Prudential

Wtedy to redakcja „Wieczoru Warszawy” wysłała mnie na zdobycie Prudentialu, czyli dzisiejszego hotelu „Warszawa”. Wtedy był to dziurawy szkielet. Moja redaktorka działu miejskiego, która rok wcześniej sypiała w zabarykadowanym mieszkaniu w sienniku i której mąż po powrocie do Warszawy chodził w papierowym ubraniu, dowiedziała się, że jednak jest dojście na szczyt. Wysłała mnie i fotografa. Stanęła na korytarzu redakcji i wołała za mną: – Panie Mironie, tylko niech pan nie spadnie! […]

To była dobra szkoła pokonywania lęku przestrzeni. Schodzenie okazało się gorsze od wchodzenia. Trzeba było zsuwać się na siedząco. W chemigrafii spaskudzili całą dokumentację. Musieliśmy powtarzać eskapadę.

(1945 rok z tomu Szumy, zlepy, ciągi)

Wspomnienie utrwalone w Szumach, zlepach, ciągach, zatarte przez czas, różni się w detalach od spisanej na gorąco przez Mirona reportera relacji z wyprawy. O tym, co najciekawsze i dodające dramatyzmu całej historii, a więc o konieczności ponownego wchodzenia na górę, dowiadujemy się właśnie od Mirona pisarza. Co jednak istotne, rzeczona wyprawa miała miejsce dwa lata po zakończeniu wojny (stoi to w sprzeczności z tużpowojennym charakterem relacji zatytułowanej 1945 rok).

Nagłówek na pierwszej stronie „Wieczoru” z 28 czerwca 1947 roku krzyczał do czytelników:

 

I dalej informowano: „«Wieczór» zdobywa drapacz chmur”. Alpinistyczne porównania były jak najbardziej na miejscu, chociaż to, co przeżył Białoszewski i wspinający się z nim fotoreporter, było o tyle inne od wyprawy w wysokie góry, że pozbawione jakiegokolwiek zabezpieczenia. Oto relacja, która w przeciwieństwie do innych tekstów podpisanych inicjałami mb, znalazła się na pierwszej stronie „Wieczoru” (obok nie mniej sensacyjnego artykułu z nagłówkiem Goering w bieliźnie uciekał z Polski):

W starych ubraniach i z zakasanymi rękawami poszliśmy we dwóch na tę niebezpieczną wyprawę. Schodami od Świętokrzyskiej dostaliśmy się szybko na 5. piętro. Tu jednak zaczęła się prawdziwa wspinaczka. Schody były dalej zarwane. Wiedzieliśmy o istnieniu innych schodów po przeciwnej stronie gmachu. Ale jak dostać się do nich po wiszących nad przepaścią wąskich belkach?

– Idziemy! – zawyrokował mój towarzysz i ujrzałem nagle, jak szedł po trzech stalowych tramach, chwytając się co kilka metrów zarysowanych, osypujących się za każdym dotknięciem, filarów.

(Na niebezpiecznej grani najwyższego szczytu Stolicy)

Tekst zdobiły fotografie z podpisami. Możemy żartować, że i za drugim razem w chemigrafii się nie postarano, bo czytelność zdjęć była niewielka.

IMG_1260

Zdjęcie z „Wieczoru” z podpisem: „Na 12 piętrze przejść trzeba po wąskiej kładce kolebiącej się belki nad czeluścią, której dno – to parter”. Zobacz więcej zdjęć

Pisząc o wyprawie na szczyt Prudentialu, Miron Białoszewski wspomniał o zjawisku szabru, czyli kradzieży porzuconego mienia. Po wojnie problem ten trapił zniszczoną stolicę Polski – w ruinach poszukiwano cennych przedmiotów. Później kwestię tę podnoszono przede wszystkim w kontekście Ziem Odzyskanych, gdzie po wysiedlonych Niemcach pozostały liczne – i często cenne – ruchomości. Z lakonicznej wzmianki o szabrze na wysokościach można wywnioskować potępienie dla tego procederu („nie oszczędził nawet 16. piętra”), jednocześnie jednak był to dowód determinacji szabrowników i bogactwa przedwojennego Prudentialu.

