wiązać z uczuciem numinotycznym, doświadczeniem czegoś niepoznawalnego, niedającego się wywieść ze wszystkich innych doświadczeń. Uczucia numinotyczne towarzyszą cudom religijnym, lecz także codziennym dziwowiskom. Gdy zaś cudów, dziwów czy kuriozów nie ma, należy je czym prędzej wywołać, skonstruować. Choćby przypisując Otrębusom numinotyczny kapustnik. Mazowiecka wieś tworzy doskonały topograficzny kontekst dla potocznego misterium fascinans Oluty. Wyjeżdżająca za miasto mieszkanka Saskiej Kępy, dobrej dzielnicy, ujrzała w polu „światło załamujące się na kapuście”, to tylko, ale i aż takie przeżycie ją bardzo „zachwyciło”. Oluta zawczasu trafiła do grona nieszablonowych postaci składających się na szeroki krąg znajomych i przyjaciół autora Rozkurzu, gości domu „przychodzących do teatru”. Teresa Mellerowicz-Gella, bo tak się w istocie nazywa, to malarka i graficzka, a także nauczycielka akademicka zajmująca się teorią sztuki i semiotyką. Od 1967 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych; na początku lat 80. Miron odwiedził ją w Buffalo. Istotne, że Olutę łączy z ciotką Władką z Grodziska pewna właściwość. Białoszewski nie żywi pełnego przekonania co do jej artystycznych poczynań i pozy: „Na Olutę niektórzy mówią, że snobka. Że niemożliwa po przyjeździe z Ameryki” (Tajny dziennik).

Marginalny na poziomie historii tekstów i edycji status otrębuskich perypetii Oluty wydaje się być potwierdzany jeszcze przez to, że ich opis znajduje się jedynie we fragmentach Chamowa opublikowanych w Rozkurzu. Miron Białoszewski na tyle zmienił plany względem ostatecznego kształtu powieści-dziennika, że w Chamowie w wersji zrekonstruowanej przez Mariannę Sokołowską (Utwory zebrane, t. 11) pod tą samą datą (5 sierpnia) znajdujemy zaledwie pięciozdaniowy zapis dotyczący korytarza widokowego na jedenastym piętrze bloku przy Lizbońskiej. Światło w kapuście w Otrębusach sam zgasił.

(WKP)