Kobyłka i Zielonka
oj, Kupało
oj, Łado
co za baśń!
ej, Warszawo
ej, Prago…
Bujajcie nami — huśtawki dwie,
huśtajcie dotąd, gdzie
roku pańskiego
roku końskiego
targu na Grochowie
końskiego
stukano nimi
o Wołominy
a na końskie szczęście
pito w Kobyłce.
(Miron Białoszewski, Dwie kuźnie najpóźniejsze, 1954)
Pod koniec lat 40. XX wieku i na początku 50. pod Warszawą zaczęły pulsować centra niezależnej kultury: w kobyłeckim domu Stanisława Swena Czachorowskiego i jego matki, znajdującym się nieopodal domu Ireny Prudil i Jerzego Grygolunasa, a także u Bogusława Choińskiego w Zielonce.
„Kobyłka – to cały rozdział historii środowiska. Wspólne sprawy, lektury, perypatetyczne dyskusje, rozmowy przy bardzo mocnej herbacie lub rzadziej kawie. Piszcząca bieda, właściwie nędza – i uczty, gdy wpadły jakieś pieniądze. (…) Był to czas na dnie socrealizmu” – wspominał po latach Jan Józef Lipski (w tomie Miron. Wspomnienia o poecie)
Oddalenie od Warszawy w większym stopniu umożliwiało zapomnienie o coraz dotkliwszej rzeczywistości politycznej, zaś bliskość natury dawała poczucie wolności, a także pewne możliwości aprowizacyjne. Niewielkie mieszkanie Czachorowskiego, składające się z kuchni i pokoju, w ciepłe dni powiększała weranda. W ogrodzie rosły pomidory.
„Tam wszyscy tworzyli. Twórczość, twórczość. Czytanie wierszy (…) Aura „szuflady”, czegoś, czego nie było, czegoś, co nie istnieje oficjalnie. Pamiętam, że fascynowało mnie to, że tutaj ta ich koncepcja: oddzielić się od życia, mieć niezależność – ale co jeść? I właśnie u Swena ogromna ilość pomidorów, która miała załatwić, rozwiązać tę sprawę (…)” – opowiadała Ludmiła Murawska (w tomie Miron. Wspomnienia o poecie), która uczestniczyła w spotkaniach u Swena, malując przy tym portrety Ireny Prudil.
Jest sobie zielony ogród
na wszystkie pory
w rajskie szczypiory
w drzew kalafiory.
(…)
(Miron Białoszewski, Ballada z makaty, 1954)
Do grupy kobyłeckiej dołączyli przyjaciele pamiętający czasy okupacji: tajne nauczanie, wieczorki poetyckie i zainicjowany przez Swena teatr lotny, ale pojawiły także nowe osoby poznane na Uniwersytecie Warszawskim czy w pracy. Stanisław Prószyński przyprowadził Lecha Emfazego Stefańskiego, bywała Wanda Chotomska, z którą Białoszewski współpracował w „Świecie Młodych”, a także Jerzy Ficowski. Do Grygolunasów często przyjeżdżali Erna Rosenstein i Artur Sandauer.
Spotykano się też u Bogusia Choińskiego, który od 1948 roku mieszkał w Zielonce razem ze swoją pierwszą żoną, Teresą Chabowską. Na przywiezionej z wojny niemieckiej maszynie do pisania, jedynej dostępnej grupie, przepisywał poezje przyjaciół: Mirona, Emfazego, Swena. Żona żartowała, że pomaga konkurencji.
Ale nie myślano wtedy o interesach. „Czasami przychodziły nam do głowy narwane pomysły. Pamiętam, że któregoś wrześniowego, gorącego popołudnia w Zielonce poszliśmy z Mironem i Anią Szulc do pobliskiego lasu, narwaliśmy jarzębin, chmielu, jakichś traw. Rozebraliśmy się pręciutko i ustroili w girlandy, pióropusze i czerwone korale. Rozbrykani w nagrzanym, pustym lesie wpadliśmy w jakąś euforię, śpiewaliśmy chyba Mozarta, tańczyliśmy – niepomni dosyć ponurej rzeczywistości” – wspominała Teresa Chabowska-Brykalska (w tomie Miron. Wspomnienia o poecie).
Irena Prudil pracowała z Arturem Sandauerem w „Odrodzeniu” i postanowiła zainteresować krytyka twórczością Białoszewskiego. Pewnego dnia do redakcji przyniosła wiersz Fioletowy gotyk „– Czyj to utwór, kto go napisał? – podniósł na czoło okulary. – Młody poeta. Nazywa się Białoszewski. Ale nazwisko nic panu nie powie” (Miron. Wspomnienia o poecie). Zanim Fioletowy gotyk został opublikowany, Sandauer poznał Mirona Białoszewskiego właśnie w Kobyłce, podczas specjalnie przygotowanego u Grygolunasów wieczoru. Tak pierwsze spotkanie Sandauera z Białoszewskim opisała Irena Pudil:
„Było lato. Ogród pachniał kwiatami i owocami, a dom świeżą pastą do podłogi. Weszliśmy na piętro i w pokoju z tarasem, za którym już szarzało, Miron zaczął czytać swoje wiersze. Pan Artur marszczył krzaczaste brwi, czasem niskim głosem, chrząkając, pytał o słowa, których nie dosłyszał. Hm, hm. Potem poprosił o rękopisy. Zagłębił się w czytanie (…)”
(Miron. Wspomnienia o poecie)
Za sprawą Sandauera w 1956 roku ukazał się debiutancki tom Białoszewskiego Obroty rzeczy. Mógł to być, zgodnie z ówczesną praktyką, debiut grupy poetyckiej, ale – jak określił to Jan Józef Lipski – Sandauer postanowił „uderzyć Mironem” (Miron. Wspomnienia o poecie). Stanisław Swen Czachorowski musiał czekać na publikację swojego pierwszego tomu poetyckiego, Echo przez siebie, jeszcze dwa lata. Bogusław Choiński nigdy za życia nie zadebiutował jako poeta. Ręcznie oprawione maszynopisy jego wierszy zachowały się w rodzinnych zbiorach w Zielonce.
Ludwik Hering podsumował później ten moment:
„(…) popękały szwy, potem zaczął się… no tak, inna biografia, inny człowiek. Sprawa przy tym dystansu… I to już był koniec Kobyłki (…) oni już mieli siebie dosyć. On miał ten swój dorobek. Na pewno to są te utwory drukowane w Obrotach rzeczy, ale te od początku, bo te drugie to już jest ten Miron, z jakim się nosimy”.
(Miron. Wspomnienia o poecie)
(MS)