„Wieczór Warszawy”, pomyślany jako popołudniowa przybudówka „Życia Warszawy”, wydawany był zaledwie przez niecałe trzy lata – od drugiej połowy 1946 roku do ostatniego dnia 1948 roku. Później publikację popołudniówki zawieszono. Ukazywała się ona codziennie, również w niedziele. 16 maja 1947 roku nazwę pisma zmieniono na „Wieczór”. Przez cały ten okres jego redaktorem naczelnym był Stanisław Strumph-Wojtkiewicz (1898–1986), pisarz, poeta i popularyzator historii, oskarżany wielokrotnie o mitomaństwo.

Dom_Prasy_ul._Marszałkowska_3_w_Warszawie

Dom Prasy Polskiej wybudowany w latach 1927–1929, stojący przy Marszałkowskiej 3. Tu mieściła się redakcja „Wieczoru Warszawy” (Warszawa, stolica Polski, Warszawa 1949)

Redakcja „Wieczoru Warszawy”, w której pracował w tym czasie Białoszewski, mieściła się w przedwojennym budynku Domu Prasy przy Marszałkowskiej 3. Z mieszkania na Poznańskiej szło się do redakcji dwadzieścia minut. Miron Białoszewski jako reporter w dziale miejskim był często wysyłany w teren (a więc w różne zakątki Warszawy), by zdawać czytelnikom relacje z serca wydarzeń. Często w jego artykułach z tamtego czasu możemy dostrzec co najmniej dwie cechy charakterystyczne dla jego późniejszej twórczości: umiejętność posługiwania się plastycznymi neologizmami (widoczna przede wszystkim w tytułach artykułów) oraz ucho i pamięć (być może też wyobraźnię) do dialogów, których zadaniem było ożywienie tekstu. Kiedy zdarzało się, że miejska dżungla nie dostarczała wystarczającej liczby tematów, Białoszewski przygotowywał materiał wyłącznie z perspektywy biurka, czego przykładem jest tekst z października 1947 roku traktujący w całości o pogodzie, zatytułowany Drugi maj w tym roku. Rachunek sumienia wrześniowej pogody, kończący się w duchu Mirona optymistycznym  stwierdzeniem, że „wrzesień zdał egzamin”.

O pracy Białoszewskiego reportera

Mówi Tadeusz Sobolewski, spotkanie Miron Białoszewski – warszawski poeta do szpiku kości, 27 listopada 2014 r., Dom Spotkań z Historią w Warszawie

Prudential w Warszawie

Okres po odzyskaniu niepodległości to nie tylko czas reorganizacji instytucji publicznych, to także czas dynamicznej rozbudowy. Szczególnym jej elementem, obok obiektów przemysłowych, była architektura modernistyczna, której wymowa podkreślała kurs młodego państwa na nowoczesność. W dużych miastach polskich toczyła się swoista rywalizacja w tej dziedzinie, której kolejnym poziomem okazało się wznoszenie rodzimych drapaczy chmur – przede wszystkim w Warszawie i w Katowicach.

Od 1908 roku w Warszawie miano najwyższego należało do gmachu przy ulicy Zielnej 39, nazywanego w dwudziestoleciu międzywojenny PAST-ą (od nazwy drugiego właściciela – Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej), a wcześniej będącego własnością szwedzkiego Towarzystwa Akcyjnego Telefonów „Cedergren”. W momencie ukończenia budowy z wysokością pięćdziesięciu jeden metrów był to najwyższy budynek w Rosji i najwyższy budynek mieszkalny w Europie. W Polsce miano najwyższego dzierżył do 1934 roku. W przeciwieństwie do nowo powstających gmachów dwudziestolecia PASTA miała dekorację historyzującą – swym wyglądem nawiązywała do zamkowej wieży, ale ze względu na żelbetową konstrukcję i odcięcie od stylu secesyjnego można uznać ją dziś za wczesny przejaw modernizmu w architekturze.

Kolejnym wysokim budynkiem, wybudowanym już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, był pomyślany jako hotel Helvetia gmach na rogu ulic Kopernika i Sewerów, w którym z powodu plajty inwestora nigdy nie zamieszkał żaden gość, a ostatecznie w jego murach swoją siedzibę znalazł Powszechny Zakład Ubezpieczeń Wzajemnych. Chociaż ze swymi dziewięcioma kondygnacjami i trzydziestoma dwoma metrami wysokości był zdecydowanie niższy od PAST-y, to i tak robił wrażenie na mieszkańcach Warszawy. Współautorem projektu budynku (obok Antoniego Jawornickiego) i jednocześnie osobą odpowiedzialną za stronę konstrukcyjną był Stefan Bryła (1886–1943), inżynier budowlany, ekspert w dziedzinie konstrukcji spawanych, wybitny naukowiec i wykładowca akademicki, a także polityk i poseł na sejm.

Zza oceanu docierały do Polski wiadomości o budowie kolejnych sięgających nieba budynków. W 1928 roku redakcja wydawanego w Poznaniu tygodnika „Wielkopolska Ilustracja” (od 1930 roku w wyniku fuzji – „Ilustracja Polska”) w patriotycznym geście rozpisała konkurs na rodzimy, polski odpowiednik nazwy „drapacz chmur”, przetłumaczonej, jak wiadomo, dosłownie z języka angielskiego. Zwyciężył pomysł, by wysokie budynki nazywać „niebotykami”, a jego autorką była uczennica I klasy gimnazjum.  Niestety nie zachował się żaden egzemplarz numeru, w którym ogłaszano i komentowano wyniki konkursu, ale niektóre z propozycji możemy poznać dzięki nieskromności redaktorów „Wielkopolskiej Ilustracji”, którzy zapragnęli poprosić o ocenę inwencji własnych czytelników językoznawców, redaktorów innego periodyku – rocznika „Język Polski”, wydawanego przez Towarzystwo Miłośników Języka Polskiego.

„Nie znając dokładnie warunków konkursu, możemy wyrazić swe zdanie tylko co do kilkunastu pomysłów, uznanych przez Redakcję za możliwe, i co do nagrodzonego. Za możliwe uważamy podniebiak, od biedy obłocznik i chmurowiec, a obok nich niebotyk i niewiele gorszy chmurotyk. Częsty półuczony zarzut, że polskie złożenie nie może mieć na pierwszym miejscu rzeczownika, nie jest słuszny, jak świadczą np. dobrodziej, (lelek)kozodój, koniokrad, skotopas. Niebotyk urobiony jest zupełnie jak staropolski skotopas (skot ‘bydło’) ‘pasterz’, a że głosowo jest zręczny, przeto nic mu nie można zarzucić. Bardzo znamienne jest wyjaśnienie nagrodzonej uczennicy I kl. gimn., że pomysł ten poddał jej znany zwrot ‘niebotyczne góry’” („Język Polski. Organ Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego” 1928).

Z kolejnych numerów „Wielkopolskiej Ilustracji” można się dowiedzieć, że redakcja starała się konsekwentnie stosować nagrodzone określenie, ale trudno orzec, czy przyjęło się ono wśród mieszkańców polskich miast. Olgierd Budrewicz już w latach 60. XX wieku w książeczce To jest Warszawa. Informator wspominał przedwojenne problemy nie tylko z nazewnictwem, ale też z nastawieniem warszawiaków wobec nowego wieżowca: „[…] lud Warszawy zauważył: «Kolosalny, ale drapacz na Napoliońskim postawili»”. W powojennym słowniku języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego można przeczytać, że niebotyk to „wyraz zaproponowany w konkursie na nazwę drapacza chmur (przed drugą wojną światową)”. Określenie miało więc już wtedy charakter eksponatu muzealnego. Obecnie autorzy piszący o przedwojennych wieżowcach lubują się w przywoływaniu egzotycznie brzmiącego wyrazu, co może stwarzać mylne wrażenie jego dawnej popularności.

wielkopolska_ilustracja

Przykład konsekwentnego stosowania określenia „niebotyk” przez redakcję „Wielkopolskiej Ilustracji”. Pod zdjęciem podpis: „Rekord Eiffla pobity. Jak dotychczas, najwyższą budowlą była słynna wieża Eiffla w Paryżu, mająca 300 m wysokości. Rekord ten pobito ostatnio w Nowym Jorku, gdzie wzniesiono niebotyk z nierdzewiejącej stali, mający 310 m wysokości. Najwyższy ten niebotyk, wzniesiony przez firmę samochodową Chrysler, jest już wykończony niemal zupełnie. Kopułę tylko osłaniają jeszcze rusztowania” – „Wielkopolska Ilustracja” 1929, nr 11 (Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa)

Pod koniec lat 20. powstał pomysł wybudowania wysokościowca przy placu Napoleona. Projekt żelbetowo-stalowej konstrukcji przygotował Stefan Bryła (razem ze swym uczniem, Słoweńcem – Venčeslavem Ponižem). Konstruktor ten niedługo potem przygotował wespół z architektem Tadeuszem Kozłowskim projekt czternastopiętrowego  wysokościowca katowickiego – gmachu Urzędu Skarbowego przy ulicy Żwirki i Wigury 15. Za dekorację i projekt architektoniczny Prudentialu odpowiadał Marcin Weinfeld (1884–1965), architekt, który przed wojną przygotował projekty kilku zrealizowanych budynków, m.in. willi Piaski w podwarszawskim Konstancinie, a w Polsce Ludowej pełnił funkcję naczelnika wydziału w Ministerstwie Odbudowy, a następnie głównego architekta w Komitecie Budownictwa, Urbanistyki i Architektury.

Nazwa Prudential, zwyczajowo wymawiana po polsku, pochodzi od nazwy istniejącego od 1848 roku brytyjskiego towarzystwa ubezpieczeniowego. Wyraz prudential znaczy „rozsądny, rozważny, roztropny, szczególnie w kontekście biznesowym”. Firma Prudential Assurance najpierw wykupiła Towarzystwo Ubezpieczeniowe Przyjaźń w 1927 roku, a w 1933 roku rozpoczęła na rynku polskim działalność bezpośrednio jako Prudential Assurance. Do faktycznego połączenia obu firm doszło 1 stycznia 1937 roku. W momencie wybuchu wojny, według dzisiejszych deklaracji firmy, ważną polisę miało około 4500 osób. Od 2012 roku firma znów działa w Polsce, a podczas kampanii reklamowych często wykorzystywane są historyczne związki z Polską.

Budowę Prudentialu rozpoczęto w 1929 roku, ale jej ukończenie zajęło prawie pięć lat – przeszkodą okazał się światowy kryzys finansowy, a symbolicznym początkiem końca zapaści stało się właśnie otwarcie w 1934 roku najwyższego wieżowca w Polsce, nowoczesnego i eleganckiego. Reprezentacyjna część budowli o wysokości sześćdziesięciu sześciu metrów składała się z szesnastu kondygnacji (Miron reporter pisząc o siedemnastym piętrze miał na myśli poziom dachu i anteny telewizyjnej), a przylegająca do niej znacznie niższa część biurowa z sześciu. Poza biurami firmy ubezpieczeniowej i luksusowymi apartamentami wewnątrz budynku znajdowały się siedziby innych firm, a w roku 1938 wprowadziła się tam telewizja.

Pocztówka przedstawiająca budynek Towarzystwa Ubezpieczeniowego Prudential widziany z południowej części Placu Napoleona, fot. Konstanty Wojutyński (1900-1939) , źródło: Biblioteka Narodowa

Pocztówka przedstawiająca budynek Towarzystwa Ubezpieczeniowego Prudential widziany z południowej części placu Napoleona. Fot. Konstanty Wojutyński, 1934–1938 (Biblioteka Narodowa)

Od frontu budynek wyglądał dostojnie – stosunkowo duże prostokątne okna rozmieszczono w siedmiu rzędach, a w części górnej w trzech. Na dole po bokach wybudowano dwa skrzydła przeznaczone na klatki schodowe z nowoczesnymi świetlikami. Proporcje poszczególnych elementów dodawały drapaczowi chmur smukłości. Modernistyczna sylweta, obłożona gdzieniegdzie polerowanym granitem, górowała nad placem, który długo przed rozpoczęciem budowy Prudentialu należał do salonów stolicy. Nad bocznymi wejściami umieszczono płaskorzeźby z brązu zaprojektowane przez Ryszarda Moszkowskiego (1906–1945). Petenci i mieszkańcy wchodzili do budynku po marmurowej posadzce, woziły ich nowoczesne windy, ciepło zapewniał system centralnego ogrzewania.

Wiosną 1938 roku dach Prudentialu został wyposażony w stalową kratownicę o wysokości szesnastu metrów, zwieńczoną kwadratowym podestem. Tak skonstruowana antena miała posłużyć do nadawania sygnału telewizyjnego, a najwyższy w Warszawie budynek był idealnym do tego miejscem. Za stworzenie Eksperymentalnej Stacji Nadawczej odpowiadała sekcja telewizyjna Polskiego Radia wespół z przedstawicielami Państwowego Instytutu Telekomunikacyjnego. Na piętnastym i szesnastym piętrze oraz w piwnicach umieszczono aparaturę – nadajniki i sprzęt zasilający, resztę piętra piętnastego zajęło studio telewizyjne. Historyk telewizji Maciej Wojtyński podaje, że dzięki tak skonstruowanej (i udoskonalanej jeszcze w roku 1939) stacji sygnał mógł być nadawany w promieniu dwudziestu pięciu kilometrów. Nie wiadomo jednak, jak wiele telewizorów było wówczas w Warszawie – na pewno kilkunastoma dysponowały wspomniane instytucje, na mieście mówiło się (jak wspominał Jan Kobuszewski, przywołany przez Wojtyńskiego), że odbiorniki telewizyjne mieli także wysocy urzędnicy państwowi: prezydent Ignacy Mościcki, prezydent Warszawy Stefan Starzyński oraz postacie wybitne, takie jak Jan Kiepura.

pocztowka_prudentialTV

Pocztówka przedstawiająca gmach Towarzystwa Ubezpieczeń Prudential z widoczną anteną telewizyjną, ok. 1938 r. (Biblioteka Narodowa)

W latach 1938–1939 nadawano nieregularny program, przede wszystkim w celach badawczych – oceny zasięgu i jakości obrazu. Rozpoczęcie regularnej emisji programu telewizyjnego planowano na rok 1941 (lub 1940). Punktem kulminacyjnym w rozwoju telewizji przed wojną było otwarcie Dorocznej Wystawy Radiowej w gmachu YMCA przy ulicy Konopnickiej 6. Z tej okazji 26 sierpnia 1939 roku nadano pierwszy oficjalny program. Pierwsi w historii Rzeczpospolitej widzowie telewizyjni mogli zobaczyć występ Ireny Zaleskiej, aktorki i śpiewaczki, a tuż po nim przygotowany specjalnie na tę okazję film o Polskim Radiu. Następnie nadano film Barbara Radziwiłłówna w reżyserii Józefa Lejtesa z Jadwigą Smosarską w roli tytułowej. Kolejnym punktem transmisji były kroniki informacyjne Polskiej Agencji Telegraficznej. Co do kształtu dalszego ciągu programu nie ma pewności – prawdopodobnie widzowie obejrzeli jeszcze występ Mieczysława Fogga i orkiestry jazzowej. Mogła to być jednak także część wspólnego występu Zaleskiej, Fogga i orkiestry. Wybuch wojny przerwał pracę naukowców z Polskiego Radia i PIT. Niemcy wywieźli aparaturę ze spalonego Prudentialu. Nigdy nie udało się ustalić jej dalszego losu, a byłoby to ciekawe ze względu na stosowanie przez Polaków autorskich rozwiązań technicznych, odmiennych od zachodnich.

W 1937 roku ogłoszono konkurs na kolejny wysokościowiec – siedzibę Polskiego Radia – który miał osiągnąć siedemdziesiąt metrów, a razem z masztem radiowym sto. Gmach miał stanąć na początku ulicy Puławskiej, w miejscu, gdzie później wyrósł Supersam, a ostatnio centrum handlowo-biurowe Plac Unii. Wybór lokalizacji powodowany był szerszym planem – budowy na terenie Pola Mokotowskiego dzielnicy mieszkaniowej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Budowę wieżowca rozpoczęto w 1939 roku, ale do wybuchu wojny powstał jedynie wykop pod fundamenty, który przez kolejne lata napełnił się wodą. Do projektu już nie powracano, dzięki czemu do lat 50. Prudential pozostawał najwyższym budynkiem w stolicy.

We wrześniu 1939 roku na skutek ostrzału artyleryjskiego budynek Prudentialu częściowo spłonął, ale jego spawana konstrukcja przetrwała. Podczas powstania warszawskiego szybko zdobyty przez powstańców służył za przyczółek z którego ostrzeliwano gmach Poczty Głównej. W czasie walk ucierpiał znacząco, gdyż nie omijały go pociski, wśród których znalazł się i ten znany z fotografii wykonanej 28 sierpnia 1944 roku. Wówczas to, jak podają badacze historii wojskowości i powstania warszawskiego, Prudential został trafiony pociskiem kalibru 600 mm o masie 2 ton, wystrzelonym z niemieckiego samobieżnego moździerza typu Karl, a nazywanego „Ziu”. Sterczący jeszcze przez wiele lat po wojnie szkielet budynku stał się symbolem upadku stolicy. Ten smutny obraz można zobaczyć m.in. w sekwencji otwierającej film dokumentalny Suita warszawska w reżyserii Tadeusza Makarczyńskiego (1918–1987) z muzyką Witolda Lutosławskiego (1913–1994). Nie dziwi, że to, co zostało z przedwojennego drapacza chmur, pojawia się w części zatytułowanej Klęska (od 1:04 do 1:16). I chociaż w filmie następuje także Powrót do życia, na swoje zmartwychwstanie musiał budynek dawnego Prudentialu poczekać.

trafienie_prud

Wielokrotnie reprodukowana fotografia z 28 sierpnia 1944 roku, która stała się symbolem zniszczenia Warszawy

O ile przed wojną gmach Towarzystwa Ubezpieczeń Prudential i jego architekt Marcin Weinfeld byli przedmiotem krytyki ze strony środowisk związanych z endecją (wytykano bezrefleksyjne powielanie amerykańskich wzorów, krytyka miała jednak przede wszystkim podłoże antysemickie), o tyle kilka lat po wojnie to Andrzej Braun w artykule o znamiennym tytule Kiedy stare zderza się z nowym, na łamach tygodnika „Nowa Kultura”, w duchu epoki potępiał dawny centralny dla stolicy drapacz chmur i zapowiadał powstanie nowego, lepszego:

„Z parterowych ruin Warszawy wyrastał dziurawy, ponury gmach przy placu Napoleona. Z pańska patrzał na stłoczone, odrapane głowy nędznych czynszówek «mocarstwowej» stolicy. Oto największy bastion kosmopolitycznego kapitału towarzystwa ubezpieczeń Prudential. Dzisiaj tłumy ludzkie ciągną z biur i warsztatów na plac, gdzie z wykopów ziemnych, mogących podnieść dziesięć «prudentialów», wystrzeli wieża wieńcząca nową stolicę – Pałac Nauki i Kultury. Nasze dni dają Warszawie gmach, który będzie wyrażał życie nowego człowieka” („Nowa Kultura” z 1952 roku, podano za przedrukiem ze „Stolicy. Warszawskiego Tygodnika Ilustrowany” 1952, nr 10).

W tym samym czasie przygotowywano plany zupełnej przebudowy placu Napoleona – jak mówili mieszkańcy Warszawy, a oficjalnie placu Wareckiego, ponieważ przywrócono dawniejszą nazwę. W 1953 roku rozpoczęto dynamiczną odbudowę Prudentialu, ale pod hasłem budowy hotelu miejskiego. Wykorzystując zachowany szkielet, dostosowano wnętrza do nowych potrzeb, a nową dekorację elewacji – w duchu socrealizmu – zaprojektował nie kto inny jak twórca oryginału, Marcin Weinfeld. Hotel otwarto w 1954 roku pod nazwą Warszawa.

W 1954 roku prasa donosiła, że w pokojach nowego hotelu miejskiego pojawiły się meble z Ładu, czyli założonej jeszcze przed wojną Spółdzielni Artystów Plastyków „Ład”. Tadeusz Więckowski,  kierownik tej spółdzielni, opowiadał o tym, że „meble projektują wybitni artyści plastycy, z profesorami Akademii Sztuk Pięknych Czesławem Knothe i Janem Kurzątkowskim na czele, więc – rzecz jasna – muszą  być  ładne. Wykonujemy meble typowo domowe, które są sprzedawane w naszym sklepie przy ul. Nowy Świat 34, a także projektujemy i urządzamy całkowite wnętrza dla rozmaitych Instytucji. Ostatnio według naszych projektów został umeblowany największy stołeczny hotel Warszawa przy placu Wareckim. Po IX Plenum Partii zaprojektowaliśmy wiele nowych mebli użytku domowego, których prototypy są już wykonywane w naszej pracowni modelarskiej. Modele te po zatwierdzeniu zostaną skierowane do produkcji seryjnej i już wkrótce ukażą się w sprzedaży, uzupełniając i tak wcale pokątny asortyment naszych mebli użytku domowego, które już obecnie są do nabycia” („Stolica” 1954, nr 14).

Prudential rządzi wyobraźnią

Dziś nie ma już placu Napoleona i placu Wareckiego – jest za to plac Powstańców Warszawy, którego przestrzeń została poddana przebudowie w 2014 roku, dzięki czemu – zdaniem władz miasta – zyskała „nową estetykę” (projekt stanowił appendix do nowego wyglądu ulicy Świętokrzyskiej). Nie ulega wątpliwości, że na skutek zmian plac stał się jeszcze bardziej eklektyczny. Zrezygnowano  z parkingu dla samochodów na środku placu, zastąpiono go zielenią w kolorowych donicach oraz ławkami, co miało w założeniach uczynić go przyjaźniejszym miejscem dla pieszych. Nadal jednak przez plac jeżdżą samochody i parkują na jego obrzeżach, co w połączeniu z rachitycznością stojącej tam zieleni nie sprzyja wypoczynkowi przechodniów – daleko jeszcze temu miejscu do bujnej zieleni placu Napoleona. Obok donic na placu znajdują się dwa pomniki: od strony Świętokrzyskiej – pomnik Powstańców Warszawy, odsłonięty 1 sierpnia 1979 roku, autorstwa Andrzeja Domańskiego oraz od strony Szpitalnej – pomnik-popiersie Napoleona. Pomnik cesarza Francuzów stał przez kilka miesięcy na placu Napoleona w 1921 roku, zaprojektowany przez Jana Antoniego Biernackiego, ale wkrótce został zdemontowany. Monument w obecnym kształcie jest kopią przedwojennego popiersia dłuta Michała Kamieńskiego – rzeźbiarza i żołnierza – które zostało odsłonięte w 1923 roku na terenie Wyższej Szkoły Wojennej przy Koszykowej.

Plac Powstańców i różnorodność jego przestrzeni. Fot. Marcin Gołąb, 2015 r.

Plac Powstańców Warszawy i różnorodność jego przestrzeni. Fot. Marcin Gołąb, 2015 r.

Nie ma już przy placu popularnej restauracji i kawiarni Sofia, które mieściły się w gmachu dawnego Ministerstwa Handlu Wewnętrznego (pl. Powstańców Warszawy 1), a z których nadawano przez wiele lat program radiowy Podwieczorek przy mikrofonie. Budynek hotelu Warszawa znajduje się od kilku lat w remoncie. Pod koniec 2009 roku przeszedł w ręce nowego właściciela, który rozpoczął jego przebudowę. Po pewnym czasie prace zdecydowanie zwolniły, a w końcu stanęły w miejscu. Miłośnicy warszawskiej architektury twierdzili, że gmach jest celowo niszczony, gdyż pozostawiono niezabezpieczony dach, przez co woda dostawała się do środka. Pod koniec 2015 roku prace budowlane znów ruszyły i na początek 2017 roku zapowiadane jest otwarcie luksusowego hotelu w przebudowanych dawnych murach siedziby angielskiego towarzystwa ubezpieczeniowego.

Legenda przedwojennego Prudentialu, luksusowego wieżowca, wciąż silnie działa na wyobraźnię, co potwierdzają kolejne powstające przedstawienia i różnego rodzaju przetworzenia tego tematu. W 2013 roku wytwórnia Newborn wyprodukowało krótkometrażową animację Warszawa 1935 Tomasz Gomoły, pokazywaną w kinach. Prace nad trwającym 20 minut filmem trwały cztery lata, a odtworzony wygląd miasta był – jak twierdzili twórcy – starannie rekonstruowany z wykorzystaniem dokumentów archiwalnych, fotografii, pocztówek i planów miasta. Nieprzypadkowo zdecydowano się na rekonstrukcję miasta z 1935 roku. Wybór ten wyraźnie wskazuje, że to właśnie o obecności Prudentialu w krajobrazie przedwojennej stolicy myślano, przygotowując cały projekt. Z premierą filmu zbiegł się powrót angielskiego towarzystwa ubezpieczeniowego na polski rynek, w związku z czym firma zasponsorowała kosztowną produkcję filmu. W dodatku twórcy skoncentrowali się na pokazaniu przede wszystkim okolic placu Napoleona. Wśród niektórych recenzentów wywołało to podejrzenie, że film jest po prostu nachalną reklamą. Chociaż Warszawę 1935 rzeczywiście można uznać za przedsięwzięcie rozczarowujące, którego potencjał nie został w pełni wykorzystany, to wspomniane twierdzenia wynikają z nieznajomości historii miasta. Bowiem nie o promowanie firmy ubezpieczeniowej chodziło twórcom filmu, ale o pokazanie ówczesnego „salonu stolicy”, jak dziś określa się reprezentacyjne przestrzenie warszawskie. We wrześniu 2015 roku natomiast do księgarń trafiła powieść Marii Paszyńskiej (ur. 1985) Warszawski niebotyk. Chociaż fabuła z budynkiem nie ma ścisłego związku, to rekonstruując klimat przedwojennego miasta, dziś znajdującego się w sferze snów i fantazji, autorka odwołała się właśnie do Prudentialu, widzialnego i wyrazistego symbolu świata, którego już nie ma.

(MG)